© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   10.07.2023

Magia a rzeczywistość. „Oświecony władca” w oczach pamiętnikarzy

W świecie osiemnastowiecznych alchemików i czarodziejów pozycja jednego z nich była z oczywistych względów wyjątkowa. Pośród tych, których domeną pozostawało obłaskawianie niedającej się dotąd w swej istocie przeniknąć rzeczywistości – tych, którzy posiedli niezwykłą umiejętność podporządkowywania jej sobie, czyniąc człowieka zdolnym do przezwyciężenia wpisanego w jego naturę lęku przed determinującym ludzkie poczynania nieznanym – król Stanisław August Poniatowski musiał się zdecydowanie wyróżniać. Musiał choćby z tego powodu, że nie sposób zliczyć powstałych w czasach jego panowania tekstów, z poetyckimi na czele, w których tak właśnie, niby jakiś posiadający nadludzkie możliwości mag, był przedstawiany, zyskując w rezultacie wymiar niemal boski.

Zjawisko to, mieszczące się w pojęciu tzw. białej legendy króla, było już, rzecz jasna, w rozmaitych aspektach opisywane – by przywołać tutaj chociażby stosowne fragmenty monografii autorstwa Aleksandry Norkowskiej[1] –  również w kategoriach literackiej propagandy uprawianej przez środowisko dworskie, której najważniejszą bodaj trybuną były ukazujące się w latach siedemdziesiątych „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne”. Wypada jednak od razu zaznaczyć, że zważywszy na jego zasięg, intensywność i wyrazistość aksjologicznego profilu, konfrontowano (choć trafniej chyba byłoby powiedzieć: zderzano) je nierzadko z tym wszystkim, co w różnych fazach okresu stanisławowskiego – od konfederacji barskiej, przez kształtowanie się pod patronatem Puław antykrólewskiej opozycji, aż po czas rozliczeń z targowickimi winowajcami upadku Rzeczpospolitej – składało się na twórczość budującą obraz króla jako człowieka niegodnego polskiego tronu, bo też poddanego obcym, pozbawionego siły charakteru, a przy tym do cna zdemoralizowanego. Jednym słowem: pozostającego nie rozświetlającym ponury i przez to niepokojący świat demiurgiem, a paktującym z siłami nieczystymi zdrajcą. Inna sprawa, że nie trzeba było widzieć w Poniatowskim wrogiego tradycjonalizmowi wysłannika infernum czy też wyzutego z polskości służalca carskich urzędników w rodzaju Repnina, by stosunkowo wcześnie móc zacząć spoglądać na kształtowaną ze znaczącym udziałem króla, symbolizowaną wręcz przezeń, rzeczywistość jako na przestrzeń daleką od sielskości. Przestrzeń, która w żaden sposób nie zdradzała działania sił pozwalających w szybkim czasie – także w tym sensie zasługujących więc na miano magicznych – przeobrazić ludzkie myślenie i postawy, a w konsekwencji wzmocnić na rozmaitych płaszczyznach państwo. Podobnie krytyczne głosy od czasu do czasu pojawiały się nawet w kręgach zbliżonych do samego władcy. Tak przecież potraktować wypada poetyckie wystąpienie szesnastoletniego naówczas Tomasza Kajetana Węgierskiego, który odę O małym ludzi uczonych poważaniu – powstałą w roku I rozbioru Polski i opublikowaną niebawem w „Zabawach...”[2] – kierował wprawdzie do swojego jezuickiego nauczyciela i literackiego patrona, Adama Naruszewicza, jednak wyraźnie słyszalne tam, mimo że wkomponowane w melodię panegirycznej pieśni, tony zdumienia i rozgoryczenia uderzać musiały we wszystko to, czego uosobieniem chciał być i dla wielu bez wątpienia był Stanisław August. Społeczne, kulturowe, świadomościowe zmiany, których orędownikiem ten ostatni pozostawał; procesy, jakie w związku z tym próbował zapoczątkować; podejmowane przez niego i jego współpracowników, także na poziomie instytucjonalnym, działania – wszystko to w oczach tyleż butnego, ile trzeźwo myślącego i szczerego młodziana już wtedy zdawało się zasługiwać w najlepszym razie na miano gry pozorów, zabiegów nieefektywnych, przesłaniających trwanie rodaków w „głupiej ślepocie”. Późniejsze losy Węgierskiego, niechęć i upokorzenia, których doznał ze strony stanisławowskiej elity, tę młodzieńczą, niewolną od spontaniczności diagnozę miały skądinąd boleśnie potwierdzić.Autor Organów żył jednak zbyt krótko, by z pozycji niegdysiejszego świadka zdarzeń spisać po latach sine ira et studio pamiętniki dotyczące czasów panowania tego, o którym wychowawca poety, adresat wspomnianej wyżej ody, pisał z patosem jeszcze u progu lat siedemdziesiątych na okoliczność kolejnej rocznicy intronizacji, że „obdarzy pod swym berłem złotym Polskę wiekiem, on zacne poprzedników swych dzieła prześcigniei kraj z opłakanego letargu wydźwignie”[3]. Wolno zresztą powątpiewać, czy w tym przypadku – przypadku człowieka, któremu przyszło w aurze ostracyzmu opuszczać rządzoną, przynajmniej formalnie, przez Stanisława Augusta Rzeczpospolitą – upływ czasu rzeczywiście sprzyjałby wyrzekaniu się przez autora nie tyle subiektywizmu, bo ten z definicji, niezależnie od specyfiki konkretnych tekstów, pozostaje istotnym elementem genotypu prozy pamiętnikarskiej, ile, znajdującej tu przecież wytłumaczenie, stronniczości.

