W kręgu „mniemań i przesądów, które wieki nieoświecenia i zabobonu odznaczyły”. Echa dyskusji wokół mesmeryzmu na łamach „Dziennika Wileńskiego”
DE EN PL
Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

Pasaż Wiedzy

Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie

W kręgu „mniemań i przesądów, które wieki nieoświecenia i zabobonu odznaczyły”. Echa dyskusji wokół mesmeryzmu na łamach „Dziennika Wileńskiego” Jolanta Kowal
smierc_i_doctor_Chovin.wg.Meriana_BN.jpg

Wilno w pierwszym trzydziestoleciu XIX w. było prężnie działającym ośrodkiem myśli intelektualnej, bogatego życia towarzyskiego, miejscem spotkań różnorakich wpływów kulturowych, z ogromnym zainteresowaniem chłonącym każdą nowinkę przenikającą nie tylko z „uczonej Europy”, ale i z okultystycznego Petersburga. Na Litwę dotarła też podówczas moda na tajne stowarzyszenia, co przyczyniło się m.in. do wzmożenia działalności lóż masońskich. W ich kręgach odczytywano pisma europejskich mistyków, kontaktowano się z sektami z Zachodu, spośród których ogromną popularność zyskali między innymi Różokrzyżowcy[1]. Propagowali oni nowy sposób leczenia oparty na osiągnięciach Franciszka Mesmera, który twierdził, że odkrył uniwersalne prawo rządzące wszechświatem. Dowodził on mianowicie istnienia kosmicznego fluidu, otaczającego i przenikającego wszystkie znajdujące się w nim ciała, zarówno nieożywione – gwiazdy planety, minerały ziemskie, jak i ożywione – ludzi oraz zwierzęta. Fluid ten, zapewniający żywotność wszystkim organizmom, to – jak przekonywał Mesmer – substancja o właściwościach podobnych do elektryczności, ale bynajmniej z nią nie identyczny. Jest niewidzialny dla osób znajdujących się w normalnym stanie świadomości, natomiast w stanie sztucznie wywołanej ekstazy, tzw. jasnowidzenia, ukazuje się ludziom w postaci jasnych promieni lub tworzących je kropel. Tę „aurę” otaczającą człowieka można było zobaczyć jedynie dzięki namagnetyzowaniu[2].

Mesmer dowodził, że przyczyną większości chorób jest zaburzenie przepływu wspomnianego fluidu, bądź też nieprawidłowe nasycenie przez niego niektórych fragmentów układu nerwowego. Celem terapii powinna być normalizacja tych procesów i wprowadził w związku z tym dwa rodzaje uzdrawiających zabiegów. Zaburzenie przepływu fluidu zwalczał za pomocą tzw. passusów, tj. pociągnięć dłońmi wzdłuż ciała pacjenta, zróżnicowanych i ujętych w określony schemat, posługiwał się w tym celu również przedmiotem, w którym „skoncentrował” uprzednio kosmiczną energię oraz naturalnym magnesem. Z kolei schorzenia wywołane nieprawidłowym nasyceniem tymże fluidem układu nerwowego leczył umożliwiając swym pacjentom „czerpanie” go ze specjalnie skonstruowanych baterii magnetycznych[3]. Na marginesie należy dodać, że był to czas wyjątkowo sprzyjający rozwojowi tego typu teorii. Chorzy zaczynali bowiem coraz częściej wątpić w skuteczność dotychczasowych praktyk medycznych zalecających m.in. upusty krwi, przystawianie pijawek i leczących wycieńczone przez chorobę organizmy ciężkimi narkotykami[4].

Magnetyzm zwierzęcy – bo taką nazwą określano mesmeryzm – stał się bardzo szybko doktryną niezwykle modną, a w ślady jej twórcy poszły całe rzesze szarlatanów, których praktyki stały się mroczną salonową rozrywką. Magnetyzerzy prezentowali podczas pokazów rozmaite sztuczki: „zamagnetyzowane” osoby podawały w stanie nieświadomości dokładną co do sekundy godzinę, czytały treść zapieczętowanych listów, pogrążone w całkowitych ciemnościach odgadywały tożsamość innych osób przebywających w sąsiednich pomieszczeniach[5]. Donoszono, że chorzy w trakcie seansów znajdowali przyczynę swojej niedyspozycji i sami przepisywali sobie na nią lekarstwo, skuteczniejsze nierzadko, niż zalecane wcześniej przez medyka.

Wspomniana moda na mesmeryzm dotarła również w drugim dziesięcioleciu XIX w. do Wilna. Kiedy poczciwy – jak go wspomina Stanisław Morawski – Ignacy Emanuel Lachnicki przyjechał do Petersburga, szybko dostał się pod wpływy popularnego mistyka Antoniego Poszmana, który nie taił swych kontaktów z Różokrzyżowcami, poznanymi w czasie podróży do Francji[6]. Lachnicki, zauroczony cudami magnetyzmu, po powrocie do Wilna został jego głównym propagatorem.

