© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   18.08.2015

Babcie, dziadkowie, Scytowie i szlacheckie wychowanie

W jednej ze swoich maksym François de La Rochefoucauld zauważył, że starcy zwykli się pocieszać, dając dobre rady, ponieważ nie są już zdolni dawać złych przykładów. Jeśli w ten przewrotny sposób spojrzeć na relację, która w dawnych czasach łączyła pokolenia, dojdziemy do kilku ciekawych wniosków.

Dla młodzieńca, który urodził się w staropolskiej szlacheckiej rodzinie, najważniejsze były dwie sfery życia: działalność publiczna i życie rodzinne. Wbrew pozorom nie były one oddzielone ani tym bardziej sprzeczne – kiedy bowiem szlachcic działał publicznie, zawsze miało to na celu dobro jego domu, czyli rodu szlacheckiego. Dotyczyło to zarówno służby cywilnej, jak i wojskowej, choć – jak pisał król Jan III – w sprawie tej ostatniej w XVII w. trudno było znaleźć przykłady równie godne podziwu jak te, których dostarczała rodzina króla: Tak tedy pradziad, dziad, wuj i brat rodzony od pogańskiej położony ręki; jakiego przykładu w domach, lubo rycerskich i wojennych, podobno się mało trafiało. Nie bez przyczyny we dworach szlacheckich tworzono galerie antenatów. Nie bez przyczyny także zdarzało się, że szlacheckiej młodzieży obojga płci pierwszych nauk udzielali babki i dziadkowie, których darzono wielkim szacunkiem należnym zarówno rodzicom, jak i wszystkim osobom starszym (nauki i wychowanie, które zapewniały mamki, piastunki, bony i guwernerzy, stanowią osobne zagadnienie). Wiedza i doświadczenie babek i dziadków były gwarancją zachowania ciągłości tradycji rodu, a nawet więcej – gwarancją zgodnego wspólnego działania dla dobra publicznego szlacheckiej braci, bez względu na to, czy chodziło o zamożnego magnata, czy pospolitego szaraka.

Osłabienie tej tradycji w XVIII w. – między innymi w wyniku licznych nobilitacji, przez które do grona szlachty wprowadzano nowe rodziny – powodowało, że związek ścisły między obywatelami osłabił się i szlachtę od magnatów oddalił, bo przywiązanie przez krwi połączenie i powinowactwo upadło. I choć – jak pisał dalej Adam Moszczeński w swym pamiętniku – Młodzieży, której ojcowie kazali i uczyli szanować stryjów i ciotki stare, choć w czwartym stopniu, choćby były najuboższe, podobało się to nowe systema nie znać krewnego, tylko do trzeciego stopnia, a to dla uniknienia subjekcyi dla starszych w wieku i dalszych krewnych, to nie przyniosło to niczego dobrego, bo jak pokazywał przykład dawnego Scyty, któren mówiąc o miłości wzajemnej familii, na przykład wziął pęk strzał i każdą z osobna złamał, a wszystkie razem dowiódł, że nie mogą być przełamane, w rodzinnej jedności była siła całej szlacheckiej społeczności.

Nie można przy tym zapominać, że relacje między wnukami i dziadkami nie opierały się jedynie na szacunku i posłuszeństwie. Zdaje się, że ważne też były sympatia i więź, które łączyły bliskich sobie ludzi. Zapewne w innym przypadku Franciszek Karpiński, wychowawca małego Romana Sanguszki, nie pozwoliłby sobie przygotować wierszyka, który potem chłopiec wyrecytował podczas fety z okazji imienin swojej babci Barbary z Duninów Sanguszkowej:

Wtenczas, kiedy będę stary,

Babuniu, w święto Barbary

Powiem ci: Wyszło na moje,

Otóż my starzy oboje.

Logo POIiŚ