© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Lis z jeżem w herbie, czyli przemierzyć Polskę zagonem

Aleksander Lisowski żył zaledwie czterdzieści lat. Wystarczyło mu to jednak, by na trwale zapisać się w historii nie tylko Rzeczypospolitej, Rosji, ale i całej Europy Środkowo – Wschodniej.

Początki żywota nie zapowiadały jednak wielkiej sławy. Aleksander Lisowski herbu Jeż wywodził się ze średniozamożnej szlachty litewskiej. Jemu i jego ośmiu braciom środków do życia nie mogły zapewnić dwie wioski pozostałe po rodzicach. Szansą na wybicie się i zdobycie majątku była wojaczka, którą Lisowscy mieli we krwi. Młody Aleksander Lisowski swoją wojskową karierę rozpoczynał w szeregach hospodara mołdawskiego Michała I Walecznego. Następnie zaciągnął się do armii litewskiej i walczył w Inflantach przeciwko Szwedom. Tu dał się poznać nie tylko jako dobry wojak, ale i przywódca żołnierzy, domagający się zaległego żołdu dla siebie i swych towarzyszy. Za nawoływanie do konfederacji wojskowej został okrzyknięty banitą i wkrótce znalazł się w szeregach rokoszan, przeciwko Zygmuntowi III. Rokosz zakończył się porażką buntowników, a dla Lisowskiego i wielu innych jedynym wyjściem było zaciągnięcie się pod sztandary Dymitra Samozwańca. Teraz kariera eks-rokoszanina znacznie przyspieszyła. Zgromadziwszy wokół siebie kilkutysięczny oddział, walczył po stronie Łżedymitra. Dowodził prawdziwą zbieraniną: Polaków, Rosjan, Kozaków, Tatarów i Czerkiesów. Utrzymać w ryzach takie wojsko nie było łatwo, zwłaszcza, że służyli bez żołdu. Oddział jednoczyła silna osobowość dowódcy o twardej ręce oraz nadzieja na łupy, które trzeba było dopiero zdobywać.

W służbie Łżedymitra Lisowski dosłużył się godności carskiego wojewody, którą musiał jednak porzucić, bowiem Rzeczypospolita otwarcie ingerowała w wewnętrzne sprawy Moskwy. Przeszedłszy na polską stronę, grabił niemiłosiernie moskiewskie pogranicze, efektem czego było zmazanie w 1611 roku przez polski sejm wyroku banicji. Polecono mu jednocześnie przeciwdziałanie siłom moskiewskim, które blokowały Smoleńsk.

Królewski pułkownik raźno zabrał się do trudnego zadania. Trudność polegała przede wszystkim na tym, że miał sam zorganizować swój oddział, a wobec kłopotów skarbowych Rzeczypospolitej, żołnierze mieli służyć bez żołdu, licząc jedynie na łupy, które zdobędą w trakcie wojny. Mimo to, w krótkim czasie, zgromadził pod swymi rozkazami kilkuset zabijaków i zimą 1615 roku rozpoczął kampanię, która przeszła do annałów zmagań polsko-rosyjskich. Szedł komunikiem, nie obciążając swego oddziału utrudniającymi marsz wozami. Gromił przeważające siły wroga. Szlak przemarszu jego żołnierzy znaczyły pożoga i krew. Te partyzanckie walki przynosiły czasem porażki, jednak nigdy nie były ostateczne. Największą klęskę przyniosła potyczka stoczona 30 sierpnia pod Orłem. Dał się wówczas Lisowski zaskoczyć samemu kniaziowi Pożarskiemu. Po porażce zebrał swych na wpół ubranych podkomendnych i ruszył do kontrnatarcia. Elearzy – bo takie miano przyjęli żołnierze Lisowkiego – nie mogli się pogodzić z utratą łupów i garderoby. Wspaniałą szarżą rozbili nieprzyjacielskie wojsko, które zostało zmuszone do schronienia się w taborze.

Szarża w negliżu przeszła do legendy, a oddział Lisowskiego kontynuował swe niszczycielskie dzieło. Krążył bezkarnie wokół Moskwy, tak absorbując siły przeciwnika, że postawiono w stan pogotowia całe państwo carów. Podkomendni Lisowskiego byli jednak zmęczeni ciągłymi walkami i błyskawicznymi, dalekimi rajdami. W obliczu koncentrujących się sił nieprzyjaciela, padła decyzja o wycofaniu się w granice Rzeczypospolitej. Na koniec przyszło jeszcze stoczyć walkę z Fiodorem Kurakinem koło Aleksina, która okazała się przegrana.

Pomimo ostatniej porażki Lisowski wracał jako triumfator. Przyprowadził siły niewiele mniejsze od tych, z którymi wyruszał. Jego działalność przerosła oczekiwania polskiego dowództwa i doprowadziła do zaabsorbowania sił moskiewskich w ciągu jednego roku. Dużo większy wydźwięk od wymiaru wojskowego akcji, miał wymiar psychologiczny i paniczny strach przed strasznymi lisowczykami.

Lisowski niedługo cieszył się swoją sławą. Zmarł nieoczekiwanie na początku wyprawy na Moskwę w roku następnym. Umierając nie był już infamisem i warchołem, ale „największych nadziei” królewskim pułkownikiem, przed którym stała otworem senatorska kariera. Pozostawił po sobie opinię niezrównanego zagończyka, oraz formację wojskową, która zdobyła sławę okrutnych i walecznych żołnierzy wojny trzydziestoletniej, nazwanych mianem lisowczyków.