© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   02.03.2022

Ołów w dawnym lecznictwie i produkcji wina

Ołów, po łacinie plumbum albo Saturnus, jeden z tzw. „metali planetarnych”, był przez stulecia szeroko wykorzystywany w europejskiej kosmetyce i aptekarstwie. W recepturach oraz książkach dawnych jatrochemików, medyków czy aptekarzy używano zamiast słowa „ołów” także specjalnego symbolu, który można znaleźć w równolegle powstających pracach astronomicznych, alchemicznych i fizjonomicznych, ale nie tylko. W Leksykonie Zedlera, najważniejszej osiemnastowiecznej encyklopedii Europy Środkowej, wprost pisano, że ołów jest metalem „miernym, miękkim, ciężkim, brudnym i z tego powodu nieszczególnie błyszczącym, bardzo zimnym i niezwykle kowalnym, dlatego można go formować przy użyciu samego młotka”. W jego skład, zgodnie z dawnymi wyobrażeniami, wchodziły rozmaite zanieczyszczone sole, ziemista siarka i bliżej nieokreślona materia rtęciowa, stąd miał być on nieco cięższy od złota i niezmiernie wilgotny – i dlatego nie wydawał po uderzeniu metalowym młoteczkiem żadnych, nawet najcichszych, dźwięków. W Europie Środkowej znano jego dwa rodzaje: tzw. ołów polski, który był dość twardy, i tzw. ołów niemiecki, znacznie bardziej miękki od pierwszego. Oba rodzaje stosowano chętnie w stopach metali, używanych m.in. do produkcji piszczałek organów, czcionek drukarskich oraz naczyń.

O ołowiu pisano, że może mieć różną barwę: czerwoną (Pb3O4), szarą, żółtą i białą (2PbCO3.Pb(OH)2). Największym rarytasem był przy tym ołów biały i po części przeźroczysty niczym kryształ oraz lśniący niczym antymon – używano go do produkcji glazury.

Do produkcji leków używano natomiast soli ołowiu, a więc „proszków ołowianych”. W gdańskiej taksie aptekarskiej z 1668 roku wśród surowców prostych stosowanych w trakcie wytwarzania medykamentów złożonych znalazły się przy tym ołów czysty (plumbum crudum), ołów kalcynowany vel rafinowany (plumbum ustom, cerussa, sandyx), „jatrochemiczny” ołów lśniący (plumbagnium), a także cyna (plumbum album, stannum). Medykamenty złożone z ołowiem należały do grupy nazywanej Saturnina.

I tak, dawni lekarze swoim pacjentom polecali najczęściej balsam ołowiany doktora Cardilucciego (Balsamum Saturni D. Cardilucii), balsam ołowiany z żelazem (Balsamum Saturni cum Marte), balsam ołowiany z terpentyną (Balsamum Saturni therebinthinatum), bezoardyki ołowiane (Butyrum Saturni), plastry ołowiane i kwintesencję ołowianą (Quinta Essentia Saturni). W skład klasycznego balsamu ołowianego wchodził cukier ołowiany rozpuszczony w oleju terpentynowym; z kolei w skład balsamu ołowianego doktora Cardilucciego – cukier ołowiany rozpuszczony w średnio mocnej gorzałce, destylat i spirytus terpentynowy. Tym ostatnim specyfikiem, gęstym niczym syrop prawoślazowy i przyjemnie słodkawym, suszono przede wszystkim jątrzące się rany: cięte, kłute i szarpane. Balsamem ołowianym z żelazem, który w swej recepturze zawierał m.in. Spiritus Salis, a więc chlorowodór (HCl), kurowano z kolei czerwonkę, krwotoki i biegunki, a jedna dawka tego specyfiku wynosiła od 3 do 5 granów.

W wydanym w 1749 roku poradniku „Medyk domowy Samuela Beimlera Doktora Kurfalskiego y Germersheimskiego Fizyka, Nauczaiący Domowemi y mało kosztuiącemi lekarstwy, Leczyć Choroby, I owszem zdrowie zachowywać, wszystkim osobliwie tym potrzebny, ktorzy od Medykow są odlegli; a prędkiego ratunku potrzebujący”[1] w przytaczanych recepturach raz po raz wymieniano cukier ołowiany. I tak, dla przykładu, zapalne choroby oczu radzono leczyć okładami wykonanymi z lnianej szmatki nasączonej rozpuszczonym w wódce różanej octanem ołowiu(II). Na wzmocnienie oczu i zapalenie spojówek z wysiękiem ropnym radzono stosować maść ukręconą m.in. z żółtek (2 szt.), cukru ołowianego (2 łuty), mleka kobiecego (10 granów) i pieczonych jabłek bursztówek (2 łuty). Aby uśmierzyć krwawienie po krwiupuście, polecano z kolei stosować specjalną emulsję wykonaną z siemienia lnianego i cukru ołowianego. Przy czym octan ołowiu(II) wchodził także w skład rozmaitych medykamentów przeciwko ospie, a dokładnie tych, które miały przeciwdziałać powstawaniu blizn (tj. dziobów) ospowych.

