© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   27.02.2018

Omnia vanitas

To naturalne, że od czasu do czasu trzeba coś wspomnieć o instrumentach szarpanych.

W pewnych kręgach powiadają, że muzyka łagodzi obyczaje, choć wcale nie jest to pewne. Wiemy bowiem, że od czasów starożytności wojsko, instytucja społeczna, której obyczaje są przeciwne łagodnym, zawsze szło w bój przy wtórze muzyki. W użyciu były oczywiście instrumenty dmuchane, o których – z powodów łatwych do wyjaśnienia – nie będziemy pisać. Nie będziemy też pisać o instrumentach klawiszowych, gdyż od pewnego czasu powziąłem do nich stanowczą niechęć. Jakiś bowiem czas temu, bawiąc we Włoszech wpadłem na głupi (jak się okazało) pomysł nawiedzenia Museo degli Strumenti Musicali. Spodziewałem się przede wszystkim jakich mistrzów z Cremony, Stradivarich czy Guarnerich, a tam, panie, stało mnóstwo zakurzonych fortepianów, w liczbie dającej się oszacować na spartańską. Powiada piosenka – bodajże Haliny Frąckowiak – że „czarne fortepiany nie chcą spać”. Może te z piosenki nie chcą, ale tamte chciały, spały na oboje uszu, a mówiąc ściślej na wszystkie klapy.

Lecz dość już o fortepianach, przecież jest to instrument głównie romantyczny, jakkolwiek fortepian wynaleziono w czysto barokowych czasach, na samiuśkim początku XVIII, a uczynił to niejaki Bartolomeo Cristofori, naturalnie florentyńczyk. Lepiej skupić się na instrumentach szarpanych, również dlatego, że podobnie jak wielu rodaków mam zszarpane nerwy. A te instrumenty są takie: gitara, mandolina, harfa, lutnia, wiola, teorban i pewnie coś jeszcze. Wiola to sprawa nieco odrębna, gdyż jej główny rodzaj nieco przypomina psa, wołamy przecież na nią „da gamba”, czyli „do nogi”. Mandolina jest jak na barok zbyt warszawska, a harfa swą popularność zawdzięcza głównie Marii Antoninie, co automatycznie czyni ów instrument mało poważnym, albowiem akurat ta królowa Francji autentycznie głupia była. O tym, że ta nad wyraz głupia monarchini grała na harfie wiemy ze słynnego gwaszu Jeana Baptisty Gautiera d’Agory. Ikonografia niby jest, ale niewielka, o wiele okazalszą ma lutnia, instrument, który wprost lgnie do malarstwa.

Wiem coś o tym, bo jeszcze jako dziecko zachwycałem się w albumie o Ermitażu piękną lutnistką Caravaggia. Oczywiście, jeśli lutnistką, bo u tego malarza rozmaite w tych sprawach rzeczy zdarzyć się mogą. Przykładowo we wczesnym „Odpoczynku podczas ucieczki do Egiptu” myślimy, panie, że to kobieta, a to, za przeproszeniem – anioł. Ale to kwestia teologiczna i bez odpowiedniego treningu do niej nie przystąpisz. Warto wszakże napomknąć, że na około półtora wieku niemal całkiem zapomniano o lutni. Nie tak dawno temu wziął ją do ręki Sting i zaśpiewał utwory niejakiego Johna Dowlanda z – jak myślę – przełomu XVI i XVII wieku. Z barokowego punktu widzenia byłoby lepiej, gdyby to był wiek XVII.

W sprawie malarskiej trzeba się wszakże zająknąć, że były czasy, w których żył sobie niejaki Evaristo Baschenis, urodzony w roku 1617. Był to najtypowszy caravaggesco, choć nie wiem dlaczego niektórzy zaliczają go do szkoły weneckiej. Tym powiem, że do szkoły weneckiej lepiej zliczyć Veronese’a, a może i Matejkę, który przecież wielce podziwiał weneckich mistrzów, co da się jakoś odczuć w jego twórczości.

Nasz Evaristio (nasz, jak nasz) pochodził z Bergamo, miasta znanego z klubu piłkarskiego o zdumiewającej nazwie Atalanta (choć niekoniecznie, skoro w Amsterdamie jest Ajax, a w Alicante Hercules), z pięknego tańca zwanego bergamaska, tudzież z bergamotki, która do dziś decyduje o smaku i aromacie herbaty Earl Grey.

Lecz nie o herbatę tu chodzi, a o coś ważniejszego, skoro Baschenis malował skład taki: czaszka, jabłuszko (gdzie, do cholery robaczek?), książeczka, no i oczywiście lutnia, w sienkiewiczowskim zdrobnieniu „luteńka”. Doskonale wiemy, co miała Jagienka z „Krzyżaków”, ale co też miała Danuśka? Na to pytanie jest odpowiedź, że co miała, to miała, ale luteńkę na pewno. Danuśka Danuśką, ale każdy historyk sztuki powie, że twórczość Baschenisa miała charakter pokrewny martwej naturze, jakkolwiek lutnia nie jest tworem natury, tylko człowieka. Jak się zdaje Evaristo też miał charakter wanitatywny, gdyż umarł, w roku 1677. Co zrobić, co zrobić – pozostaje się tylko cieszyć tym co jest.

No i gitara.