© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
Silva Rerum   Silva Rerum   |   07.07.2023

Romanse, czyli „nikczemne bajki” – o motywach magiczno-fantastycznych w pogardzanym gatunku

Zofia Sinko nazwała niegdyś romans pogardzanym gatunkiem, analizując stosunek publicystów, teoretyków i autorów epoki oświecenia do tej formy literackiej. W pracy poświęconej początkom powieści w Polsce badaczka zaprezentowała wypowiadane wówczas w różnych tekstach opinie, które były komentarzami zarówno do utworów literackich odziedziczonych po odchodzącym baroku (ale także po epokach wcześniejszych, przykładem historie o Magielonie i Meluzynie), jak i nowych – powstających zarówno na zachodzie Europy tudzież w kraju[1]. Podobnie jak Maria Rutkowska[2], Sinko zwracała uwagę na problemy terminologiczne, z którymi zmagali się oświeceni, operujący jednym słowem „romans” na określenie form ich zdaniem anachronicznych, zasługujących na zapomnienie, oraz utworów narracyjnych wartych uwagi ze względu na prezentowaną w nich nową wizję świata czy bohatera. Aby te dwa typy rozróżnić, dodawano do wyrazu „romans” wartościujące epitety, przeciwstawiając romanse „dobre”, „moralne”, „obyczajne”, „pożyteczne” „dobrze głupim” i „nikczemnym”. Na listach wskazujących te drugie powtarzały się zazwyczaj określone tytuły, choć jak zauważyła Sinko, zdarzało się też, że o zawartości tworzonej wyliczanki decydował nie charakter krytykowanych utworów, a na przykład wymogi rytmiczne i rymowe tekstu, w którym były one przywoływane[3]. Nie zmienia to faktu, że romans barokowy będący w Polsce bardzo często tłumaczeniem obcych pierwowzorów, powstałych głównie w XVII w., cieszył się w naszym kraju u progu wstępującego oświecenia ciągle znaczącą popularnością, mimo że wraz z upływem czasu coraz częściej ograniczała się ona przede wszystkim do prowincji nieprzyjmującej tak łatwo i chętnie literackich nowości[4]. Wśród wielokrotnie przywoływanych przez krytyków gatunku utworów szczególnie wyróżnić trzeba dwa: powstały w czasach saskich przekład znanego w Europie włoskiego romansu Giovan Ambrosia Mariniego, zatytułowany w polskiej wersji Kolloander wierny Leonildzie przyjaźni dotrzymujący, wydawany kilkakrotnie i kopiowany przez zaczytujących egzemplarze odbiorów[5], oraz wznawianą ośmiokrotnie od momentu pierwszej publikacji w 1650 r. wierszowaną Historyję ucieszną o zacnej królewnie Banialuce Hieronima Morsztyna. Niewątpliwie o tak częstym piętnowaniu tych właśnie utworów decydował fakt, że odniosły one czytelniczy sukces, podtrzymywany za sprawą kolejnych edycji[6]. Dość oczywiste wydaje się również, że deprecjonowano przede wszystkim te romanse, które ukazały się drukiem, oprócz wspomnianych wyżej także Historyję o Chryzeidzie i Arymancie (1741) czy Historyję Hipolita z Julią (1743), brakowało natomiast odwołań do tekstów podobnych do nich w strukturze fabularnej i tematyce jak Historyja o królewnie cypryjskiej Diannei, Historia Ormunda z Libeiną czy romansu o miłosnych przygodach Augusta II, pozostających w rękopisach, nawet jeśli dany utwór, tak jak ostatni z wymienionych, krążył wśród odbiorców w dość licznych kopiach[7]. Zarzuty stawiane opowieściom barokowym streszczają dwa przywoływane w opracowaniach fragmenty wypowiedzi pochodzące z „Zbioru Różnego Rodzaju Wiadomości” oraz z „Monitora”:

Niektórzy bawią się tylko czytaniem romansów, to jest bajecznych historyjek o amorach; rozum ich napełnia się próżnymi bajkami, tysięcznymi przypadkami, w których prócz osobliwości mało co jest do prawdy podobieństwa.

Niektórzy czytują same romanse. Rozum ich napawa się setnymi nikczemnymi bajeczkami, setnymi awanturami, w których osobliwość prawdę przewyższa tysięcznymi dawnymi a nowo przybranymi powieściami[8].