Także we wszystkich wydaniach osiemnastowiecznego poradnika „Compendium medicum auctum, to iest: krotkie zebranie i opisanie chorob ich rożności, przyczyn, znakow, sposobow do leczenia także rożnych sposobow robienia Wodek, Oleykow, Julepow, Syrupow, Konfitur, Maści, Plastrow, &c, i rożnych osobliwych rzeczy”[2] możemy znaleźć wiele receptur z cukrem ołowianym w składzie. Słodkawe leki zawierające octan ołowiu(II) polecano przyjmować w przypadku katarów, „zapalenia i czerwoności nosa”, chorób żołądka i woreczka żółciowego, schorzeń ślinianek, nerek itd. Polecano je także w suchotach i febrze oraz wtedy, gdy pacjenta męczyły hemoroidy, kamienie nerkowe, biegunka, a także silne bóle w stawach związane z postępującą chorobą francuską, a więc kiłą. W tym ostatnim przypadku należało pić cukier ołowiany rozpuszczony w wódce z babki lancetowatej i źródlanej wodzie.

Z kolei chirurdzy chętnie używali maści oraz plastrów ołowianych podczas leczenia ran i innych obrażeń, którym towarzyszyło silne krwawienie. W ich skład wchodziła blenda ołowiana i tlenek ołowiu. Nierzadko sięgali także po ołowiane sztangi podczas kuracji osób garbatych! Sztangi te przykładali do pleców ludzi z zaawansowaną kifozą, a następnie ciasno ich do owych sztang przywiązywali. Niektórzy radzili także noszenie ołowianych wisiorków na piersi, aby uczynić głos chorych czystym i mocnym.

Władczynie z dynastii Wazów – Ludwika Maria Gonzaga i Cecylia Renata – używały natomiast licznych kosmetyków, w których składzie znajdował się ołów. Między innymi sięgały po proszek kosmetyczny z bizmutem, cukrem ołowianym oraz spermacetem, a także po wodę kosmetyczną na bazie cukru ołowianego, kamfory, skrzeku żabiego oraz wyciągów z róży, białej lilii, grzybienia i kwiatu groszku. W ten sposób mogły cieszyć się cudownie śnieżnobiałą cerą.

Należy przy tym jednak pamiętać, że ołowiu używano od czasów antycznych także do konserwacji żywności, w szczególności wina. Ze spożywaniem tak zakonserwowanego trunku i wynikającymi stąd zatruciami wiąże się historia choroby nazwanej od XVII wieku colica Pictonum.

Uwaga: Jak stwierdzono w XX wieku, południowoniemieckie wina produkowane w XVII w. mogły zawierać od 8 do 70 mg ołowiu na litr trunku, podczas gdy już spożycie 0,5 mg ołowiu dziennie powoduje zatrucie.

Pojęcie to – kolka piktawska, czyli saturnizm albo ołowica – ukuł Francis Citois, lekarz przyboczny kardynała Richelieu, który szczegółowo opisał tajemniczą endemiczną chorobę mieszkańców Piktawii (fr. Poitou). Jej pierwsze symptomy obejmowały bóle głowy, zmęczenie, gorączkę, bezsenność, utratę apetytu i biegunkę. W późniejszych etapach pojawiały się z kolei długotrwałe zaparcia, skręt kiszek oraz bolesna kolka jelitowa. Ze względu na problemy z wątrobą u pacjentów występowała częstokroć żółtaczka, następnie zaś pojawiały się zaburzenia układu nerwowego, w tym mimowolne ruchy kończyn, ślepota, głuchota i utrata głosu. Z biegiem czasu chory coraz częściej miewał halucynacje, powoli popadał w obłęd, zaczynał się paraliż – i wreszcie nieszczęśnik „w opłakanym stanie” umierał w bólach. Jak leczono, zgodnie ze świadectwem francuskiego doktora, kolkę piktawską? Najkrótsza odpowiedź brzmi: nieudolnie oraz nieskutecznie. Zazwyczaj pacjentom podawano doustnie medykamenty na bazie rtęci lub ołowiu. Polecano im także niesolone masło i – by wytrząsnąć twarde ekskrementy zalegające w jelitach – kilkugodzinne przejażdżki konne.

