© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   13.02.2015

Dyplomatyczny zgrzyt – Wojciech Miaskowski i Bazyli Lupul

Przestrzeganie ceremoniału dyplomatycznego jest nader skomplikowaną sztuką, w której najmniejsza pomyłka może zrodzić poważne konsekwencje. Przekonali się o tym w 1640 r. poseł polski do Turcji, Wojciech Miaskowski oraz władca zależnej od Osmanów Mołdawii, hospodar Bazyli Lupul. Choć ten drugi nie był adresatem poselstwa, to jednak przejeżdżało ono przez terytorium Mołdawii. Jej władcy zaś od dawna służyli pomocą posłom polskim w ich misjach do Stambułu. Tak miało być i tym razem.

Podkomorzy lwowski Wojciech Miaskowski wyruszył do Turcji z początkiem 1640 r., by potwierdzić pokojowe stosunki i przekonać Osmanów, że budowa przez Polskę kudackiej twierdzy na pograniczu nie zagraża Turkom, ale istotnie ma utrzymać w ryzach nękających Morze Czarne Zaporożców. Poseł – oraz jeden z jego towarzyszy, Zbigniew Lubieniecki – zostawili relacje z podróży, dzięki którym możemy poznać „dzieje pewnego nieporozumienia”, jak moglibyśmy nazwać niedoszłe spotkanie posła z hospodarem mołdawskim.

Początki nie zapowiadały późniejszych kłopotów. Oto wjechawszy 1 marca 1640 r. na teren Mołdawii, poseł otrzymał list od hospodara z wieścią o śmierci sułtana Murada IV i wstąpieniu na tron jego brata, Ibrahima. Hospodar doradzał, by poseł zawrócił do Polski, jako że misje wysyłano zawsze do konkretnych władców, a nie państw – jednak Miaskowskiemu szkoda było zawracać i ruszył dalej. Dotarłszy po dwóch dniach do Stepanowiec, zastał dostojników mołdawskich z listem od Bazylego Lupula, w którym ten oznajmiał, „że z ochotą czeka”.

Wszystko zapowiadało się zatem dobrze, aż tu 6 marca doszło do obustronnego faux pas. Gdy poseł zbliżał się do Jass, zastał oczekującą go delegację mołdawską, na czele z Gavrilem Coci – hetmanem, a zarazem bratem hospodara – któremu towarzyszyli liczni bojarzy i kilka chorągwi wojska. Była to zatem elita kraju, jednak zabrakło wśród niej najważniejszej persony – samego hospodara. Poseł, reprezentujący wszak króla, uznał to za afront i z kolei sam, wjechawszy karetą do miasta, odmówił spotkania z hospodarem.

Następnego dnia Miaskowski wysłał do hospodara swych przedstawicieli wraz z listami od króla Władysława IV i kasztelana krakowskiego, a zarazem hetmana, Stanisława Koniecpolskiego. Przy okazji zakomunikował Lupulowi, że nie może go odwiedzić, „ponieważ mię sam w polu osobą swą nie przywitał, jako dawny zwyczaj i powinność tutecznych hospodarów niesie”. Pouczanie gospodarza o jego obowiązkach nie było również zbyt grzeczne, jednak poseł polski postanowił być konsekwentny w dbaniu o prestiż swojego monarchy.

Co do reakcji Bazylego Lupula na takie dictum, mamy rozbieżne wiadomości. Sam poseł zanotował, że hospodar „z gniewem i z furią” przerwał mowę wysłanego doń dworzanina Kossakowskiego, odmówił przyjęcia listów i zabronił wydawać Polakom żywności i podwodów (koni wraz z wozami) aż do granicy wołoskiej. Zachowałby się zatem podobnie jak swego czasu Stefan Tomża II wobec Krzysztofa ks. Zbaraskiego.

Inny uczestnik poselstwa, Lubieniecki, podał jednak nieco odmienną wersję wydarzeń. Otóż według niego hospodar spodziewał się, że to sam poseł odwiedzi go w zamku, a dowiedziawszy się, że zamiast niego przychodzi dworzanin Kossakowski, nie chciał wziąć odeń listów króla i hetmana. Tym samym bronił własnej godności jako hospodara. Zagniewał się też, gdy dowiedział się o przyczynie nieobecności posła. Zamiast jednak wygrażać mu, postanowił go przejednać. W tym celu „nagotował był kilka sztuk złotogłowiu i kilkanaście sztuk bławatów różnych” jako dar dla posła. Ten jednak odmówił ich przyjęcia, uważając, że mu honor i sława narodu polskiego nie pozwalają na to, by tak tanim sposobem wyrównać krzywdę, wyrządzoną dostojeństwu króla. Niebawem zbył też niegrzeczną odpowiedzią sekretarza hospodarskiego, Jerzego Kutnarskiego – zresztą Polaka – który dowiadywał się o planowaną dalszą trasę poselstwa. Wskutek tego Polacy aż do granicy wołoskiej rzeczywiście musieli sobie radzić sami.

Pamiętając, iż nemo iudex in causa sua, musimy zauważyć, że Miaskowski całą winę za zaistniałą sytuację zrzuca na hospodara. Według Lubienieckiego Bazyli Lupul podjął próbę pojednania, odrzuconą jednak przez posła. Znając usposobienie hospodara i metody jego działania, możemy przyznać rację Lubienieckiemu. Lupul był zbyt wytrawnym politykiem, by otwarcie zrażać sobie posła, a z nim i Rzeczpospolitą. Niemniej, zarówno on, jak i Miaskowski znaleźli się w pułapce ceremoniału: początkowe uchybienie ze strony hospodara, nawet jeśli nie było zamierzone, spowodowało, iż obaj musieli bronić swej godności i chcąc nie chcąc przekształcili dobrze zapowiadającą się wizytę w dyplomatyczny zgrzyt.