W obydwu uwagach wyeksponowana została bajeczność romansowych historii, rozumiana bynajmniej nie we współcześnie identyfikowanym znaczeniu gatunkowym, ale odnoszona do braku życiowego prawdopodobieństwa, którego oczekiwali od rodzącej się nowej powieści oświeceniowi intelektualiści. Powtarzający się w tych opiniach rzeczownik „osobliwość” funkcjonuje tu najwyraźniej w znaczeniu bliskim dzisiejszemu, a nie powszechnym i nie jedynym w XVIII stuleciu, ‘niezwykłość’, ‘niepospolitość’, czy tak jak podaje Linde, również ‘dziwactwo’[9]. Przywoływane przez krytyków barokowe romanse, wypełnione „setnymi i nikczemnymi awanturami”, za sprawą zamiłowania do niecodziennych i trudnych do wyobrażenia dziwacznych wręcz wydarzeń, zdaniem oświeconych, jedynie ogłupiały czytelników i niewiele miały wspólnego z rozumnym postrzeganiem świata.

Analizując wymieniane w różnych wypowiedziach utwory, ową „nierozumność” romansów dostrzec można na dwóch podstawowych płaszczyznach, bynajmniej nietożsamych, co dobrze ilustruje zestawienie fabuł Kolloandra i Banialuki. Przypuszczalnie te chętnie czytane teksty zasłużyły na przyganę z różnych powodów. Pierwszy z nich, bardzo obszerny i wielowątkowy, wypełnia całe mnóstwo zdarzeń, które komplikują losy fikcyjnych postaci w sposób daleki od tego, co jednemu człowiekowi może przytrafić się w codziennej egzystencji. Marini pełnymi garściami czerpał z zasobu romansowych motywów, które dodatkowo multiplikował w losach wielu bohaterów, nie tylko tytułowych: Kolloandra i Leonildy. Znajdziemy tu wszystko, co w tym gatunku, według Teresy Michałowskiej, znaleźć się powinno: tajne schadzki, przebieranki, porwania, pojedynki, udawanie drugiej płci, rozbite okręty, zaginięcia i rozpoznania po latach, napady zbójców, pozorną śmierć kochanków itd.[10] i to w relatywnie krótkim, choć niedookreślonym bliżej czasie. Zabiegi włoskiego pisarza (oddane mniej bądź bardziej wiernie przez polskiego tłumacza[11]) zmierzające do tego, by zaciekawić, zaintrygować, zaskoczyć czytelnika, odwlekając jednocześnie ostateczny finał, przypominają do złudzenia te współcześnie stosowane przez twórców tasiemcowych telenowel. W tym najprawdopodobniej upatrywać należy źródeł przeświadczenia krytyków Kolloandra o jego niedorzeczności, bajeczności. Przy tym trudno nie zgodzić się z tezą, że przygody bohaterów tego romansu w żaden sposób nie przystawały do realiów Rzeczypospolitej XVIII w., nie mogły więc wpisywać się w program odnowy społeczeństwa, tak ważny dla reformatorów czasów oświecenia.

W przypadku Historyi o Banialuce powodów jej zagorzałej krytyki czy lekceważącego ośmieszania należy upatrywać chyba w czym innym. Utwór Morsztyna nie ma tak powikłanej fabuły, choć i w niej znaleźć można typowe dla tego gatunku motywy. Jednak nie są one nadmiernie kumulowane w sposób przeczący wszelkiemu prawdopodobieństwu. Niewątpliwie przeczą mu natomiast inne cechy tej opowieści. Jak wskazał Julian Krzyżanowski[12], a za nim przypomniał współczesny edytor romansu Radosław Grześkowiak[13], węzłowe motywy opowieści nawiązują do różnych wersji baśniowego wątku, który w międzynarodowej klasyfikacji Aarnego i Thompsona nosi numer AT400. Nie przywołując tu kolejno zdarzeń budujących ów wątek, trzeba podkreślić, że twórca Banialuki co najmniej kilkakrotnie sięgnął po typowe dla baśni rozwiązania, czyli po motywy fantastyczne. Dlatego spotykamy tu postacie obdarzone magicznymi czy nadprzyrodzonymi zdolnościami, których działania wpływają na rozwój wypadków. Ukochany tytułowej bohaterki, nieznany czytelnikowi z imienia królewicz, staje się obiektem uczuć innej kobiety, zgodnie ze schematem romansowym zagrażającej szczęściu Banialuki i jej wybranka. Rywalka realizuje swój plan rozdzielenia pary przy pomocy zaufanej ochmistrzyni, która dzięki „czartowskiej [...] sile [...] czarów”[14] preparuje usypiające jabłka rujnujące przebieg kolejnych schadzek królewicza z damą jego serca. Owe jabłka obeznana w tajemnych praktykach powiernica przygotowuje, wzywając w tym celu na pomoc cztery czarty. Samo istnienie diabła czy inaczej mówiąc czarta jako sprawcy i źródła zła na świecie u odbiorcy przyjmującego system wartości płynących z wiary katolickiej nie powinno zasadniczo budzić zastrzeżeń, jednak już wplecenie takich postaci w świat przedstawiony konstruowanej opowieści przeczyło z pewnością poczuciu prawdopodobieństwa. Na Morsztynowe wizerunki czartów, zaprezentowane w bardzo plastycznej deskrypcji, składa się wszystko, co w wielowiekowej tradycji kulturowej było przerażające, wrogie, niebezpieczne i odrażające. Jak zauważa Sylwia Kawska: „Imaginacja Hieronima Morsztyna zdaje się nie mieć ograniczeń w kreowaniu dziwacznych, hybrydalnych stworzeń wyposażonych w narządy rażące jadem [...]”[15]. Te barwnie zarysowane portrety daleko wykraczają poza utrwalone w ikonografii obrazy diabła. Dla przykładu przywołać warto jeden z pełnych fantazji opisów czartów:

Stanął trzeci w widzeniu kozła rogatego,
ale nie wszytka postać była własna jego:
miasto nóg przednich kleszcze lśnią się rozpalone,
a zadnie podkowami ostro podsadzone;
broda wężów, jak włosów, tak wiele dźwigała,
t gadzina ostrymi żądłami krzykała;
ogon był proporcyją właśnie nie kozłową,
Bo miasto niego żmija przysadzona głową,
która pszczół jadowitych roje niestrzymane
wypuszczała, a rogi jakby rozszarpane
sztuki ciała ludzkiego przy sobie trzymały,
a krwią się i sam wszytek, i rogi oblały[16].

Można odnieść wrażenie, że w romansie czarty są aż cztery po to, aby autor, podobnie jak w innych partiach utworu, mógł dać popis swej niczym nieograniczonej pomysłowości. Dowodem na taki właśnie cel przyświecający barokowemu twórcy jest chociażby to, że ostatni z diabłów pojawia się w opowieści właściwie po nic, a ochmistrzyni, jakby sama przerażona jego widokiem i otaczającą maszkarę smrodliwą wonią, odsyła potencjalnego pomocnika do piekła, rzekomo dlatego, by przynaglił swych kolegów.

Czarty nie tylko wyglądają jak fantastyczne stworzenia, łączące w sobie wszystko, co nieprawdopodobne, ale przynoszą składniki niezbędne do przygotowania magicznej substancji. Autor znów posuwa się daleko w swej pomysłowości. Krytykowany i deprecjonowany w czasach oświecenia saski encyklopedysta ks. Benedykt Chmielowski przypisuje diabłu „wiadomość doskonałą ziół, kwiatów, kamieni, drzewa i innych naturalnych rzeczy wlaną od Boga przy stworzeniu jego”[17], co umożliwiłoby sporządzenie substancji o niezwykłym, trudnym do przewidzenia działaniu, jednak jak podkreśla autor, „cudów prawdziwych czart czynić nie może”[18], bo to leży jedynie w mocy Boga. Morsztynowe czarty bezpośrednio cudów też nie czynią, ale składniki przyniesione przez nie ochmistrzyni z żadną z istniejących w naturze substancji nie mają nic wspólnego. Są raczej dopełnieniem fantastycznej wizji wykreowanej przez poetę, czerpiącego garściami z tradycji kultury. Dlatego do magicznej usypiającej mikstury przynoszą pianę z troistej paszczęki Cerbera, „ślepe zapomnienia myśli i piekielnego bez końca błądzenia” oraz wodę ze zdroju Sztygowego, czyli Styksowego[19]. Fantazja ponosi barokowego twórcę także w innych miejscach opowieści, dając zarazem szansę na popis pomysłowości i wirtuozerii, jak choćby we fragmentach opisujących korowód zwierząt i ptaków[20], z którymi bez problemu porozumiewają się spotkani przez królewicza pustelnicy. Jak zauważa Grześkowiak, do perfekcji opanowana przez Morsztyna sztuka wyliczenia zastosowana we wspomnianych katalogowych partiach stała się w tym na poły baśniowym utworze „prawdziwym wehikułem cudowności”[21]. Cudowności, której potrzebował czytelnik, wabiony do tego tekstu nie tylko miłosnymi awanturami.