Pamiętniki pisali jednak przez długie lata inni wybitni twórcy tamtego czasu, przez potomnych zapamiętani wprawdzie, podobnie jak Węgierski, przede wszystkim jako poeci bądź dramaturdzy, potrafiący też wszakże interesująco – każdy na inny sposób – przybliżyć na kanwie swoich losów burzliwe, obserwowane przez nich z rozmaitych punktów widzenia, ale z podobną przenikliwością, dzieje własnego narodu. Ze zrozumiałych powodów lata panowania ostatniego „króla-Piasta” znalazły w tych zapiskach miejsce szczególne. Józef Wybicki i Franciszek Karpiński – bo o tych autorach tutaj mowa – niemało uwagi poświęcić musieli w tej sytuacji również postaci samego władcy, zwłaszcza że niejednokrotnie przyszło im się z nim stykać, rozmawiać, obserwować z bliska jego zachowania, ale też – jako ludziom, nie tylko obywatelom – doświadczać skutków podejmowanych przezeń decyzji.

I właśnie to, jak wspominali Stanisława Augusta ludzie ich pokroju, mający podobnie szerokie horyzonty i podobnie bogate, mimo że tak różnie przecież kształtujące się życiorysy, potrafiący przy tym oceniać rzeczywistość nie wyłącznie przez pryzmat własnych wyborów, środowiskowych sympatii, światopoglądowych powinowactw i związanych z tym wszystkim, nie zawsze ostygłych, emocji – może wydawać się ciekawym obiektem obserwacji dla kogoś, kto w wizerunku Polski doby stanisławowskiej, a zatem i osoby wówczas panującego (konsekwentnie utrwalanym w mających nie tylko popularyzować, ale także pogłębiać wiedzę o czasach oświecenia opracowaniach różnego typu, z podręcznikowymi włącznie), dostrzega wyraźne ślady zjawiska, które przed dwustu pięćdziesięcioma laty było domeną mniej lub bardziej utalentowanych panegirystów skupionych wokół królewskiego dworu[4]. To znaczy: z magią raczej niż z rzetelnym osądem mogącego się kojarzyć zaklinania rzeczywistości.W początkowym fragmencie książki Spór o Stanisława Augusta, napisanej zresztą tak, jakby jej autor przygotowywał grunt pod ostateczne – oczywiście, korzystne dla króla – rozstrzygnięcie tego sporu, Andrzej Zahorski, odnosząc się do wypowiedzi żyjących w drugiej połowie XVIII w. pamiętnikarzy, stwierdzał, iż „uważając literaturę pamiętnikarską za źródło ważne, trzeba równocześnie przypomnieć znane jego mankamenty, jak zwłaszcza brak obiektywizmu autorów spisujących swe wspomnienia”[5]. Jednocześnie, występując niejako w imieniu historyków, ubolewał nad tym, że „wśród pamiętników odnoszących się do czasów stanisławowskich [...] większość ma charakter retrospektywnego rzutu oka na przeszłość”[6], a to nakazywałoby w jego opinii spoglądać na ich zawartość z ostrożnością, ponieważ autorzy owych zapisków „znali tragiczny finał tego panowania i pod tym kątem oświetlali wiele wydarzeń z niewątpliwą szkodą dla prawdziwego opisu”[7].To, co w przywołanej przed momentem wypowiedzi uznano za obciążające, w kontekście poruszanej w niniejszym szkicu problematyki przyjdzie potraktować zgoła inaczej. Otaczający Stanisława Augusta – nie tylko w jego czasach i jego środowisku, jak się stale okazuje – nimb króla-mędrca, próbującego podnieść