© Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie
   |   13.07.2021

Śladem pradziada | felieton historyczny z cyklu „Koszulka Dejaniry”

Jan III: Znów jakaś zjawa się zbliża, cała zakrwawiona. Cały w żałobie. Szabla w dłoni... Dla Boga, toż to cień... pradziada?

Stanisław Żółkiewski: Tak, to ja, mój drogi prawnuku, jestem tu od czasów Cecory.

J: Oj, nie poszło tam dobrze...

Ż: Poszło fatalnie, armia, której tyle razy zwycięsko przewodziłem, zbiesiła się i spietrała. A ja byłem już za stary.

J: No cóż, ja też przegrywałem. Te Parkany to był koszmar. Niewiele brakowało, a zginąłbym marnie. Wy panie przynajmniej znaleźliście śmierć po waszej woli. W obronie krzyża, z szablą w ręku.

Ż: Tak, miałem zresztą przeczucie, że zginę. Pisałem o tym żonie. Ale nie powiem, że dobrze się stało. Szczęściem dał radę mój stary rywal, Jan Karol Chodkiewicz. Pamiętasz, wasza miłość prawnuku, co stoi napisane na moim grobowcu w Żółkwi: Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor.

J: „I powstanie z naszych kości mściciel”. Wergiliusz, „Eneida”. Ileż to razy odczytywaliśmy to z Markiem.

 Ż: I powstał – to wy miłościwy prawnuku.

J: W istocie zostałem królem. Ale wy, drogi pradziadku, omal nie zostaliście świętym.

Ż: Tak, były takie inicjatywy przed II wojną światową, ale Bogu dzięki nic z ich nie wyszło. Jam niegodzien, prosty żołnierz.

J: Prosty, jak prosty, napisało się to i owo. Czytałem po wielekroć „Początek i progres wojny moskiewskiej”. Znakomita rzecz. Bo i też było o czym pisać. Pięknie spisaliście się tam pradziadku.

Ż: Ciężko było, wierz mi prawnuku. Rosjanie i Szwedzi bili się twardo: husaria wiele razy stawała do sprawy, oj nałamało się kopii. Ale wy też miłościwy prawnuku, nie stroniłeś od pióra. Czytałem to tu, w Bibliotece Cieni. Jak na mój gust trochę to frywolne.

J: No cóż, jam nie Rzymianin tak jak wy, hetmanie. Ułomny ze mnie człowiek.

Ż: No dobrze, już dobrze. Grunt wasze przewagi w wojnach z pohańcem.

J: W istocie szło mi dobrze. Ale pod Wiedniem to nie byli ci Turcy co za waszych czasów bywali. Od razu wiedziałem, że łatwo dam im rady. Nigdy zresztą specjalnych trudności nie miałem z Turkami. Z Tatarami też. Ale, jak wy panie, nie mierzyłem się ze Szwedami, których też pobiłeś, a ja, pod Karolem Gustawem...

Ż: A cóżeś tam robił, prawnuku w tych szwedzkich glitach? Na oko – zdradzałeś monarchę, któremuś przysięgał.

J: Wszyscy poszli...

Ż: Nie wszyscy. Taki Lubomirski, po którym wziąłeś buławę, pod którymś wreszcie służył nie poszedł do Szweda. I…

Ż: I Czarnecki.

J: Chudy to przecie pachołek.

Ż: I Sapieha – wcale nie chudy. Ale, dobrze, skończmy już tę inwigilację. Wieleś się u tego Szweda nauczył, Janie?

J: No, trochę taktyki piechoty, ale tej nigdy nie było u nas wiele.

Ż: Jednak pod Wiedniem użyłeś jej z wielkim sensem.

J: Głównie jako ciągnik. Nie na tyle jednak rozgryzłem Szweda, abym miał szanse w bitwie z tym piekielnym Karolem XII.

Ż: Ale Piotr dał mu rady.

J: Nie tyle Piotr, co jego generałowie, którzy wcześniej dostali srogą lekcję od króla szwedzkiego… Ale może poradziłbym temu wikingowi w botfortach, zwłaszcza że wziąłbym poprawkę na zwiększenie siły ognia.

Ż: To chyba w niebiesiech. Bo na ziemi to Wasza Miłość wojował husarią pancernymi a dragonami poganiał. Nie zmodernizowałeś armii, prawnuku. A to, co było, zmarnowałeś w wyprawach mołdawskich, zupełnie nie służących dobru Rzplitej. Ale wybaczam ci to. Przede wszystkim za tę wyprawę na czambuły. Lecz cóż, tyś skończył na tronie, a ja dałem szyję pod turecki bułat (tu poprawia sobie głowę pod pachą).

J: Lepsza taka śmierć, niż moja w piernatach (ściska cień pradziada i niknie w oparach Mlecznej Drogi).