Chęć sprawienia odbiorcom przyjemności zaznacza się już w tytule zbioru, w którym Banialuka została po raz pierwszy opublikowana. Brzmiał on: Antypasty małżeńskie trzema uciesznymi historyjami jako wdzięcznego smaku cukrem prawdziwej a szczerej miłości małżeńskiej zaprawione. Pomysł pochodzący najprawdopodobniej od wydawcy był dobrą i skuteczną reklamą, zapowiadającą smakowite przystawki, smakowite, jak się okazuje, nie tylko z powodu opisywanych miłosnych uniesień[22]. Głód fantastyki, który w jakiejś mierze Banialuka zaspokajała, to zjawisko ponadczasowe, o czym przekonuje choćby współczesna popularność fantasy, przenikającej także np. na karty powieści historycznych. Jednak scharakteryzowane powyżej cechy Morsztynowego utworu nie mogły podobać się oświeceniowym intelektualistom stawiającym przed fabularnymi narracjami całkowicie inne zadania. Przypuszczalnie to powszechna wówczas krytyka szeroko rozumianego braku prawdopodobieństwa skłoniła Franciszka Ksawerego Dmochowskiego do wypowiedzenia następującej opinii o, skądinąd chwalonej i naśladowanej powieści Ignacego Krasickiego, Mikołaju Doświadczyńskim: Dalsze jego przypadki są nadto romansowe, osobliwe rozbicie się na morzu i zapłynięcie na wyspę Nipuanów. Prawda że tam wziął nauki bardzo pożyteczne od Xaoo, ale czyż trzeba było ich tak daleko szukać?[23]

W kontekście owej uwagi nie może dziwić brak zrozumienia nie tylko dla mocno fantastycznej Banialuki, ale także dla Kolloandra, w którym magia i fantastyka nie odgrywały istotnej roli. Droga życia obierana przez bohaterów zawikłanej fabularnie historii autorstwa Mariniego nie była tą, na którą nacisk kładło oświecenie, a zdobywane przez poszczególne postacie doświadczenie stanowiło rezultat zbyt wydumanych i trudnych do wyobrażenia wypadków, rozgrywających się w rzeczywistości bardzo odległej od rodzimych realiów, dlatego ta opowieść nie przynosiła wzorów godnych naśladowania, była nieużyteczna poznawczo[24]. Warto podkreślić, że w romansie o Kolloandrze motywy fantastyczne to absolutny margines, sporadycznie zaznaczający się w tle, jak choćby wzmianka o zabiciu przez jednego z bohaterów smoka czy powracająca w kilku scenach zbroja o niezwykłych właściwościach, która mogła jednak zawdzięczać swą moc nie tyle fantazji, co mylnemu wyobrażeniu autora o sile tworzących ją rybich ości. Przy tym narrator nie eksponuje szczególnie jej swoistej cudowności, istotniejsze fabularnie jest raczej to, że jej noszenie przez różne postacie sprzyja tak typowym dla romansu komplikacjom fabularnym za sprawą błędnej identyfikacji zakładających ją kolejno bohaterów.

W analizowanej historii w pewnym momencie natrafiamy na z pozoru magiczny epizod, jakim jest pojawienie się postaci czarownika Radiota, jednak szybko się okazuje, że to kolejne wcielenie Kolloandra, które nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek magią. Ta znamienna dla gatunku przebieranka to jedynie sprytny wybieg amanta, by ukochana mu wybaczyła, bynajmniej nie dzięki czarodziejskiej sztuce[25]. Ale o „bajeczności” tej historii, jak już wcześniej zostało powiedziane, nie decydują motywy fantastyczne, a nieprawdopodobne powikłanie historii czy trudne do zdroworozsądkowego zaakceptowania bliźniacze podobieństwo pary tytułowych kochanków. Przy tym są oni obdarzeni niezwykłą, olśniewającą wręcz urodą – co ciekawe, tożsamą, choć trudno nie zauważyć, że w powszechnej świadomości od wieków obowiązują raczej odrębne oczekiwania estetyczne w odniesieniu do obu płci. Na dodatek bohaterowie nie tylko przychodzą na świat w tym samym dniu i o tej samej godzinie, ale w dorosłym życiu zachwycają swe otocznie niebywałymi wręcz talentami rycerskimi, o ile możliwymi w przypadku Kolloandra, o tyle co najmniej zaskakującymi w przypadku Leonildy.