upadającą pod ciężarem sarmackiej mentalności ojczyznę, w cudowny, znamionujący kontakt z siłami nadprzyrodzonymi sposób odmieniającego polską rzeczywistość, warto bowiem, właśnie w imię wielostronności ujęcia i postulowanej przez Zahorskiego „prawdziwości” opisu, uchwycić nie tylko w perspektywie szlachetnych motywów postępowania czy ujmujących deklaracji władcy, ale i szeroko rozumianych rezultatów jego działań w różnych sferach życia. Rezultatów postrzeganych wprawdzie z pewnego dystansu, wciąż przecież z odpowiednią ostrością, właściwą tym, którzy mogli te działania na przestrzeni lat obserwować.

Jeśli tak popatrzeć na tę kwestię, piszący swe pamiętniki w początkowych dekadach XIX stulecia Karpiński i Wybicki byliby wyjątkowo ważnymi świadkami w procesie konfrontowania tego, co w efekcie propagandowej ofensywy, odbijającej się w wielu stanisławowskich strofach i periodach, nabierało znamion magiczności, z dalekimi od obrazu Poloniae florescentis realiami. Świadkami tym bardziej wiarygodnymi, że – choć mającymi tak odmienne doświadczenia i przez tak różne środowiska, od barszczan po dwór Czartoryskich, kształtowanymi – na temat Stanisława Augusta wypowiadającymi się wielokroć zaskakująco zgodnie.

Mniej osobistych powodów, by nie najlepiej wspominać tego władcę i oceniać go nie bez surowości miał chyba Franciszek Karpiński, uczeń jezuickich szkół, w momencie objęcia tronu przez byłego stolnika litewskiego będący już człowiekiem dorosłym, bo dwudziestotrzyletnim, w kolejnych latach żyjący jednak z dala od stołecznych spraw, niezaangażowany w istotniejszy sposób w dokonujące się pod szyldem oświecania Polaków modernizacyjne przemiany i nakładające się na nie, wstrząsające Rzeczpospolitą, kulturowo-polityczne konflikty. W Warszawie pojawił się Karpiński dopiero w 1780 r., w związku z zaproponowaniem mu przez księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego „sekretarii [...] interesów politycznych”[8]. Przywołując w Historii... tamten czas (pracę nad nią, zaznaczmy, zaczął najprawdopodobniej z początkiem roku 1801, zatem trzy lata po śmierci króla), nie mógł pominąć swego pierwszego zetknięcia się ze Stanisławem Augustem, przy czym uwagę pamiętnikarza skupiło nie jakieś konkretne zdarzenie z ich wspólnym udziałem, a sam władca, ujęty tam w kilkunastozdaniowej, skondensowanej, acz sugestywnej charakterystyce. Nie oszczędzając go, choć ostatecznie pokazując w korzystniejszym świetle od „gorszych daleko magnatów” (s. 104), twórca Laury i Filona pisał między innymi:Król miał oblicze szanowne, serce najlepsze, wiadomości rzeczy wielkie, grzeczność w obcowaniu nadzwyczajną, wymowę niepospolitą, ale rozum w czynnościach tak słaby, że sam prawie mu nigdy nie wierzył i dlatego, radząc się drugich, każdy według swego interesu przeciągnął go w stronę, gdzie żądał. Nie to mi, nie to rozum, co pięknie mówi, ale co rządnie działa. Pierwszego z czytania książek i obcowania z mądrymi ludźmi nabyć można (i to by się bardziej pamięcią niżeli rozumem nazwać powinno) – drugie sama natura daje albo umyka. (s. 103).