Zjawisko to fascynowało także ludzi wileńskiego świata nauki. Około roku 1814 doktor Józef Frank, twórca Wileńskiej Szkoły Lekarskiej, rozpoczął w tym obszarze serię doświadczeń. Udało mu się wprowadzić kilku pacjentów w stan swoistego transu, który nazwał „somniatio”[7]. W badaniach uczestniczyli także inni uczeni, z których część odniosła się do doktryny Mesmera bardzo sceptycznie. Wkrótce zresztą i sam Frank porzucił eksperymenty i – powtarzając za jednym z najważniejszych autorytetów ówczesnej medycyny, Christopherem Hufelandem[8] – uznał, że mesmeryzm jest potencjalnie niebezpieczny, zaś odmienny stan świadomości notowany u pacjentów jest objawem patologii układu nerwowego. W pozostawionych przez siebie pamiętnikach pisał:

W aktach Wileńskiego Towarzystwa Lekarskiego umieściłem rozprawę o tym przedmiocie, w której przyznając, że magnetyzm zwierzęcy jest zjawiskiem patologicznym o niezmiernie doniosłym znaczeniu, zwalczałem wszystkie absurdy, jakie mu przypisywano i wykazywałem, że chory w stanie jasnowidzenia, będąc dalekim od snu, znajduje się w osobnej egzaltacji nerwowej, w czasie której wyczulone w najwyższym stopniu zmysły są zdolne wyczuwać wewnętrzne i zewnętrzne podrażnienia, w normalnych warunkach dla nich niedostępne. Zwykle podobnemu przeczuleniu towarzyszą iluzje, które niekiedy noszą charakter szału[9].

Dodajmy, że Frank zdążył jednak zarazić entuzjazmem do badań nad magnetyzmem swych studentów, co jak przyznał później w swoich wspomnieniach przyczyniło się w dużym stopniu do strywializowania koncepcji Mesmera w środowisku wileńskim: „Jasnowidzące – pisał – zjawiały się jak grzyby po deszczu”[10]. Przyczyniła się do tego również, prócz działalności zafascynowanych magnetyzmem uczniów Franka, trzyletnia egzystencja „Pamiętnika Magnetycznego Wileńskiego”[11]. W tym specjalistycznym czasopiśmie ukazywały się artykuły opisujące seanse magnetyczne oraz rozprawy dotyczące „nowej nauki”. Nie brakło w nim jednak i przekłamań dotyczących terapeutycznych właściwości fluidu, wynikających bądź to z niewiedzy autorów prac, bądź też z nadmiernego entuzjazmu względem doktryny Mesmera.

Wobec tych coraz śmielszych i bezkrytycznych wystąpień zwolenników magnetyzmu, braku naukowej dyscypliny, a także coraz popularniejszych salonowych gier magnetycznych, przedstawiciele pokolenia racjonalistów nie mogli nie reagować. Zwłaszcza, że francuskie środowisko naukowe, z którego stanowiskiem polscy oświeceniowcy się identyfikowali, w roku 1784 mesmeryzm oficjalnie potępiło. Najostrzej wyszydzał magnetystów organ Towarzystwa Szubrawców – „Wiadomości Brukowe”, które nota bene wzięły swój początek z ulotnych druków satyrycznych autorstwa właśnie Lachnickiego, ogłoszonych w sierpniu 1816 r. Do magnetycznych rewelacji odniósł się także „Dziennik Wileński” – periodyk naukowo-literacki, który był bardzo ściśle związany z tamtejszym środowiskiem uniwersyteckim, w którym prym wiedli podówczas wychowankowie „wieku świateł”, m.in. bracia Jan i Jędrzej Śniadeccy.

Wileńscy racjonaliści popularyzowane przez Lachnickiego na łamach „Pamiętnika Magnetycznego” idee mesmeryzmu postrzegali jako zamach na zdrowy rozsądek i uznane racje naukowe, stąd też od kwietnia 1816 r. w „Dzienniku Wileńskim” zaczął być publikowany obszerny (kontynuowany w trzech kolejnych numerach) artykuł pt. Wiadomość historyczna o magnetyzmie zwierzęcym[12]. Było to tłumaczenie z dzieła Kurta Sprengela Versuch einer pragmatischen Geschichte der Arzneikunde, dokonane przez Michała Homolickiego – ówczesnego profesora fizjologii na Uniwersytecie Wileńskim. Zjawisko magnetyzmu zwierzęcego zaliczone zostało we wspomnianej rozprawie do rzędu „tych mniemań i przesądów, które wieki nieoświecenia i zabobonu odznaczyły”[13]. Homolicki poprzedza swój przekład krótkim wprowadzeniem, w którym wskazuje powody podjętej przez siebie pracy:

Gdy za dni naszych często słyszeć się daje mowa o magnetyzmie zwierzęcym i ze wszystkiego pokazuje się, że między rozprawiającymi są trzy strony, tj. zupełnie wierzący, niewierni i obojętni; gdy doświadczenie uczy, że częstokroć sprzeczka o to idzie, czego się nie rozumie lub rozumieć nie można; gdy na koniec stan dzisiejszego rzeczy pojmowania zwykł wymagać gruntownej precyzji, bez której w umiejętnościach rzeczywistych nie ma pewności; postanowiłem podać do publicznej wiadomości krótką historię tego fenomenu i tych cudów, które magnetyzmowi zwierzęcemu przypisują[14].