Podobne rozwiązanie odnaleźć można w innym romansie czasów saskich, równie obszernej i powikłanej fabularnie jak Kolloander Historyi Ormunda królewicza numidyjskiego z Libeiną cesarzówną jerozolimską. Ten kilkusetstronicowy prozaiczny tekst łączy w sobie cechy dwóch scharakteryzowanych powyżej opowieści. Z jednej strony pojawiają się w nim, podobnie jak w Banialuce, motywy magiczno-fantasyczne, decydujące w niektórych momentach o przebiegu wydarzeń, z drugiej zaś przygody bohaterów przypominają niezwykle zagmatwane losy postaci występujących w Kolloandrze. Przykładem mogą być m. in. wspomniane wyżej podobieństwo i rycerskie zdolności bohaterów, tu jednak o tyle bardziej prawdopodobne, że dotyczą nie obcych sobie początkowo ludzi, a rodzeństwa: Ormunda i Zeldoiry. Anonimowy romans zachowany do naszych czasów w dwóch różniących się rękopisach (w Bibliotece Ossolineum we Wrocławiu oraz w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie[26]) stanowi nierozwiązaną na razie zagadkę nie tylko dotyczącą autorstwa, ale również ewentualnego obcego źródła, na którym mógł zostać oparty. Jak dowiodła Jadwiga Miszalska, nie jest to przekład Ormunda Francesca Pony, jak utrzymywano we wcześniejszych pracach. Zarazem badaczka charakteryzująca polskie barokowe przekłady romansów nie potrafiła, mimo podjętych poszukiwań, wskazać innego tekstu, który zainspirował rodzimego tłumacza, jednak wskazała na pewne podobieństwa fabularne między Ormundem a innymi romansami, wśród nich m.in. także Kolloandrem[27]. Nie jest wykluczone, że niezidentyfikowany do dziś autor stworzył samodzielną fabułę, wykorzystując znane mu historie. Jego opowieść jest bardzo bogata, wielowątkowa, nasycona motywami pojawiającymi się w różnych utworach i zarazem w schemacie konstruowania bliska znanym zachodnioeuropejskim wzorom. Jednak jeśli opierałaby się na jednym konkretnym tekście, można domniemywać, że ów obcojęzyczny utwór zaznaczyłby swą obecność czytelniczą na włoskim czy francuskim rynku wydawniczym, zyskując większą lub mniejszą popularność. Wszak to stamtąd docierały do nas modne opowieści, których oryginalne wersje językowe czytali magnaci[28], a które następnie przekładali różni autorzy, przyczyniając się do rozpowszechniania w Rzeczypospolitej tychże fabuł. Warto przypomnieć, że innym barokowym romansem, dla którego także trudno wskazać jedno jedyne źródło, jest wierszowany Syloret Wacława Potockiego, równie obszerny i fabularnie powikłany jak opowieść o Ormundzie.

Jeśli ta ostatnia jest przykładem samodzielnie wykreowanej fabuły, można sądzić, że jej autorowi znane były poczytne wówczas romanse, dostarczając mu pomysłów na konstruowanie poszczególnych wątków. Co ważne, podobnie jak Hieronim Morsztyn, twórca owej historii śmiało sięga po motywy magiczne już od pierwszych stron tekstu. Tytułowy Ormund zostaje obdarowany trzema cudownymi przedmiotami wytworzonymi przez bohaterów, których wcześniej uratował przed śmiercią. Posłani przez królewicza na naukę rzemiosła u astrologów, czyli czarnoksiężników, jak wedle narratora ich „natenczas zwano”[29], przygotowali dla swego wybawcy niesamowite prezenty – krawiec uszył niepozorne na pierwszy rzut oka ubranie, które myśli odzianej w nie osoby mogły zmieniać w pożądaną w danym momencie szatę, złotnik wykonał usypiający pierścień, natomiast tokarz tajemniczy liwarek umożliwiający latanie. Wszystkie dary okazują się nieocenione w dalszych burzliwych przygodach, które czekają królewicza. Ostatni z nich pomaga mu dotrzeć do przyszłej ukochanej zamkniętej w wieży, drugi zaś pozwala przyglądać się do woli urodziwej pannie, gdy ta śpi zaczarowana dzięki magii pierścienia. Warto w tym momencie dodać, że według szwajcarskiego badacza Maxa Lüthiego, którego ustalenia przywołuje Aleksandra Bobrowska, dary o niezwykłych właściwościach są motywem znamiennym dla bajek. W tego typu opowieściach bohaterowie otrzymują je zazwyczaj od pomocników o nadprzyrodzonych mocach w przełomowym fabularnie momencie, aby podjąć określonego typu działanie. Owe dary są uzupełnieniem braku wewnętrznej motywacji danej postaci, nie zaś nagrodą za jakieś zasługi bohatera[30]. Ta charakterystyka nie przystaje jednak do rozwiązania, z jakim mamy do czynienia w Historyi o Ormundzie. Tu trzy niezwykłe przedmioty królewicz dostaje w konsekwencji swoich wcześniejszych działań i to nie od istot obdarzonych nadprzyrodzonymi właściwościami, ale od wdzięcznych za uratowanie życia i wyszkolonych z jego inicjatywy zmyślnych rzemieślników. Protagoniści romansowych historii, mimo że częstokroć podlegają kaprysom Fortuny, są dzięki przymiotom charakteru postaciami, które nie tylko potrafią aktywnie kształtować swoje życie, ale w swej szlachetności wpływać również na losy innych.

