© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum

Lwów – 1675 - zwycięstwo fałszywej husarii

Zwycięstwo Jana Sobieskiego pod Chocimiem przyniosło mu królewską koronę, ale nie zażegnało zagrożenia tureckiego. Nowo wybrany monarcha ruszył w pole, ponieważ próby dyplomatycznego rozwiązania konfliktu z Wysoką Portą spełzły na niczym. Silna armia sułtańska pod wodzą Ibrahima Szyszmana, zwanego Tłuściochem grasowała na Podolu i zagrażała Lwowowi.

Jan III szykował się do walki, ale siły jakimi dysponował znów okazały się niewystarczające. I tym razem szlachta nie chciała sięgnąć do kufrów i sakiewek, by wystawić odpowiednio silną armię do walki z najeźdźcą.

Wódz turecki ruszył na Złoczów, a 15 tysięcy Tatarów pod dowództwem Safy i Hadży Girejów wysłał w kierunku Lwowa. Po zdobyciu tego miasta mieli rozpuścić czambuły aż po Lublin.

Król był przygotowany na taką ewentualność. Skromne siły rozrzucił wachlarzem od Brodów po Brzeżany. Rozkazał powstrzymywanie nieprzyjaciela, gdzie tylko nadarzy się okazja. Wzywał także chłopów, by w lasach przygotowywali zasieki i zasadzki. Po zabezpieczeniu wszystkich twierdz, właśnie pod Lwowem założył główny obóz i oczekiwał nadejścia przeciwnika. Mając pod rozkazami zaledwie 6 tysięcy żołnierzy, nie mógł swobodnie manewrować. Postanowił więc tak ustawić swe wojska, by zagrodzić nieprzyjacielowi drogę i zatrzymać go na przedpolach Lwowa. Sądził, że w wąskich, otoczonych wzniesieniami drogach łatwo będzie nie tylko się bronić, ale i atakować.

Obserwując teren przyszłych zmagań król uznał, że nieprzyjaciel będzie nacierał od strony Glinian, wąwozem opodal wsi Lesienice. Tam też uszykował wysuniętą straż złożoną z 200 kawalerzystów, 200 piechurów i kilku armatek. Dowództwo nad tym ważnym odcinkiem objęli strażnik koronny Stefan Bidziński i Hieronim Lubomirski. Piechota zajęła pozycję w krzakach na zboczach wąwozu, wyżej ustawiono armaty, a na samym trakcie stanęła jazda. Za strażą przednią, na gościńcu gliniańskim, zajęło pozycję półtora tysiąca husarzy, przy których znajdował się sam król. Oddział ten stanowił główną siłę uderzeniową polskiego ugrupowania. Drogę od Bóbrki osłaniał hetman polny litewski Michał Radziwiłł z dwutysięczną jazdą litewską. Trakt na Winniki zamykał generał Krzysztof Korycki z pół tysiącem piechurów. Drobne grupy kawalerii zabezpieczały inne arterie wylotowe z miasta i miały za zadanie nie dopuścić do wyjścia na tyły polskiego zgrupowania. Łuny pożarów utwierdziły tylko słuszność monarszych koncepcji. Teraz wszystko zależało od męstwa żołnierzy oraz sprawnego realizowania wytyczonego planu. 24 sierpnia 1675 roku, około trzeciej po południu, główne siły Safy Gireja weszły do wąwozu nieopodal Lisienic. Gruchnęły armaty ukrytych w krzakach piechurów. Tatarzy zmieszali się, ale podjęli kolejny atak. Jeden z czambułów przebił się, ale został zlikwidowany przez polską jazdę. Jednocześnie Sobieski, wykorzystując zamieszanie w szeregach przeciwnika, postanowił rozstrzygnąć bitwę. Wezwawszy Radziwiłła spod Bóbrki, wyszedł na prawe skrzydło ordyńców. Stłoczonych w środkowej części wąwozu Tatarów kompletnie zdezorientowały nie tylko manewry polskiej jazdy, ale także widok lasu husarskich kopii na wzniesieniu. Widoczne już z daleka kopie były częścią królewskiego fortelu, mającego zmylić przeciwnika co do liczebności sił własnych. Przed natarciem Jan III odebrał je husarii i jedną część oddał czeladzi obozowej, która pozorowała oddział skrzydlatej jazdy, druga zaś była najzwyczajniej wbita w ziemię. W ten sposób Tatarzy zostali zmyleni.

Około godziny piątej po południu król miał już do dyspozycji 4 tysiące kawalerii. Wykorzystując fakt zaabsorbowania nieprzyjaciela „nibywojskiem”, rozwinął swe oddziały na zaledwie trzystumetrowej przestrzeni. Nuradyn był pewien przewagi liczebnej i zdecydował się na walkę. Polacy z okrzykiem „Jezus Maryja!” rzucili się na wroga, ci zaś z wołaniem „Ałła! Ałła!” wcale nie ustępowali pola. Dwa razy ścierały się ze sobą poszczególne rzuty obu wojsk. Ordyńcy twardo odpierali polskie ataki, gęsto ostrzeliwując się z łuków. Trzeciego uderzenia jednak nie wytrzymali i poszli w rozsypkę. Pościg trwał ponad milę. Tatarzy, „aby łatwiej uciekać – jak opowiada współczesna relacja – rzucali po drodze siodła, łuki, strzały, bułaty i to wszystko, co ich obciążało”. Zwycięstwo był całkowite. Rozgromiona orda zatrzymała się dopiero pod Złoczowem. Mimo to armia turecka Szyszmana dalej pustoszyła Podole i stanowiła realne zagrożenie.

Polski monarcha udowodnił swój kunszt w walce z lotnym przeciwnikiem, którego nie tylko było trudno pokonać, ale nawet ciężko zmusić do bitwy. O sukcesie pod Lwowem zadecydowało umiejętne wykorzystanie terenu, idealne współdziałanie różnych rodzajów broni oraz prosty i – co najważniejsze – skuteczny fortel z zatkniętymi w ziemię husarskimi kopiami.