© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   04.05.2018

Ojcostwo w czasach saskich

W czasach nowożytnych w Rzeczypospolitej rodzina była miejscem realizacji modelowych wzorców roli kobiety i mężczyzny. Relacje zachowane w prywatnej korespondencji i pamiętnikach ujawniają jednak, że nierzadko za fasadą surowości kryli się pełni czułości ojcowie, szczerze zainteresowani swoimi dziećmi; nie tylko synami gwarantującymi przedłużenie rodu, ale też córkami.

Upowszechniany w licznych wizerunkach malarskich i opisach literackich kult Świętej Rodziny rozwijał się, Maryja – Matka Boska stała się wzorcem matczynej opieki i bezwarunkowej ziemskiej miłości, a za sprawą postaci św. Józefa zaczęto podkreślać również rolę ojca. Tradycyjnie ojcowie przejmowali opiekę tylko nad synami i kierowali ich edukacją oraz przysposobieniem do życia publicznego i wojskowego. Oczekiwanie na syna, który przejąłby ojcowskie obowiązki oraz splendory, było zrozumiałe w czasach, kiedy prawodawstwo w większości krajów zakładało dziedziczenie, przedłużenie rodu i nazwiska jedynie poprzez męskiego potomka. Zaangażowanie ojców w życie córek jest mało zbadane, podobnie jak formy budowania relacji rodzicielskiej, które bardzo trudno dzisiaj określić. Przekonanie, że również córkom należy się uwaga wychowawcza, wiąże się przede wszystkim z ich przyszłą rolą macierzyńską. Duże zmiany wniósł nurt humanizmu, dający większe prawo do rodzinnej czułości wszystkim, także ojcom, choć legitymizacja okazywania ojcowskich uczuć przebiegała wolno, a proces ten rozciągnął się do XIX wieku. Opis radości ojców z narodzin potomków, także córek, opieka nad maleńkim dzieckiem oraz troska o jego wychowanie będzie częściej utrwalana dopiero w pamiętnikach z przełomu XVIII i XIX stulecia, nierzadko przez córki i żony.

Najbardziej powszechnie rozpoznawanym czułym ojcem epoki nowożytnej pozostaje król Jan III Sobieski. Zarówno badania (A. Skrzypietz) nad jego korespondencją, jak i relacjami jego dzieci, pokazują otwartość, z jaką je traktował, a wcześniej jak przygotowywał się na przyjście potomstwa. Maria Kazimiera urodziła kilkanaścioro dzieci, z których tylko czworo przeżyło. Król uczestniczył w wyborze imion zarówno dla córek, jak i synów, podczas gdy zdarzało się, iż oczekujący potomstwa ojcowie sugerowali jedynie imiona męskie, sprawę imion córek składając na ręce małżonek. Czułość obojga Sobieskich znajdzie wyraz w tradycyjnym zdrabnianiu imion latorośli, a nieraz posługiwaniu się nawet kilkoma wersjami jednego imienia. Ta swoboda królewskiego środowiska z pewnością oddziaływała na kręgi magnackie, zarówno te blisko związane z dworem, jak i te od niego oddalone, na przemiany w postrzeganiu oraz traktowaniu potomstwa. Bardzo dobra relacja wiązała marszałkównę Elżbietę Helenę Lubomirską, późniejszą Sieniawską (zm. 1729), z jej ojcem Stanisławem Herakliuszem Lubomirskim (zm.1702). Tym bardziej warto to podkreślić, że Elżbieta została wcześnie osierocona przez matkę, Zofię z Opalińskich Lubomirską (zm.1675). Wychowywała się na dworach ojca w Wiśniczu i stryja Hieronima Augustyna Lubomirskiego w Rzeszowie, odbierała nauki w warszawskim klasztorze wizytek, wreszcie trafiła na dwór Marii Kazimiery Sobieskiej.