To nie są, jak słyszymy, słowa wzgardy czy potępienia. Nie znajdziemy w nich też podszytego egzaltacją rozgoryczenia. Ich dobitność bierze się z czegoś innego – z tego, że demaskowana jest tutaj królewska mądrość. W stonowanych, pobrzmiewających jednocześnie sentencjonalnością sformułowaniach obnażony zostaje Rex sapiens. Karpińskiemu – temu samemu Karpińskiemu, który w roku abdykacji króla wielokrotnie odwiedzał go w Grodnie, „gdzie wieczory [...] smutne przepędzali” (s. 175) – Stanisław August jawi się jako człowiek mogący świecić jedynie odbitym światłem, niedorastający do posiadanego przez siebie tytułu i bycia osobą sprawującą najwyższą władzę, pozbawiony bowiem zdolności samodzielnego działania, w kantowskim tego słowa znaczeniu „niepełnoletni”, jawnie więc zaprzeczający swą postawą dewizie medalu „Sapere auso”, przyznanego przezeń w pierwszych latach panowania Stanisławowi Konarskiemu.

Karpiński nawet po upływie kilku dziesięcioleci potrafi zżymać się na tych, którzy po objęciu przez Poniatowskiego tronu wyrzucali mu w zawiści i małostkowości nie dość szlachetne pochodzenie, „jakby – pisze – narodowi więcej zależało na tym, kto z domu król ten, niżeli żeby sprawiedliwie panował” (s. 54). Z nieskrywaną niechęcią odnosi się też do wymierzonych w króla ataków ze strony uczestników konfederacji barskiej, mających w opinii czułego pamiętnikarza odsłaniać rzeczywiste, nielokujące się bynajmniej w sferze idei i wartości, intencje barszczan. Z drugiej strony, na marginesie swych – zaskakująco żarliwych, jak na tę formę narracyjnego przekazu – antymagnackich tyrad ciepło wypowiada się o królu-strażniku sprawiedliwości, „wszystkimi sposobami” ponoć próbującym uwolnić poddanych, zwłaszcza zaś mieszczan, od „nierządu” i „uciemiężenia” (s. 106). Podnosi również szczerość uczuć religijnych Stanisława Augusta, zwracającą w jego mniemaniu uwagę na tle obyczajowości „wieku zepsutego” (s. 104). To wszystko nie uchyla jednak zasadności płynącego z przywołanej wcześniej diagnozy pytania o rzeczywisty autorytet bezwolnego duchowo władcy – człowieka, wbrew roztaczanej przez jego apologetów aurze, bezradnego wobec mającego mu się niby poddawać, wydobywanego przez niego jakoby ex tenebrae, świata szlacheckiej Polski. Jej przychodzącą zamiast odrodzenia, zgubę kwitował wszak Karpiński, przywołując swą prywatną rozmowę z jednym z wysokich urzędników rosyjskich, w sposób niepozostawiający wątpliwości co do jego stanowiska w tej mierze, nawet jeśli odległy w swej prostocie czy wręcz rubaszności od sentymentalnego klimatu obszernych fragmentów tych wspomnień: „Przyczyna cała, że u was w Rosji baba król, a u nas w Polszcze król był baba” (s. 178). Słów tych nie sposób tłumaczyć wyłącznie zaskakująco bliskimi w owym czasie kontaktami naszego poety z Mikołajem Repninem, tym bardziej że we wcześniejszych partiach tekstu zdarzało się Karpińskiemu nazywać Stanisława Augusta „niewieściuchem” (s. 142). Niedana temu władcy, a znamionująca wedle autora Historii... człowieka autentycznie rozumnego „rządność działań” także jego zdaniem najgłośniej upomniała się o siebie w godzinie targowickiej próby.