Dodać należy, że wybrankę wspomnianego Ormunda już na początku opowieści wyróżnia spośród zwykłych śmiertelników absolutnie niecodzienna właściwość – uroda Libeiny jest olśniewająca i to dosłownie. Cesarzównę do pewnego momentu otacza cudowna, nieziemska wręcz jasność, tak silna, że przy owym świetle panny z fraucymeru nawet w nocy mogą wyszywać. Nawiasem mówiąc, utrata tej cudownej magicznej aury to rezultat całkiem realistycznego zdarzenia, a mianowicie zbliżenia seksualnego między kochankami, którego naturalną konsekwencją jest ciąża bohaterki, ze zrozumiałych względów komplikująca losy kochanków.

Ten zapomniany dziś romans, nieznany najprawdopodobniej szerszej rzeszy czytelników, z pewnością także zasłużyłby na krytykę w czasach oświecenia, jednak dowodzi on, że niektórzy twórcy sięgający po ten gatunek, chcąc urozmaicić fabułę, nie cofali się przed wykorzystaniem motywów fantastycznych w celu zaspokojenia głodnych niezwykłości czytelników. Trudno w tym kontekście w pełni zgodzić się ze stwierdzeniem Pawła Bohuszewicza, jakoby jedną ze wspólnych cech romansu i powstającej w XVIII w. powieści, które to formy, zdaniem badacza, przynależą do jednego gatunku, jest rezygnacja z fantastyki[31]. O ile bowiem wierszowaną Historyję o Banialuce można uznać za specyficzną realizację romansu, określoną przez Bohuszewicza „nieprototypową”, m. in. za sprawą jej powinowactw z baśnią, o tyle Historyja Ormunda z Libeiną jest bardzo bliska uznanemu przez autora za prototyp Kolloandrowi, a w niej motywy fantastyczne bezsprzecznie się pojawiają. Ten problem, niewątpliwie ważny w kontekście refleksji nad ewolucją form narracyjnych w Polsce, wymaga dalszego rozpoznania i pogłębionej dyskusji, które jednak przekraczają ramy niniejszych rozważań.


Artykuł pochodzi z książki Oświecenie nieoświecone. Człowiek, natura i magia, red. Danuta Kowalewska, Agata Roćko, Filip Wolański, Warszawa 2018, seria Silva Rerum.

[1] Zob. Z. Sinko, Powieść zachodnioeuropejska w kulturze literackiej polskiego Oświecenia, Wrocław 1968, s. 10–92.

[2] Zob. M. Rutkowska, Terminologia literacka w wypowiedziach o powieści w XVIII wieku, Wrocław 1975.

[3] Z. Sinko, Powieść zachodnioeuropejska..., s 64.

[4] Ibidem, s. 67–72.

[5] Kwestie związane z recepcją, przekładem, tudzież losami kolejnych wydań polskiej wersji włoskiego romansu omawia Jadwiga Miszalska w pracy „Kolloander wierny” i „Piękna Dianea”. Polskie przekłady włoskich romansów barokowych w XVII wieku i w epoce saskiej na tle ówczesnych teorii romansu i przekładu, Kraków 2003, s. 348–387.

[6] O popularności romansu Hieronima Morsztyna pisze Radosław Grześkowiak w artykule „Bardzo ja lubił z jej przedziwnych awantur”. O czytelniczej recepcji „Banialuki” do początków XIX w., w: W kręgu Kaliope. Epika w dawnej literaturze polskiej i jej konteksty. Prace ofiarowane Profesor Ludwice Ślękowej, red. A. Oszczęda, J. Sokolski, Wrocław 2010, s. 268‒277.

[7] P. Buchwald–Pelcowa, Wstęp do: K.L. Pöllnitz, Ogień pałającej miłości w śmiertelnym zagrzebiony popiele albo Ciekawa introspekcyja w życie Augusta II niegdy króla polskiego etc. przedtem francuskim, niemieckim a teraz polskiej ręki krzesiwem wzniecony, Warszawa 1973, s. 19.

[8] Cyt. za: M. Rutkowska, Terminologia literacka..., s. 34.

[9] S.B. Linde, Słownik języka polskiego, t. 2, cz. 1, Warszawa 1809, s. 561, online: http://kpbc.umk.pl/publication/8173 [dostęp: 1.03.2018].

