O tym, jak w XVII wieku wymyślono wlewy dożylne (zwane współcześnie kroplówkami) – i sprawdzano ich działanie na psach
DE EN PL
Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Pasaż Wiedzy

Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

O tym, jak w XVII wieku wymyślono wlewy dożylne (zwane współcześnie kroplówkami) – i sprawdzano ich działanie na psach Katarzyna Pękacka-Falkowska
Francuski sprzęt do lewatyw (szpryca) stosowany w XVII wieku

Żeby przybliżyć, jak w siedemnastowiecznej Europie przebiegały pierwsze próby z iniekcjami dożylnymi, należy przypomnieć nieco dziś zapomnianą pracę Clysmatica autorstwa niemieckiego lekarza Johanna Sigismunda Elsholtza. Przy czym ów żyjący w XVII wieku w Berlinie medyk wprost pisał, że jego eksperymenty z wlewami dożylnymi nie byłyby możliwe bez postępów w obrębie anatomii. Te bowiem przyczyniły się do poznania krwioobiegu i naczyń limfatycznych, a także umożliwiły opracowanie nowych technik preparacji żył i tętnic. My natomiast musimy dodać, że jego eksperymenty nie byłyby możliwe, gdyby nie ich cisi bohaterowie, mianowicie psy, zwłaszcza bezpańskie.

I tak, pierwszą próbę z iniekcjami dożylnymi doktor Elsholtz przeprowadził w kwietniu 1661 roku, obstrzykując podczas sekcji ciało topielicy. „Podwiązałem [jej] prawe ramię i zawiązałem wysoko [przywiązując linkę do haka na ścianie]” –pisał medyk. Dzięki podwiązce nad łokciem lekarz uwidocznił tętnicę, którą następnie otworzył małym cięciem, tak aby wsunąć doń końcówkę szprycy. Do arterii wstrzyknął szybko półkwartę ciepłej wody – i stwierdził, że zapadnięte żyły na ręce denatki aż do opaski (tj. podwiązki) znów się uwidaczniają, wyglądając tak jak u żywego człowieka, u którego ma odbyć się krwioupust. Następnie Elsholtz otworzył lancetem medianę, z której wytrysnęła krew zmieszana z wodą. Przy czym dlatego, że medyk za pomocą szprycy wtłaczał do arterii zmarłej kobiety coraz więcej wody, w końcu z jej ręki zaczęła wypływać wyłącznie woda.

Ponieważ swój pierwszy eksperyment doktor przeprowadził na martwym ciele, niebawem – jako człowiek nauki – zaczął zadawać sobie pytanie, czy aby nie przeprowadzić kolejnej próby na żywej istocie, stosując wszelako w tym przypadku szprycę o nieco delikatniejszej budowie. Należy bowiem zaznaczyć, że do pierwszych wstrzyknięć dożylnych medyk używał początkowo sprzętu do… lewatyw, który to sprzęt był podówczas popularny przede wszystkim we Francji.

„A że arterie znajdują się bardzo głęboko i że ich otwarcie u żywego [człowieka] jest [zawsze] niepewne, to zwróciłem swe myśli ku najlepiej widocznym żyłom, zarówno tym na ramieniu, jak i tym na nogach, z których najłatwiej puścić [krew]. I tak oto myślałem sobie: Tak jak wlewa się do rzeki beczkę wina i wino płynie wprost do morza, tak też płyn, który wrazi się do żyły, musi płynąć z krążącą krwią wprost do serca. A kiedy ów likwor trafi do serca, wówczas nastąpi w owym organie taka zmiana, jaką wymusi natura likworu. A że serce poprzez arterie przekaże dokonane zmiany do wszystkich członków, to bez wątpienia całe ciało coś z tych odmian poczuje. Niemniej dlatego, że sprawdzenie takiego wniosku na żyjącym człowieku jest niezwykle niebezpieczne, przedsięwziąłem wykonać nową próbę najpierw na psie” – notował doktor Elsholtz.

Anonimowy pies – cichy bohater eksperymentów doktora Elsholtza

Nie wiemy, skąd berliński medyk pozyskał do eksperymentów z wlewami dożylnymi pierwsze zwierzę: czy kupił je na targu, czy zostało mu one przekazane przez któregoś z przyjaciół albo złapane dlań przez hycli na berlińskich ulicach. Tak czy inaczej, do pierwszej próby „na żywym stworzeniu” doktor wykorzystał „sporego psa, najlepiej pasującego do takich badań”, jak go określił. I tak, żywe stworzenie przywiązano przemocą do stołu sekcyjnego, ogolono mu tylne łapy, zlokalizowano w jednej z nich tętnicę udową, którą następnie otwarto lancetem i obstrzyknięto przy użyciu „delikatnej strzykawki” kilkoma łyżkami… ciepłej brudnej wody. Przy tym nie zaobserwowano podczas eksperymentu  niczego niezwykłego, albowiem „klistrowanie przez naczynia krwionośne” okazało się łatwiejsze niż sądzono. Następnie na łapę zwierzęcia położono szarpie w kształcie kulki, aby uśmierzyć krwawienie – i zaszyto rankę. Kiedy zwierzę odwiązano, zdjęto ze stołu i postawiono z powrotem na ziemię, to „psim zwyczajem” zaczęło ono lizać skaleczenia  – i zaledwie pół godziny później poczuło się zdrowo, merdając do doktora Elsholtza puchatym ogonem.