Z pewnością zaangażowanie Stanisława Herakliusza w wychowanie córki wynikało z faktu, że nie miał w owym czasie innego potomstwa; dopiero po siedmiu latach drugiego małżeństwa Elżbieta z Denhoffów urodzi mu syna Teodora. Brak jednak z tego okresu szerszych informacji o traktowaniu córki, poza tą, że zdarzało się jej przebywać w nie zawsze właściwych dla dziecka warunkach, kiedy dworskie towarzystwo spotykało się na hucznych zjazdach. Pomijając jednak kwestię drugiego małżeństwa i przyrodniego rodzeństwa, Elżbieta Helena przez całe życie pozostanie w centrum ojcowskiego zainteresowania. Utalentowana i operatywna marszałkówna szybko pojęła reguły rządzące światem dworskich intryg, a jej żywe zainteresowanie bieżącymi sprawami politycznymi sprawiło, że Stanisław Herakliusz równie szybko zorientował się w korzyściach płynących z uznania córki za gracza politycznego równego męskim potomkom. Nie pozostawał obojętny też na prywatne szczęście i dobro córki. W okresie jej dorosłości łagodził małżeńskie konflikty i wstawiał się za nią u męża, Adama Mikołaja Sieniawskiego (zm. 1726), wojewody bełskiego, do tego stopnia, że ten ostatni obawiał się, że małżonka go opuści po śmierci ojca. Poza względem dbania o reputację rodziny dostrzec możemy tu z pewnością wyraz ojcowskiej opieki, bowiem Stanisław Herakliusz Lubomirski zawsze brał stronę córki. Bliskość tej relacji uwidoczniona została także po śmierci Lubomirskiego, którą Elżbieta bardzo mocno przeżyła.

Być może ślady tej więzi odnajdziemy w rodzinie, którą sama założyła. Pozbawiona matczynej opieki i troski Elżbieta pozostała dla swojej córki (Zofii Marii 1° v. Denhoffowej, 2° v. Czartoryskiej) raczej chłodną i zdystansowaną matką, nieustannie przebywającą w podróży i skupioną na podnoszeniu statusu rodziny. Ostatnie badania ociepliły nieco ten wizerunek, pokazując jej troskę i zainteresowanie rozwojem Zosi, którą – jeśli tylko mogła – zabierała ze sobą w podroż. Podróże te niekoniecznie jednak cieszyły się zainteresowaniem małej kasztelanki, która wspominała wówczas w listach, że znowu są w drodze i swojej włóczędze. Duże cieplejsze i bezpośrednie listy słała Zofia do ojca, Adama Mikołaja Sieniawskiego, do którego pisała przy każdej nadarzającej się okazji przesłania poczty. Tę bezpośredniość odczytać można już z nagłówków listów, części mocno skonwencjonalizowanej, a mimo to pokazującej charakter relacji Zofii z obojgiem rodziców. W listach do matki zwykle używała bardziej oficjalnych sformułowań, nazywając ją jednostajnie Jaśnie Oświeconą Mości Dobrodziejką. Tymczasem listy do ojca, chociaż ich zbiór jest szczupły, ujawniają więcej emocji; Zofia używa rozmaitych i bardziej bezpośrednich nagłówków, które zawierają sporo czułości, tak jak ten, w którym tytułuje go Jaśnie Wielmożnym serdecznie kochanym Ojcem i Dobrodziejem czy bardzo drogim ojcem. Córki, nawet te dorosłe, dużo częściej posługiwały się pieszczotliwymi zwrotami w listach do ojców, co może świadczyć o dobrych relacjach, jak również o jakimś wymiarze norm korespondencyjnych.

Korespondencja Zofii kierowana do każdego z rodziców pozwala dostrzec znaczące różnice. Listy do matki są chłodniejsze, przybierają formę zdawkowej relacji z wydarzeń minionego tygodnia, tłumaczenia z niedosłanej na czas korespondencji i innych powinności, a nawet żalu, że matka odjechała bez pożegnania z córką, podczas gdy pożegnała innych gości. Ten lapidarny styl Zofia porzuci dopiero w dorosłości, kiedy zacznie obszerniej relacjonować otaczające ją sprawy, niewykluczone, że na wyraźne życzenie matki, lubiącej otaczać się zaufanymi informatorami. Tymczasem do ojca Zosia pisała zupełnie inaczej, w bardziej bezpośredni sposób wyrażała zainteresowanie jego sprawami, miejscem pobytu, zadaniami związanymi z kampaniami wojennymi. Opisywała ważne dla siebie momenty, jak ten, kiedy przystępowała do pierwszej komunii i obiecywała oddanie intencji modlitwy za ojca i powodzenie jego spraw. Dopominała się, podobnie jak w listach do matki, o informacje o jego zdrowiu, szczególnie niepokojąc w chwilach pobytu ojca w obozach wojskowych. Oczywiście nieodmiennie oczekiwała wieści o przyjeździe Adama Mikołaja, którego tak rzadko miała okazję widywać. Sformułowania stosowane przy tym przez stęsknioną córkę są zupełnie inne niż te lapidarne, kierowane do matki. Zofia szeroko opisuje swą tęsknotę, pragnienie widzenia i przepełnione radością oczekiwania serce.