Skąd, zapytajmy, brała się ta straszna choroba, na którą nie znano skutecznych leków? Odpowiedź brzmi: z dodawania do wina sapy, a więc moszczu zredukowanego w specyficzny sposób. Świeżo wyciśnięty sok winogronowy gotowano w ołowianych naczyniach tak długo, aż zmniejszał swą objętość o 2/3, przyjmując tym samym konsystencję gęstego, lepkiego i słodkiego syropu, a syrop ów dodawano do kwaśnego wina, aby uczynić je słodkim i przyjemnym w smaku. Stosowano go także jako najlepszy środek konserwujący, zapobiegający przemianie wina w ocet.

Kiedy w latach dziewięćdziesiątych XVII wieku w szwabskim Ulm rozpoczęła się ni stąd ni zowąd epidemia colica Pictonum, ówczesny lekarz miejski Eberhard Gockel postawił sobie za zadanie zidentyfikowanie czynnika, który ją wywołał. I tak, ów medyk, opiekując się między innymi mnichami z dwóch ulmskich klasztorów, zauważył, że u tych z braci, którzy pili regularnie wino, bardzo szybko rozwijały się symptomy niebezpiecznej choroby, z kolei ci, którzy byli abstynentami, pozostawali zdrowi. Chorych męczyły przy tym długotrwałe zaparcia, bóle głowy i halucynacje; wielu z nich zostało także sparaliżowanych. Co więcej, kilku pacjentów Gockela, mimo jego usilnych starań, zmarło w niewysłowionych bólach, a doktor nie potrafił tego faktu w żaden sposób wytłumaczyć. Co jednak istotne, w pewnym momencie także sam lekarz zauważył u siebie pierwsze symptomy owej niebezpiecznej choroby i powiązał fakt ich zaistnienia z tym, że mnisi, gdy przychodził do chorych, każdorazowo raczyli go szklanicą czerwonego trunku.

Gockel, człowiek oczytany, szybko zauważył podobieństwo ulmskiej Wein-Krakckheit, która go dopadła, do tzw. Hütten-Katze, a więc schorzenia hutników, górników i garncarzy, którzy pracowali z ołowiem. Osoby te wdychały regularnie opary tego metalu – po czym rozwijały się u nich głuchota, konwulsje, paraliż itd. Skądinąd pierwszy raz o Hütten-Katze pisał w latach pięćdziesiątych XVII wieku doktor Samuel Stockhausen z Saksonii w traktacie „Libellus de lithargyrii fumo noxio morbifico, ejusque metallico frequentiori morbo vulgò dicto die Hütten Katze oder Hütten Rauch” (il. 2), a Eberhard Gockel miał ów traktat w swojej bibliotece.

Nie dziwi zatem, że ulmski medyk nabrał podejrzenia, że być może w jego przypadku i przypadku leczonych przezeń chorych chodzi o niefortunne zatrucie. Postanowił zatem dowiedzieć się, co znajduje się w winie, które spożywali on i mnisi – i czy przypadkiem nie jest to ołów. I tak, medyk niebawem zapytał dostawcę trunku, jak go dosładza i konserwuje, a ten odpowiedział, że używa w tym celu sproszkowanej glejty ołowianej gotowanej w occie winnym tak długo, aż powstanie gęsty syrop.

W ten oto sposób ulmski fizyk miejski zaczął prowadzić eksperymenty z owym syropem. Przygotowywał go zgodnie z otrzymanym od handlarza winem przepisem, a następnie zaprawiał nim różne rodzaje wina, nierzadko zmieniając ich obrzydliwie kwaśny smak na przyjemny i miły. Zauważył także, że pijąc regularnie owe trunki, czuje się coraz gorzej – i ponownie rozwijają się u niego symptomy kolki piktawskiej. Swoje odkrycie – a więc rozpoznanie trującego charakteru sapy – medyk upublicznił w rozprawie „Eine curiose Beschreibung deß an. 1694. 95. und 96. durch das Silberglett versüßten sauren Weins und der davon entstandenen neuen und vormahls unerhörten Wein-Kranckheit”, opublikowanej w 1697 roku.

Niemniej już rok wcześniej wskutek jego badań elektor Eberhard Ludwik Wirtemberski wydał specjalny edykt zabraniający produkcji wina z dodatkiem ołowiu i jego przetworów. Proceder ten jednak nie ustał – i raz po raz na rynku pojawiały się trunki z tym zabójczym konserwantem i słodzikiem.


Literatura dodatkowa: Więcej o historii wina ołowianego można dowiedzieć się m.in. z artykułu J. Eisingera Early Consumer Protection Legislation: a 17th Century Law Prohibiting Lead Adulteration of Wines, „Interdisciplinary Science Reviews” 1991, vol. 16, no. 1, s. 61-68, DOI: 10.1179/isr.1991.16.1.61.

[1] https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/publication/69551/edition/85020?language=pl
[2] https://www.wbc.poznan.pl/dlibra/publication/72282/edition/87583?language=pl