O ile w pamiętnikach Karpińskiego uchwycony został cały okres panowania tego, który – jak ufano i usilnie, nie bez jego inspiracji oraz wsparcia, przekonywano[9] – dawał pewność, że „milsze Feba kraj Lecha oświecą promienie!”[10]; o tyle autobiograficzne zapiski Józefa Wybickiego dotyczące tamtego czasu zamykają się w swym głównym segmencie w latach 1764–1780 (ta ich część powstała bezpośrednio po powrocie autora z parysko-włoskiej emigracji, co nastąpiło w roku 1802), gdzie cezurę stanowi odrzucenie podczas sejmowych obrad opracowanego pod kierunkiem Andrzeja Zamoyskiego, a z niemałym udziałem późniejszego twórcy Pieśni legionów polskich we Włoszech, projektu kodyfikacji prawa[11]. Kiedy bowiem Wybicki, już w czasach Królestwa Polskiego, powrócił do spisywania wspomnień, pominął w nich lata zaostrzania się magnackiej opozycji względem ośrodka królewskiego, obrady Sejmu Czteroletniego, a nawet dramatyczne okoliczności poprzedzające przeprowadzenie II rozbioru Polski, obszerniej odnosząc się jedynie do wydarzeń z 1794 roku. Przy czym w partiach mających w historycznym tle obraz insurekcji kościuszkowskiej sylwetka samego króla pojawiała się okazjonalnie, skupiając na sobie nieco więcej uwagi właściwie tylko tam, gdzie autor przywoływał sytuację, kiedy to w pierwszych dniach maja w ogarniętej już powstaniem Warszawie, pełniąc funkcję członka tymczasowych władz (Rady Zastępczej), oskarżony został przez wzburzony, rewolucyjnie usposobiony tłum o sprzyjanie znienawidzonemu przez manifestantów, podejrzewanemu przez nich o chęć ucieczki z miasta, władcy. Nawet jednak w tym fragmencie „ponapoleońskiej” części pamiętników Wybickiego postać Stanisława Augusta, zatrwożonego nastrojami ulicy, nie została wyeksponowana, w wewnątrztekstowej hierarchii ustępując miejsca choćby mało budującej refleksji niegdysiejszego barszczanina nad złowrogą siłą „gminu, który ani myśli, ani rozumie” (s. 224), niweczącą szlachetność powstańczego, wolnościowego czynu. Inaczej było wówczas, gdy autor Życia mojego odnosił się do lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych XVIII stulecia. Jego doświadczenia z tamtego okresu, jeśli chodzi o aktywne uczestnictwo w życiu publicznym, zdecydowanie różniły się od tego, co pozostawało wtedy udziałem przyszłego twórcy Żalów Sarmaty nad grobem Zygmunta Augusta. Wybicki, choć młodszy od niego o kilka lat, szybko – ze względu na swoje sejmowe wystąpienie z lutego 1768 r., będące protestem przeciwko „gwałtowi i przemocy moskiewskiej” (s. 57) – dał się zapamiętać nie tylko rodakom. Następnie, działając także jako dyplomata, związał się z ruchem barskim, by po rozbiorowej klęsce i... okazaniu skruchy z powodu zaangażowania się w antykrólewską konfederację poświęcić się pracy publicystycznej i legislacyjnej, wpisującej się tym razem w prawodawcze inicjatywy władcy, o którym to – nie bez przekąsu, skądinąd – pisał potem we Wspomnieniu o Andrzeju i Konstancji Zamoyskich[12], że: [...] czy chciał poprzednich sejmów plamę zagładzić, czyli się szukał z swymi i obcymi pogodzić, czy wreszcie fizyczne przez podział ścieśnienie granic rozszerzeniem przestrzeni cywilizacji chciał krajowi nadgrodzić, i Solonem Polaków być przedsięwziął (s. 362–363).