Kolejnemu psu, który trafił do jego pracowni, medyk wstrzyknął do żył kilka łyżek wina hiszpańskiego, gdyż chciał go uczynić bardzo pijanym. Niestety, eksperyment ten nie przyniósł pożądanego skutku, dlatego doktor uznał, że podał psu za mało alkoholu, bo gdyby wstrzyknąłby więcej czerwonego trunku, pies byłby się z pewnością upił.

Innemu zwierzęciu doktor Elsholtz wstrzyknął z kolei do krwioobiegu opium – środek nasenny i przeciwbólowy. Wybrany do próby pies był silny i agresywny, dlatego podczas eksperymentu medykowi towarzyszył chirurg wojskowy, który okazał się tak przydatny, że doktor zatrudniał go do pomocy także przy późniejszych próbach. Po wstrzyknięciu opium pies niemal natychmiast zrobił się łagodny… i po pół godzinie zasnął z wywieszonym z pyska ozorem. Nie budził się także wtedy, kiedy kłuto go długą igłą w łapę, język albo skórę na grzbiecie. „Dopiero wtedy, kiedy przebijałem mu język na wylot albo kłułem w pachwinę aż do kości, pies czuł ból i poruszał nieco głową, ale po chwili osuwał się ponownie w głęboki sen” – notował berliński doktor. Po godzinie pies nagle się ocknął; zaczął chodzić w kółko po gabinecie medyka, zaraz jednak upadł na ziemię i ponownie zasnął. Dopiero po dwóch dniach pies się wybudził, przez wiele godzin jednak chromiał, a dawną siłę w łapach odzyskał dopiero po tygodniu.

Żyły czwartego psa doktor Elsholtz obstrzyknął silnie działającym lekiem wymiotnym Spiritus vitae aureus Rullandi, który to lek zabrał z apteki królewskiej. Próbę tę medyk przeprowadził o dziesiątej rano. Przez kilka następnych godzin pies chodził po jego gabinecie jak struty, a dokładniej „tak jak pacjenci, którym podano za słabe lekarstwo, które nie chce ujawnić swych mocy”.  W końcu po południu, około piątej, pies dwa razy zwymiotował. „Ten powolny proces [oczyszczania ciała zwierzęcia] wynikał przypuszczalnie albo z podania mu nieodpowiedniej dawki medykamentu, którego właściwa dawka do tej pory nie została jeszcze ustalona, albo z natury samych psów, które nie są tak podatne na leki czyszczące jak ludzie” – stwierdził w swoich pismach lekarz. I niebawem kierowany ciekawością rozpoczął kolejną próbę.

Następnego dnia, o drugiej po południu, piątemu psu doktor Elsholtz wstrzyknął do krwioobiegu wino wymiotne ex Croco metallorum, a więc z siarką połączoną z antymonem. Zwierzę po chwili zaczęło charczeć jak ciężko chory człowiek. Toczyło z pyska ślinę, którą przełykało z trudem, a po godzinie zaczęło gwałtownie wymiotować; jednocześnie było bardzo niespokojne i zataczało się od ściany do ściany. Przed północą pies jednak zasnął, ale już się nie obudził. W rezultacie doktor stwierdził: „To, że wino wymiotne zadziałało [w tym przypadku] silniej niż powinno, [doprowadzając do śmierci poddawanego próbie zwierzęcia] wynikło stąd, że go nie przefiltrowałem. Albowiem wydawało mi się konieczne, aby przy takich próbach podawać jak największą i jak najsilniejszą dawkę medykamentu: by dzięki temu zobaczyć, czy wstrzyknięty do krwioobiegu lek będzie działał inaczej niż w sytuacji, gdyby podano go przez usta”.

Szóstemu psu berliński medyk wstrzyknął z kolei do żył wodę z arszenikiem. Nieszczęsne zwierzę po kwadransie zaczęło skomleć, ślinić się, wymiotować, kulić się… i skręcać w bólach. W ciągu kolejnych minut pies zamknął oczy, otworzył pysk i wyzionął ducha. Ten eksperyment naprowadził medyka na kolejne pytania. Doktor Elsholtz zaczął bowiem rozmyślać, co stanie się wtedy, gdy truciznę poda psu do pyska, a antidotum wstrzyknie do żyły – i na odwrót. Kolejna dwa eksperymenty doktor zaplanował jednak na następny tydzień, gdyż nie mógł skupiać się wyłącznie na swoich badaniach. Musiał przecież przyjmować pacjentów, którym niebawem – dzięki bohaterskim psom – mógł zacząć ordynować wlewki dożylne rozmaitych leków.

Tekst opracowano na podstawie wybranych fragmentów J. S. Elsholtii clysmatica Nova: sive ratio qua in venam sectam medicamenta immitti possint ... Addita etiam sanguinis transfusione. Editio secunda z 1667 roku.


Realizacja działań online w ramach programu „Kultura Dostępna”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.

Kultura Dostępna logo 

Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.

✓ Rozumiem