© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   27.12.2023

Mała epoka lodowcowa w nowożytnej Rzeczypospolitej według relacji dyplomatów Stolicy Apostolskiej

Tak zwana mała epoka lodowcowa (ang. The Little Ice Age), trwająca według szacunków słynnego brytyjskiego klimatologa i twórcy schematu zmian klimatycznych minionego tysiąclecia Huberta Horace’a Lamba (1913-1937) od XVI aż do pierwszej połowy XIX wieku, miała, jak się wydaje, niebagatelny wpływ na historię Europy oraz szerzej całej półkuli północnej. Kilkustopniowy spadek średniej temperatury powietrza negatywnie odbił się na produkcji rolnej oraz na demografii epoki nowożytnej, co wraz z toczącymi się wówczas licznymi konfliktami zbrojnymi doprowadzało do cyklicznych klęsk głodu oraz zahamowania gospodarczego wielu regionów. Pośród przyczyn, które wywołały powyższy stan rzeczy, naukowcy wskazują zazwyczaj na zmniejszoną aktywność Słońca, osłabioną cyrkulację termohalinową wód oceanicznych oraz wzmożoną aktywność wulkaniczną. Szczególnie trudne warunki środowiskowe wieków XVII i XVIII stawiane są też często zarówno przez historyków, jak i klimatologów, w opozycji do okresu średniowiecznego optimum klimatycznego (ang. Medieval Warm Period), podczas którego na terytorium Polski czy Flandrii z powodzeniem uprawiano winorośl.

Wydaje się, że państwo polsko-litewskie szczególnie dotkliwie odczuło skutki ochłodzenia klimatu w okresie nowożytnym. Charakteryzował się on na terenie Rzeczypospolitej nie tylko niską temperaturą powietrza, obfitymi opadami deszczu i śniegu przez dużą część roku, ale również znaczną zmiennością i gwałtownością zjawisk pogodowych, a w sposób szczególny wyjątkowo zimnymi przednówkami, które uniemożliwiały następnie optymalizację produkcji rolnej w miesiącach wiosennych i letnich. Zdaniem klimatologów oraz historyków, na terytorium Polski i Litwy najwięcej surowych zim wystąpiło w latach pomiędzy 1621 a 1640, choć najzimniejszy okres przypaść miał na wiek XVIII, a zwłaszcza dekadę pomiędzy 1741 a 1750 rokiem. Ogólnie rzecz biorąc, zimy, wiosny oraz pory jesienne były w nowożytnej Rzeczypospolitej wyraźnie chłodniejsze niż współcześnie, podczas gdy latem temperatura utrzymywała się z reguły na podobnym poziomie. Mieszkańcy państwa polsko-litewskiego spotykali się ze śnieżno-lodową aurą najczęściej pomiędzy listopadem a marcem, zima miała charakter ciągły i „nie odpuszczała”. Jej wiosenną konsekwencją były częste powodzie.

Ostrość panującego w nowożytnej Rzeczypospolitej klimatu nie mogła pozostać niezauważona przez nuncjuszy apostolskich, regularnie (od połowy XVI stulecia) przybywających ze słonecznej Italii, przyzwyczajonych do dużo łagodniejszej aury, szczególnie w okresie zimowym.

Giulio Ruggieri relacjonował w 1568 roku, iż powietrze w Rzeczypospolitej było „ciężkie i wilgotne, a przez odległość od słońca bardzo zimne”. Zauważył on wówczas, iż ze względu na surowość klimatu i niskie temperatury, nie występowały tu podstawowe dla Włocha rośliny użytkowe: winorośl, drzewa oliwne, a także wielu gatunków drzew owocowych. W związku z tym, nuncjusz podkreślał konieczność importowania towarów takich jak wino, oliwa, owoce i przyprawy, które osiągały na terenie państwa polsko-litewskiego wysokie ceny.