Związane z tamtą fazą życiorysu autora pamiętnikarskie wzmianki o „dobrym królu”, który „sprawiedliwie między uczonymi pierwsze miał miejsce” (s. 174) – o czym Wybicki miał okazję się przekonywać, uczestnicząc dzięki łaskawości władcy w obiadach czwartkowych, ale i obserwując, jak tamten „przez swe obszerne światło rozbierał ściśle i ważył wszystkie części podanego sobie projektu do dzieła” (s. 366), nad którym pod opieką Zamoyskiego pracowano[13] – trudno byłoby już jednak postrzegać w kategoriach niewolnego od gorzkiej dwuznaczności komentarza. Tym bardziej, że twórca dedykowanej królowi, powstałej na początku lat osiemdziesiątych tragedii Zygmunt August podnosił w innych miejscach swej autobiografii rozmaite zasługi tego ostatniego. Czynił to, stwierdzając choćby, że „wszechnica krakowska [...] dopiero za panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego powstała [tzn. odrodziła się – G.Z.]” (s. 17), czy też powracając w pełnym pensjonarskiej górnolotności fragmencie tekstu do czasów, kiedy po objęciu tronu przez Ciołka „ciemna ziemia sarmacka” zaczynała odmieniać swoje oblicze, a sam Wybicki „nie mógł się nasycić wychodzącymi pismami” i „dochodził z nich, jak obszerne są pola nauk i umiejętnościów do przebieżenia” (s. 36).O ile jednak podobnie formułowane opinie dałoby się uznać nie tylko za wyraz łagodzącej spojrzenie tęsknoty za dawnymi laty, ale i przejaw zdolności piszącego do niejednostronnego oglądu stanisławowskiej rzeczywistości – co przecież, zważywszy na okoliczności towarzyszące jej końcowi, nie musiało wtedy przychodzić łatwo – to nie ich tonacja decyduje o płynącym ze wspomnień Wybickiego przekazie. To nie taki Stanisław August – wielkoduszny, roztropny, potrafiący działać dalekowzrocznie, bo, niczym mag, widzący więcej, monarcha – wyziera najczęściej z kolejnych kart tych zapisków. Nie takim przede wszystkim go tutaj oglądamy. I to nie dlatego głównie, że ich autor, także w tym nie różniąc się notabene od Karpińskiego, patrzy na króla również jako na patrona moralnej degrengolady, w której pogrążała się w jego czasach, i z tego względu pozostająca figurą Rzeczpospolitej, stolica: Do takiego [...] powszechnego zepsucia obyczajów, zacząwszy od króla, przyszła Warszawa, iż przez godziny dnia i nocy trwały igrzyska, biesiady, niby owe u starożytnych rozpustne bachanalia... [...] Poniatowski, król młody i piękny, był mężem żon wszystkich i z nim dzielił łoże rozwiązłości Repnin... Za tym przykładem szła reszta; i gdy na rozpusty, gry i marnotrawstwo nie starczyły im majątki, otworzył się, jak wspomnieć, regestr opłaty miesięcznej u Repnina...(s. 53).

To, co – jak się zdaje – najbardziej w wypowiedziach Wybickiego istotne dla oceny króla, wiąże się wszelako z przekonaniem, iż „rzadkie dary działań umysłowych” (s. 39), jakimi mógł się on szczycić, nie są w stanie przesłonić dojmującego braku „tęgości charakteru, która stanowi pierwszą cnotę panującego” (s. 40). Jedną z pierwszych cnót – chciałoby się dodać w tym samym duchu – oświeconego męża. Szczególnej rangi nabiera w takim kontekście przywołanie jeszcze jednej sytuacji, w której los zetknął ze sobą Stanisława Augusta i Andrzeja Zamoyskiego. Wspominając mianowicie dramatyczne wydarzenia roku 1767, znajdujące kulminację w uprowadzeniu polskich senatorów, z biskupem Kajetanem Sołtykiem na czele, Wybicki nad wyraz czytelnie konfrontuje postawę swojego mistrza z zachowaniem władcy, nawet w takiej sytuacji powolnego Rosjanom. Zrzeczenie się przez pierwszego z nich urzędu kanclerza wielkiego koronnego wobec podporządkowania się Poniatowskiego decyzjom carskich interwentów i zadeklarowania przezeń potrzeby odwołania się „do wspaniałości imperatorowej” (s. 48) pozwala zobaczyć tego drugiego w zupełnie innym świetle niż to, którego jako rodzimy król-słońce miał być wcieleniem. Pozwala widzieć go człowiekiem, który, pozostając w upokarzającej zależności od owych duchowych opiekunów, o jakich pisał Kant – niegodnej kogoś, kto z odwagą i wiarą w spełnienie własnych wizji pragnąłby przekształcać świat – „zhańbioną koronę chciał dźwigać” (s. 49).