Pełne poznanie tej relacji uniemożliwia nam brak ojcowskiej korespondencji, o postawie Adama Mikołaja jako ojca dowiadujemy się jednak nieco z listów Elżbiety do męża. Wspomina ona o rozpieszczaniu córki przez ojcowskie prezenty czy o jego chęci osobistego obdarowania Zosi niespodziankami. Relacjonuje mu doskonałe rozeznanie dziewięcioletniej Zosi w sprawach, w których uczestniczy Adam Mikołaj, w czym według Elżbiety wyszkolił ją ojciec i jego otoczenie. Zosia bowiem nie tylko rezolutnie wypowiada swoje sądy, ale też okrasza je humorem, po czym przypuszczać możemy, że ojciec dziewięcioletniej dziewczynki chętnie widział ją przy sobie i nie odsyłał ani nie odsuwał od zajmujących go spraw, nawet tych poważnych. Z korespondencji dziewczynki wyłania się jej głębsza więź z ojcem, będąca najpewniej potwierdzeniem dużej uwagi, jaką Adam Mikołaj okazywał córce, i czułości, jaką ją obdarzał i którą, jak się wydaje, potrafił okazać. Być może tego brakowało w relacji Elżbiety z jedynaczką.

Inną przyczyną tego szczególnego związku może być to, że Adam Mikołaj Sieniawski nigdy nie doczekał się męskiego potomka. Możliwe, że fakt ten determinował nie tylko postawę ojca przelewającego czułość na jedyną córkę (pozostałe dzieci zmarły po porodzie), jak i postawę matki, która staraniami o wychowanie córki i uwypuklenie jej zalet próbowała zrekompensować mężowi brak syna, gdy pisała mu o mądrej i rezolutnej niczym chłopiec córce. W hetmańskiej rodzinie kwestia ta wydaje się znacząca, zwłaszcza że Adam Mikołaj nie posiadał męskiego rodzeństwa i tylko on mógł zapewnić kontynuację nazwiska i tradycji starego hetmańskiego rodu, co ostatecznie się nie udało. Dodatkowo nasuwają się wątpliwości dotyczą o biologicznego ojcostwa hetmana, gdyż przez ponad 12 lat Sieniawscy nie mieli dzieci – tym samym podnoszona kwestia bezpłodności Adama Mikołaja i liczne romanse Elżbiety powodują pytania o faktyczne ojcostwo. W takich okolicznościach uwypuklanie zalet córki i budowanie ojcowskiej dumy wydają się tym bardziej zasadne. Nie umniejsza to, a wręcz przeciwnie – umacnia szacunek dla postawy Adama Mikołaja Sieniawskiego, świetnie odnajdującego się w roli ojca.

Kasztelan krakowski i hetman wielki koronny sporo czasu spędzał poza domem, a mimo to przez całe życie pozostał domatorem i w przeciwieństwie do żony cenił walory swoich ustronnych majątków. Gdy tylko mógł porzucić trudy obozowego życia i spraw wojskowych, z przyjemnością oddawał się roli ojca i pana domu. Zabiegał o wspólne święta i częstsze wizyty żony w domu, ta zaś wprost przeciwnie – nieustannie żyła ferworem spraw państwowych, ingerując w najbłahsze sprawy administracji latyfundium, spędzała godziny na pisaniu czy dyktowaniu listów. Można jedynie przypuszczać, że utrudniało to budowanie relacji rodzinnych i mocno wpływało na ich kształt. Szereg czynników, które się na nie składał, nie zawsze uchwytnych w źródłach, powoduje trudność w ich jednoznacznym określeniu. Niemniej już samo odnotowanie informacji o rodzinnych stosunkach w materiałach źródłowych pozwala wskazać na istniejące więzi. W patriarchalnym świecie staropolskim ojciec zajmował miejsce szczególne i należał mu się bezwzględny szacunek. Nawet jeżeli część relacji korespondencyjnej wynika z konwencji epoki czy też wskazówek matek, nie umniejsza to istotności tej relacji, bowiem bardzo często wychodziła ona poza ramy narzucone społecznymi wymogami.