Opis szczególnie ostrej zimy z przełomu lat 1636 i 1637 pozostawił Mario Filonardi. Według jego relacji już od połowy grudnia 1636 roku zapanował na terenie państwa polsko-litewskiego niespotykany chłód, zamarzły wszystkie rzeki i jeziora. Wisła pokryta była ponad metrową warstwą lodu. Nuncjusz podawał, iż pokrywa ta utrzymywała balast nawet najcięższych wozów. Lód skuwał nie tylko drogi, tworząc wygodne trakty komunikacyjne, ale również wszelkie powierzchnie pomieszczeń, które nie były ogrzewane w trybie ciągłym, a nawet zapasy jedzenia: mięso, chleb, wino, ocet, piwo i inne. Co więcej, od mrozu często pękały pojemniki, w których owa żywność była przechowywana, powodując znaczące straty. Obecni w Rzeczypospolitej dyplomaci Stolicy Apostolskiej zwracali w tej sytuacji szczególną uwagę na najbiedniejsze warstwy społeczne, których przedstawiciele, nie mając w zimie odpowiedniego schronienia i źródła ciepła, często, szczególnie nocami, zamarzali, a ich trupy ze smutkiem odnajdywane były nazajutrz. W jednej ze swoich relacji Filonardi przywołał nawet przykład księdza, który popadł w hipotermię podczas celebrowania mszy świętej, po czym jego wierni z trudem ocalili mu życie. Opisywana przez nuncjusza zima była ponadto bardzo śnieżna. Filonardi pozostawił następujący opis swojej podróży do Krakowa przez terytorium Moraw i Śląska: „Śnieg, który towarzyszył mi od wyjazdu z Wiednia, padał coraz mocniej, aż któregoś dnia sięgnął ponad nasze głowy, tak że okoliczne pola, na których nie było wysokich drzew, przedstawiały się niczym morze. Nazajutrz zobaczyliśmy jeziora i rzeki, małe i duże, wszystkie zamarznięte, i tak było aż dotąd [do Krakowa]”. Jak podawał nuncjusz, w styczniu i w lutym 1637 roku mrozy nieco osłabły, niemniej wciąż była to wyjątkowo sroga zima. Lód na Wiśle utrzymywać miał się wówczas nieprzerwanie przez trzy i pół miesiąca. Według relacji Filonardiego roztopy nastąpiły dopiero na przełomie marca i kwietnia 1637 roku.

Warto przy tym mimo wszystko podkreślić, że w relacjach dyplomatów papieskich znaleźć można też informacje o innego typu anomaliach, zimach mniej srogich, niż zazwyczaj. Tak było na przykład w 1628 roku, kiedy Antonio Santacroce donosił, iż chcący podówczas najechać na Lwów Tatarzy, nie byli w stanie przeprawić się na Podolu przez Dniestr, który zazwyczaj w lutym całkowicie zamarzał. Nuncjusz dodawał, iż w tym samym roku Wisła pokryła się lodem jedynie na trzy dni.

Co ciekawe, wszechobecny zimą lód niejednokrotnie ułatwiał życie obywatelom państwa polsko-litewskiego, co zauważali również nuncjusze. Dyplomaci Stolicy Apostolskiej podkreślali, że stwarzał on przede wszystkim niezłe warunki do podróżowania. Grząskie w czasie innych pór roku trakty komunikacyjne, po zmrożeniu wreszcie stawały się odpowiednio utwardzone, pozwalając na bezpieczny i sprawny przejazd ciężkich wozów. Zamarznięte rzeki, jeziora oraz morskie zatoki również ułatwiały transport i podróże, nierzadko znacznie skracając drogę do przebycia. I tak z reguły bez obaw przekraczano skute lodem rzeki, podczas gdy zamarznięte jeziora traktowane były z większą dozą nieufności, a stan ich lodowej skorupy był pieczołowicie kontrolowany. Mimo tych zimowych „udogodnień”, przyznawano jednak powszechnie, że przeszywające zimno kompensowało trudy przemieszczania się, dlatego jeśli nie było pilnej konieczności podróży – lepiej było zostać w domu. Onorato Visconti podkreślał w 1630 roku, iż niewygody zimowej pory doskwierały właśnie głównie przy okazji mobilności – ponieważ „kiedy przebywa się w jednym miejscu, można oddać się przyjemności ciepła jakie dają paleniska, a wychodząc porządnie ubranym na godzinę lub dwie nie odczuwa się zimna aż tak bardzo”.

W konsekwencji, zimowa aura niejednokrotnie determinowała podróże nuncjuszy apostolskich, którzy w tym okresie mimo wszystko unikali przebywania większych odległości. Świadczy o tym na przykład instrukcja kardynała Fabrizia Paulucciego, który przy okazji zmiany na urzędzie nuncjusza apostolskiego w Rzeczpospolitej pozwolił swojemu ustępującemu dyplomacie Giulio Piazzy opuścić placówkę w listopadzie 1707 roku, jeszcze przed przybyciem na miejsce następcy, właśnie celem oszczędzenia mu trudów podróżowania przez serce Europy w warunkach zimowych. Z kolei według relacji Giovanniego Antonia Davii z 1696 roku polsko-litewska zima nie pozwalała w ogóle na jakiekolwiek dalekie podróże.