Ani Wybicki, ani Karpiński nie odnaleźliby się z pewnością wśród tych, których sposób myślenia deprecjonował z satyrycznym impetem Ignacy Krasicki, kierując do króla zanurzone w ironii pouczenie: „Księgi lubisz i w ludziach kochasz się uczonych;// I to źle. Porzuć mędrków zabałamuconych”[14]. Choć, odnosząc się do postaci Stanisława Augusta, nie stronili momentami od kategorycznych sformułowań, nie byli przecież skłonni odmawiać mu rozmaitych zasług i przymiotów, pośród których sprzyjanie rozwojowi nauk zajmowało poczesne miejsce. Ich pamiętnikarskie narracje przynoszą wszakże obraz człowieka, który – jak, sięgając po Tacyta, ujął to inny wielki pamiętnikarz tamtej epoki, Julian Ursyn Niemcewicz – byłby „godnym panowania, gdyby nie panował”[15]. W obliczu rzucającej Polakom wyzwanie rzeczywistości jego wielkość, jego magiczna moc, o istnieniu której próbowały przekonywać rzesze zaprzęgniętych do szerzenia królewskiej propagandy rymotwórców i oratorów, okazywała się często zbiorem pustych zaklęć.

Nie trzeba poddawać się brawurze pamfletowych poczynań bezkompromisowych felietonistów w typie Karola Zbyszewskiego, bezceremonialnie nazywającego ostatniego króla Kluchosławem[16], by – zapewne także z pozycji historyka – dostrzec w wielu opiniach zajmujących nas tutaj, wczesnodziewiętnastowiecznych pamiętnikarzy tę gorzką, daleką przez to od zawartości biograficznych laurek, prawdę o „ojcu ojczyzny”, ikonie naszego wieku świateł. Racjonalności wygłaszanych na jego temat sądów, wspartej na sceptycyzmie względem mitotwórstwa, źle by to – wolno przypuszczać – nie zrobiło.


Artykuł pochodzi z książki Oświecenie nieoświecone. Człowiek, natura i magia, red. Danuta Kowalewska, Agata Roćko, Filip Wolański, Warszawa 2018, seria Silva Rerum.


[1] A. Norkowska, Wizerunki władcy. Stanisław August Poniatowski w poezji okolicznościowej (1764–1795), Kraków 2006.

[2] „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne” 1772 [1773], t. 7, cz. 1, s. 149–155.

[3] A.S. Naruszewicz, Oda XIII. Do Stanisława Augusta Króla Polskiego, W[ielkiego] Książęcia Lit[ewskiego], w dzień doroczny szczęśliwej koronacji, w: idem, Poezje zebrane, t. 2, wyd. B. Wolska, Warszawa 2009, s. 58.

[4] Widać to nawet – o czym przypomniano we wstępie – w „powstałej [...] pierwotnie jako biogram dla Polskiego słownika biograficznego” pracy Jerzego Michalskiego: Stanisław August Poniatowski, oprac. W. Kriegseisen, Warszawa 2009.

[5] A. Zahorski, Spór o Stanisława Augusta, Warszawa 1988, s. 11.

[6] Ibidem.

[7] Ibidem.

[8] F. Karpiński, Historia mego wieku i ludzi, z którymi żyłem, oprac. R. Sobol, wyd. przygot. E. Aleksandrowska, Z. Goliński, Warszawa 1987, s. 101. Kolejne fragmenty pamiętnika Karpińskiego cytuję za tym źródłem, w nawiasach podając numer strony, z której dany cytat pochodzi.