Opierając się też na przykładzie stale podróżującej Sieniawskiej, należałoby wskazać, iż nie miała ona aż tyle czasu, by nazbyt mocno monitorować listy córki do ojca. Oczywiście nie można wykluczyć opieki innych dorosłych nad korespondencją Zosi, ale śledząc jej wykształcenie, świetną polszczyznę, bezbłędność gramatyczną, możemy przyjąć, iż podejmowanie przez nią wysiłku prowadzenia korespondencji już od wczesnych lat było możliwe. Postawa ojca była jej też bliższa w dorosłym życiu; podobnie jak on niechętnie angażowała się w politykę, pozbawiona była ambicji matki co do rozgrywania i rozdawania kart w sprawach publicznych. Niewykluczone, że życie i dzieciństwo w cieniu rozpolitykowanego dworu dawało jej rozeznanie w sprawach politycznych, którym chwaliła się w listach do ojca, ale jedocześnie pozbawiło dalszych politycznych aspiracji. Pełniejszy obraz relacji Zofii z ojcem ukazałaby ich korespondencja z lat późniejszych, kiedy panna wkraczała w dorosłość, kiedy trwały zabiegi, wręcz targi i kłótnie rodziców o wybór kandydata na męża. W jej samodzielnym życiu rodzinnym rodzice już nie uczestniczyli – oboje nie żyli.

Charakter relacji ojca z dorosłą córką możemy poznać dzięki lekturze listów rodziny Gnińskich – podskarbiny koronnej Anny Franciszki Zamojskiej i jej ojca, podkanclerzego koronnego Jana Gnińskiego, który z wielką troską pisał do niej podczas najintymniejszego dla kobiety czasu – ciąży oraz połogu. Już samo dopuszczenie tej tematyki, tradycyjnie przynależnej światu kobiecemu, świadczy o dużej zażyłości córki z ojcem. Pomimo jej dorosłego wieku Jan zwracał się do córki zawsze zdrobniale, nazywając ją Anusieńką, jedyną pociechą i z serca ukochaną córka. Podpisując zaś swe listy, dbał o wyrażenie ojcowskiej miłości. W kontekście rozważań o jedynaczce Adama Mikołaja Sieniawskiego, w tym przypadku należy zauważyć, że Anna nie była jedynym dzieckiem Gnińskiego. Jan miał także synów, a mimo to nie pozbawiał córki opieki i czułości, co więcej – obdarzał ją swoim zainteresowaniem także po zamążpójściu, kiedy to kobieta zwyczajowo przechodziła pod opiekę męża. Wprost przeciwnie – wspierał ją w tej nowej sytuacji, dodając otuchy, co świadczy tylko o dobrych i mocnych więzach rodzinnych w domu Gnińskich, który tak ciężko było porzucić młodej żonie. Ojciec cierpliwie tłumaczył córce wówczas nowe okoliczności, podkreślając, że to ona tworzy własny dom i już nie przystoi jej przy swoim dziecku tęsknić do dawnego domu rodzinnego. Ogrom empatii dla rozterek córki, jaką wykazuje się Gniński, jest z pewnością godny podkreślenia, ich relacja nasycona była wzajemną bliskością i zrozumieniem. Niemniej oczekując wnuków, podkanclerzy nie porzuca charakterystycznej dla epoki nadziei na pierworodnego potomka płci męskiej, choć wyraża to w żartobliwym i lekkim tonie, zalecając córce, aby postarała się powić chłopca, bo jak się omyli, to raczej nie powinna pokazywać mu się na oczy. Podobne relacje znajdujemy w innych listach z epoki; na przykład Jan Tarło donosił żonie o wielkim nieukontentowaniu jakiegoś francuskiego posła, który list z wiadomością o narodzinach córki królewskiej podarł i rzucił na ziemię. W tym przypadku sprawa nie dotyczy ojca, lecz rozgrywek o dziedziczenie korony, więc nerwowe zachowanie dyplomaty można tłumaczyć względami państwowymi, niemniej – jak wskazuje dalej Tarło – zachowanie to zostało przyjęte w Dreźnie niezbyt dobrze i z wielkim „podziwieniem” wszystkich.