[10] T. Michałowska, Romans XVII i pierwszej połowy XVIII wieku. Analiza struktury gatunkowej, w: Problemy literatury staropolskiej, seria 1, red. J. Pelc, Wrocław 1972, s. 463‒466.

[11] Zob. J. Miszalska, „Kolloander wierny” i „Piękna Dianea”...., s. 371–387.

[12] Zob. J. Krzyżanowski, Hieronima Morsztyna „Banialuka”, „Sprawozdania Towarzystwa Naukowego Warszawskiego” 1936, z. 1/6, s. 138.

[13] Zob. R. Grześkowiak, Wprowadzenie do lektury, w: H. Morsztyn, Historyja ucieszna o królewnie Banialuce, Warszawa 2007, s. 13.

[14] H. Morsztyn, Historyja ucieszna..., s. 67.

[15] S. Kawska, Wizje świata fantastycznego w „Historyi uciesznej o królewnie Banialuce”, w: Świat bliski i świat daleki w staropolskich przestrzeniach, red. M. Jarczykowa i B. Mazurowa z udziałem Sz.-P. Dąbrowskiego, Katowice 2015, s. 178. Za zwrócenie uwagi na artykuły zawarte w tymże tomie dziękuję prof. Bożenie Mazurkowej.

[16] H. Morsztyn, Historyja ucieszna..., s. 72–73.

[17] B. Chmielowski, Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencyi pełna [...], wyb. i oprac., M. i J. Lipscy, Kraków 1968, s. 87.

[18] Ibidem, s. 88.

[19] H. Morsztyn, Historyja ucieszna..., s. 72–73.

[20] Ten fragment romansu Morsztyna cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem badaczy, o czym świadczą m. in. następujące prace: J. Rostafiński, Nazwy ptaków, w: O myślistwie, koniach i psach łowczych książek pięcioro z lat 1584–1690, Kraków 1914, s. 389–418; A. Nawarecki, Ptaki Hieronima Morsztyna, w: idem, Pokrzywa. Eseje, Sosnowiec–Chorzów 1996, s. 41–62; C. Backvis, Panorama poezji polskiej okresu baroku, t. 2, red. A. Nowicka-Jeżowa, R. Krzywy, Warszawa 2003, s. 18–19; I. Maciejewska, Kłopoty filologa z XVII–wieczną „Historią o Banialuce”, „Prace Językoznawcze” 2005, z. 7, s. 59–73.

[21] R. Grześkowiak, Wprowadzenie do lektury, s. 10.

[22] Ibidem, s. 18.

[23] Cyt. za: M. Rutkowska, Terminologia literacka..., s. 38.

[24] Z. Sinko, Powieść zachodnioeuropejska..., s. 56.

[25] Zob. Kolloander wierny Leonildzie przyjaźni dotrzymujący [...], cz. 3, Kraków 1762, s. 108 passim.

[26] J. Miszalska, „Kolloander wierny” i „Piękna Dianea”..., s. 323.

[27] Ibidem, s. 323–329.

[28] O recepcji tekstów romansowych świadczy m. in. zawartość magnackich bibliotek, którą pod tym kątem omawia m. in. Teresa Michałowska (Romans XVII i pierwszej połowy XVIII wieku..., s. 452–453), a także wpływ tychże fabuł na twórczość oryginalną czy przykładową polskich arystokratek, np. Franciszki Urszuli Radziwiłłowej (zob. B. Judkowiak, Franciszka Urszula Radziwiłłowa – w poszukiwaniu własnego głosu. Propozycje interpretacyjne, dokumentacyjne i edytorskie, Poznań 2013, s. 225–238), Barbary z Zawiszów Radziwiłłowej (zob. J. Miszalska, „Kolloander wierny” i „Piękna Dianea”..., s. 330–348) czy Marii Beaty Zawiszanki (zob. H. Dziechcińska, Maria Beata Zawiszanka – tłumaczka francuskiego romansu, w: Barok polski wobec Europy. Sztuka przekładu. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w Warszawie, 15‒17 września 2003 roku, red. A. Nowicka-Jeżowa i M. Prejs, przy współpracy K. Wierzbickiej i T. Wierzchowskiego, Warszawa 2005, s. 277‒283).

[29] Historyja Ormunda, królewicza numidyjskiego, z Libeiną, cesarzówną jerozolimską, z pięknymi i ciekawymi awanturami [...], Biblioteka Ossolineum, sygn. 4298/I, s. 12.

[30] Zob. A. Bobrowska, O baśniowości staropolskiego romansu. Przykład „Fortunata”, w: Świat bliski i świat daleki w staropolskich przestrzeniach..., s. 95–96.