Wszystko wskazuje jednak na to, iż podejmując decyzje o przemieszczaniu się w miesiącach zimowych obawiano się nie tyle ekstremalnych temperatur, ile przede wszystkim śnieżyc i śnieżnych zawiei. Znamienną jest relacja Annibala Di Capui z lutego 1587 roku, według której jego podróż do Warszawy została uniemożliwiona przez trwające bez przerwy przez pięć dni silne opady śniegu, tak że nie sposób było wówczas używać nawet sań, nie mówiąc o wozach, czy o podróży piechotą. W styczniu 1708 roku Niccolò Spinola relacjonował natomiast, iż jego powolności w zdążaniu do Rzeczypospolitej towarzyszyły obfite opady śniegu, który co gorsza niemal od razu się topił, co powodowało fatalny stan dróg.

Wczesną wiosną, wraz ze wzrostem temperatury i powszechnymi roztopami, warunki do przemieszczania jeszcze się pogarszały. Według relacji nuncjuszy apostolskich to miesiące marzec i kwiecień, a więc okolice Świąt Wielkiej Nocy, były czasem, w którym najtrudniej było podróżować. Odwilż następowała niekiedy już wcześniej; o jej rozpoczęciu w lutym 1713 roku informował na przykład Benedetto Odescalchi-Erba. Topiący się śnieg i lód przemieniały wówczas trakty komunikacyjne w drogi grząskie i bagniste, co na pewien czas niemal całkowicie uniemożliwiało sprawne przemieszczanie się, często też krzyżowało dyplomatom Stolicy Apostolskiej ich plany związane z bieżącą komunikacją polityczną i przesyłaniem wiadomości do Rzymu. Problem stanowiły zresztą nie tylko roztopy, ale także ich bezpośrednia konsekwencja: częste powodzie. Szczególne tendencje do wiosennego wylewania miała Wisła.

Warto zauważyć, że nawet polsko-litewskie lato nie było przedstawiane przez nuncjuszy apostolskich zbyt entuzjastycznie. Zazwyczaj dopiero maj przynosił wyraźną poprawę pogody i ocieplenie. W czerwcu 1682 roku Opizio Pallavicini podawał, iż „ciepło daje się tu we znaki, ale za kilka dni zapewne powróci chłód, tak jak to zwykle bywa w tych północnych stronach”. Przybycie kalendarzowego lata faktycznie nie zawsze oznaczało w praktyce znaczący wzrost temperatur. Pod koniec maja 1713 roku Benedetto Odescalchi-Erba relacjonował, iż “do tej pory panowało tu takie zimno, że klimat bardziej przypominał włoską zimę, niż wiosnę”. W czerwcu tego samego roku wciąż było jeszcze chłodno. Nuncjusz informował, iż dalej rozpalano ogień, aby ogrzać budynki mieszkalne, a także używano zimowych okryć, a nawet futer. Niemniej Odescalchi-Erba definiował opisywane warunki pogodowe jako wyjątkowe, nie należy uznawać ich zatem za klasyczne wczesne lato w nowożytnej Rzeczypospolitej.

Co ciekawe, w ostatecznym rozrachunku, przybysze z Italii niejednokrotnie chwalili sobie chłodne polsko-litewskie lata, jako stwarzające gorsze warunki dla szerzenia się niebezpieczeństwa różnego rodzaju epidemii, a jednocześnie łagodniejsze i łatwiejsze do zniesienia od włoskich upałów. Późnym latem i wczesną jesienią często oczekiwano wręcz na obniżenie temperatur, które miało zapewnić wyplenienie chorób z zajętych zarazą miast i miejscowości.

Wydaje się, że relacje przybyłych ze słonecznej Italii nuncjuszy apostolskich uwypuklają, jeśli nie wyolbrzymiają srogość polsko-litewskiej aury w epoce nowożytnej. Nie ulega wątpliwości, że nie przywykli oni do tak ostrego klimatu, który wyraźnie determinował ich polityczno-dyplomatyczną działalność, niejednokrotnie spowalniając, a nawet uniemożliwiając regularną komunikację z rzymskim centrum. W 1607 roku Francesco Simonetta przedstawił reakcje członków swego dyplomatycznego orszaku na ostry klimat w tej części Europy, obserwując u nich w okresie zimowym wyjątkową ospałość, lenistwo oraz brak chęci do wykonywania powierzonych zadań. Specyfika klimatu w Rzeczypospolitej wywoływała ponadto u włoskich przybyszów nieprzyjemne dolegliwości zdrowotne. Były one związane najczęściej z atakami podagry – dny moczanowej, a także z nagminnymi przeziębieniami, na temat których często żalili się oni w kierowanej do Rzymu korespondencji, wyrażając nadzieję na prędki powrót do słonecznej ojczyzny.