Powyższe relacje ojców i córek, pomimo licznych zastrzeżeń i pytań, które się nasuwają, niewątpliwie potwierdzają więzi i zainteresowanie córkami w rodzinach szlacheckich. W Rzeczypospolitej najważniejszym zaś przejawem troski o los córek było zagwarantowanie im zabezpieczenia finansowego po ślubie. Znane są przykłady ojców żywo zainteresowanych losami żeńskiego potomstwa, jak chociażby król August II, który bardzo dbał o Annę Katarzynę Orzelską, tylko okresowo odsuwając ją w wyniku konfliktów, o czym rozpisywano się w listach. Podobnie był z córką Jana Jerzego Przebendowskiego, podskarbiego wielkiego koronnego, Dorotą Henryką Przebendowską, 1° v. Radziwiłłową, 2° v. Bielińską. W czasach późniejszych znane były dobre relacje Henryka Brühla i Marii Amalii z Brühlów Mniszchowej – czynnej politycznie pomocnicy ojca. Odwołujemy się do sfery zamożnej magnaterii, bo tu nowe postawy wobec dzieci adaptowano szybciej, a przykład z niej brała cała szlachta. Przykładem z średniej szlachty będzie relacja poczmistrza toruńskiego Jakuba Kazimierza Rubinkowskiego, który zabiegał o opiekę i prezenty dla córki u swej chlebodawczyni, Elżbiety Sieniawskiej.

Szukając wyjaśnienia dla zmieniających się postaw rodzicielskich, warto odwołać się do szerszych przemian w mentalności, jakie zachodzą w tym czasie, gdy coraz powszechniej przyjmuje się łagodniejszy model wizerunku ojca, opiekuna czuwającego nad rodziną, tak jak prezentuje to św. Józef. Znaczny wpływ na kształtowanie postaw i wartości miały doświadczenia wyniesione z własnego domu rodzinnego. Można je analizować z różnych perspektyw, poprzez więzi łączące matki z synami (późniejszymi ojcami), ojców z synami oraz z punktu widzenia relacji pomiędzy dorosłymi już synami i ich dziećmi. Badania pokazują, że dobra więź matki z synem, utrzymana również w jego dorosłym życiu, mogła wywierać wpływ na jego późniejsze relacje z własnymi dziećmi, a także kształtowała postępowanie wobec córek. Przykładów dostarczają też królewskie dwory; o małżeństwie Kazimierza i Elżbiety Rakuszanki, rodziców Władysława Jagiellończyka, pisze się jako o wzorcowo dobranej parze, a samego Kazimierza nazywa (D. Żołądź-Strzelczyk) najszczęśliwszym ojcem spośród ojców z dynastii Jagiellońskiej.

Dobrą relację z rodzicami miał też wspominany hetman wielki koronny Adam Mikołaj Sieniawski, mąż Elżbiety Sieniawskiej. Jego ojciec Mikołaj Hieronim Sieniawski, hetman polny koronny i wojewoda wołyński, zmarł w 1783 roku, gdy Adam Mikołaj miał 17 lat, a jego matka, Cecylia Maria z Radziwiłłów, w 1785 roku, zatem dwa lata później. Małżonkowie cieszyli się szczęściem małżeńskim i zgodnym, przepełnionym czułością pożyciem, co odsłania ich korespondencja. Pod względem artyzmu i zawartej w niej intymności nierzadko przyrównuje się ją do najsłynniejszej miłosnej epistolografii – Jana i Marii Kazimiery Sobieskich. Oboje Sieniawscy, Mikołaj Hieronim i Cecylia Maria, wychowali się w kręgu dworu królewskiego Wazów i pozostawali w bliskich relacjach z Sobieskimi. Wzorce, jakie stamtąd wynieśli, wpłynęły na ich zainteresowanie potomstwem. Szczególnie wiele uwagi poświęcali chorowitemu jedynakowi, o którego zdrowie wciąż dopytywał Mikołaj Hieronim. Podobną troskę okazywała mu matka, Cecylia Maria. Ich serdeczna korespondencja świadczy o dużym przywiązaniu syna do matki, które ten okazywał w bezpośrednich listach i poprzez podarki, a relacja ta zacieśniła się jeszcze bardziej po osieroceniu przez ojca.

Złożoność relacji pomiędzy ojcami i córkami była uwarunkowana konwencjami epoki, jednak analiza źródeł – zwłaszcza korespondencji – potwierdza, że ciepła i partnerska atmosfera domu rodzinnego, pełnego uważności i troski o potrzeby dziecka, procentowała w jego dorosłym życiu, w nawiązywaniu relacji z własnymi dziećmi. Z pewnością kontynuacja badań nad korespondencją prywatną odsłoni w jeszcze większym stopniu charakter rodzinnych więzi w epoce nowożytnej, w tym także formy zażyłości córek z ojcami. Jak pokazują źródła, więź ta istniała, a nieraz bywała silniejsza od więzi z matkami.