[9] Na ten temat zob. np. A. Grześkowiak-Krwawicz, U początków czarnej i białej legendy Stanisława Augusta, „Wiek Oświecenia” 15: W dwusetną rocznicę śmierci Stanisława Augusta, Warszawa 1999, s. 165–183.

[10] [?] Do Najjaśniejszego Pana Stanisława Augusta Króla Polskiego, W. Księcia Litewskiego. Przy publicznym doświadczeniu popisu Kawalerów uczących się w Collegium Nobilium Scholarum Piarum. W roku 1774. Tekst za: A. Norkowska, Wizerunki władcy...., s. 146.

[11] J. Wybicki, Życie moje oraz Wspomnienie o Andrzeju i Konstancji Zamoyskich, wyd. i obj. A. M. Skałkowski, Wrocław 2005. Fragmenty tych pamiętników cytuję za wskazanym źródłem, w nawiasach podaję numer strony, z której cytat pochodzi. 

[12] Tekst ten powstał w roku 1815. Zob. A. M. Skałkowski, Wstęp do: J. Wybicki, Życie moje..., s. XXVIII–XXIX.

[13] Ta ostatnia uwaga – zaznaczmy – znalazła się we Wspomnieniu o Andrzeju i Konstancji Zamoyskich.

[14] I. Krasicki, Do króla, w: idem, Satyry i listy, wyd. krytyczne L. Bernacki, Lwów 1908, s. 62.

[15] J. U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, oprac. i wstęp J. Dihm, Warszawa 1957, t. 2, s. 220. W samym tekście słowa te, niebędące zresztą dokładnym odwzorowaniem wypowiedzi rzymskiego historyka na temat cesarza Serwiusza Galby, przytoczone są po łacinie („Dignus imperii nisi imperasset”) – ich tłumaczenie pochodzi od wydawcy Niemcewiczowskich pamiętników.

[16] K. Zbyszewski, Niemcewicz od przodu i tyłu, wyd. 3, Londyn 1986. Określenie to pojawia się choćby w tytule jednego z podrozdziałów tej książki: Troski Kluchosława (s. 312–314).


Bibliografia

Źródła:

Karpiński F., Historia mego wieku i ludzi, z którymi żyłem, oprac. R. Sobol, wyd. przygot. E. Aleksandrowska, Z. Goliński, Warszawa 1987.

Krasicki I., Do króla, w: idem, Satyry i listy, wyd. krytyczne L. Bernacki, Lwów 1908.

Naruszewicz A. S., Oda XIII. Do Stanisława Augusta Króla Polskiego, W[ielkiego] Książęcia Lit[ewskiego], w dzień doroczny szczęśliwej koronacji, w: idem, Poezje zebrane, t. 2, wyd. B. Wolska, Warszawa 2009.

Niemcewicz J. U., Pamiętniki czasów moich, oprac. i wstęp J. Dihm, Warszawa 1957.

Węgierski K., Do Imci Księdza Adama Naruszewicza S. J. O małym ludzi uczonych poważaniu. Oda, „Zabawy Przyjemne i Pożyteczne” 1772 [1773], t. 7, cz. 1.

Wybicki J., Życie moje oraz Wspomnienie o Andrzeju i Konstancji Zamoyskich, wyd. i obj. A. M. Skałkowski, Wrocław 2005.

Opracowania:

Grześkowiak-Krwawicz A., U początków czarnej i białej legendy Stanisława Augusta, „Wiek Oświecenia” 15 (W dwusetną rocznicę śmierci Stanisława Augusta), Warszawa 1999.

Łojek. J., Stanisław August Poniatowski i jego czasy, Warszawa 1998.

Michalski J., Stanisław August Poniatowski, oprac. W. Kriegseisen, Warszawa 2009.

Norkowska A., Wizerunki władcy. Stanisław August Poniatowski w poezji okolicznościowej (1764­­–1795), Kraków 2006.

Zahorski A., Spór o Stanisława Augusta, Warszawa 1988.

Zbyszewski K., Niemcewicz od przodu i tyłu, wyd. 3, Londyn 1986.