[31] P. Bohuszewicz, Od „romansu” do powieści. Studia o polskiej literaturze narracyjnej (druga połowa XVII wieku – pierwsza połowa XIX wieku), Toruń 2016, s. 366–368.


Bibliografia

Źródła rękopiśmienne:

Historyja Ormunda, królewicza numidyjskiego, z Libeiną, cesarzówną jerozolimską, z pięknymi i ciekawymi awanturami [...], Biblioteka Ossolineum, sygn. 4298/I.

Źródła drukowane:

Chmielowski B., Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencyi pełna [...], wyb. i oprac. M. i J. Lipscy, Kraków 1968.

Kolloander wierny Leonildzie przyjaźni dotrzymujący [...], Kraków 1762.

Morsztyn H., Historyja ucieszna o królewnie Banialuce, wyd. R. Grześkowiak, Warszawa 2007.


Opracowania:

Backvis C., Panorama poezji polskiej okresu baroku, t. 2, red. A. Nowicka-Jeżowa, R. Krzywy, Warszawa 2003.

Bobrowska A., O baśniowości staropolskiego romansu. Przykład „Fortunata”, w: Świat bliski i świat daleki w staropolskich przestrzeniach, red. M. Jarczykowa i B. Mazurkowa z udziałem S. P. Dąbrowskiego, Katowice 2015.

Bohuszewicz P., Od „romansu” do powieści. Studia o polskiej literaturze narracyjnej (druga połowa XVII wieku – pierwsza połowa XIX wieku), Toruń 2016.

Buchwald–Pelcowa P., Wstęp do: K. L. Pöllnitz, Ogień pałającej miłości w śmiertelnym zagrzebiony popiele albo ciekawa introspekcyja w życie Augusta II niegdy króla polskiego etc. Przedtem francuskim, niemieckim a teraz polskiej ręki krzesiwem wzniecony, Warszawa 1973.

Dziechcińska H., Maria Beata Zawiszanka – tłumaczka francuskiego romansu, w: Barok polski wobec Europy. Sztuka przekładu. Materiały międzynarodowej konferencji naukowej w Warszawie, 15‒17 września 2003 roku, red. A. Nowicka-Jeżowa i M. Prejs, przy współpracy K. Wierzbickiej i T. Wierzchowskiego, Warszawa 2005.

Grześkowiak R., „Bardzo ja lubił z jej przedziwnych awantur”. O czytelniczej recepcji „Banialuki” do początków XIX w., w: W kręgu Kaliope. Epika w dawnej literaturze polskiej i jej konteksty. Prace ofiarowane Profesor Ludwice Ślękowej, red. A. Oszczęda, J. Sokolski, Wrocław 2010.

Judkowiak B., Franciszka Urszula Radziwiłłowa – w poszukiwaniu własnego głosu. Propozycje interpretacyjne, dokumentacyjne i edytorskie, Poznań 2013.

Kawska S., Wizje świata fantastycznego w „Historyi uciesznej o królewnie Banialuce”, w: Świat bliski i świat daleki w staropolskich przestrzeniach, red. M. Jarczykowa i B. Mazurowa z udziałem Sz. P. Dąbrowskiego, Katowice 2015.

Krzyżanowski J., Hieronima Morsztyna „Banialuka”, „Sprawozdania Towarzystwa Naukowego Warszawskiego” 1936, z. 1/6.

Linde S.B., Słownik języka polskiego, t. 2, cz. 1, Warszawa 1809, s. 561 [online] http://kpbc.umk.pl/publication/8173 [dostęp: 1.03.2018].

Maciejewska I., Kłopoty filologa z XVII-wieczną „Historią o Banialuce”, „Prace Językoznawcze” 2005, z. VII.

Michałowska T., Romans XVII i pierwszej połowy XVIII wieku. Analiza struktury gatunkowej, w: Problemy literatury staropolskiej, seria I, red. J. Pelc, Wrocław 1972.

Miszalska J., „Kolloander wierny” i „Piękna Dianea”. Polskie przekłady włoskich romansów barokowych w XVII wieku i w epoce saskiej na tle ówczesnych teorii romansu i przekładu, Kraków 2003.

Nawarecki A., Ptaki Hieronima Morsztyna, w: idem, Pokrzywa. Eseje, Sosnowiec–Chorzów 1996.

Rostafiński J., Nazwy ptaków, w: O myślistwie, koniach i psach łowczych książek pięcioro z lat 1584–1690, wyd. idem, Kraków 1914.

Rutkowska M., Terminologia literacka w wypowiedziach o powieści w XVIII wieku, Wrocław 1975.

Sinko Z., Powieść zachodnioeuropejska w kulturze literackiej polskiego Oświecenia, Wrocław 1968.