Wileński profesor zaznacza też przy tym, że jego stanowisko względem magnetyzmu jest obojętne i wyjaśnia, że historię omawianego zjawiska doprowadza za Sprengelem tylko do roku 1790 (tłumaczone przezeń dzieło ukazało się w Halle w roku 1800). Niemiecki lekarz skupia się w nim na najważniejszych wydarzeniach, które w jego mniemaniu miały największy wpływ na teorię magnetyzmu zwierzęcego. Duże znaczenie w zainteresowaniu we Francji i Niemczech na początku XVIII w. okultyzmem przypisuje wznowieniu dzieła Christiana Friedricha Garmanna De miraculis mortuorum (pierwsze wydanie – Lipsk 1670), które było kodeksem cudów zmarłych. „W nim to – pisze Homolicki – znajdują się najdrobniejsze szczegóły o upiorach po nocach wędrujących, które tak uczenie nasz Bohomolec umiał wystawić w Diable w swojej postaci (Diabeł w swojej postaci, Warszawa 1775, 3 tomy)”[15]. Podkreśla jednocześnie, iż był to czas, kiedy powszechnie panowały strachy, a choroby konwulsyjne często złym duchom lub czarom przypisywano.

Drugim zjawiskiem z wieku XVIII, które Sprengel przywołuje w swym historycznym zarysie zjawiska magnetyzmu zwierzęcego i któremu przypisuje dużą ważniejszą rolę od wymienionego na samym początku, były cudowne uzdrowienia chorych we Francji, jakie w latach 1723–1732 i nieco później miały miejsce przy grobie jansenisty Franciszka de Paris. Według przekazów, niektórzy popadali przy tym grobie w gwałtowne konwulsje, przez co nie tylko nabywali zdolności leczenia drugich, ale głosili nadto przyjście proroka Eliasza, bliskie nawrócenie Żydów i mieli siebie za prawdziwych posłańców św. Jana Chrzciciela. Ostatecznie jednak król Ludwik XV, po konsultacjach ze środowiskiem medycznym, nakazał zamknąć cmentarz i zabronił odwiedzania grobu.

Autor interesującego nas artykułu przywołuje również, m.in. przypadek z Niemiec, gdzie Piotr Gassner (z pochodzenia Szwajcar) leczył chorych przez odprawianie egzorcyzmów, gdyż wychodził z założenia, że większość chorób pochodzi z przyczyny złego ducha i że można je wyleczyć wezwaniem imienia Jezusa. W końcu jednak praktyki te zdemaskowano i udowodniono, że Gassner dopuszczał się w nich wielu przekłamań (np. jednego ze swoich „pacjentów”, którego najpierw przekupił za 100 zł niemieckich, aby w trumnie udawał umarłego, zamiast „wskrzeszenia”, udusił). Na koniec Gassner został wygnany ze wszystkich niemal krajów, a cała jego „cudowna nauka” poszła w zapomnienie.

W dalszych partiach omawianej rozprawy Homolicki zwraca za Sprengelem uwagę, że wprawdzie „nauka o magnetyzmie zwierzęcym jest ostatnim zjawieniem wieku osiemnastego”, ale jej źródeł upatrywać należy już w stuleciu XIII, kiedy to wynaleziono igłę magnetyczną. Przypomina, że jako pierwszy lekarskich właściwości szukał w magnesie, uchodzący za ojca medycyny nowożytnej, Paracelsus:

Wedle niego wszystkie choroby od Marsa pochodzące, to jest wszystkie krwotoki i inne cierpienia od środka ciała do powierzchni jego rozciągające się, najlepiej leczyć można przyłożeniem magnesu, ponieważ on wszystko do środkowego punktu sprowadza[16].

Teoria ta miała wielu zwolenników w wieku XVII; wierzono, że magnes szczególnie łagodzi bóle głowy i zębów.

Faktem jednak jest, że użycie magnesu i teoria magnetyzmu wzięła zupełnie inny kierunek od listopada 1774 r., kiedy to słowacki astronom Maksymilian Hell zwrócił uwagę niemieckiego lekarza – Franciszka Antoniego Mesmera na magnetyczne leczenie chorób. Homolicki, podaje za Sprengelem, całą historię działalności Mesmera, która w ścisłych kręgach naukowych budziła wiele kontrowersji. Medyk wszelkimi sposobami starał się przekonać do swojej teorii fakultety medyczne w Niemczech i Francji. Zyskał też spore grono zwolenników, którzy namawiali go do założenia w Paryżu szkoły magnetycznej. Ostatecznie jednak specjalna komisja, złożona z ówczesnych autorytetów świata medycznego, powołana do zbadania głoszonej przez niego doktryny, w przygotowanym przez siebie oficjalnym raporcie (1784 r.) orzekła, że „magnetyzm jest prawdziwym urojeniem, a magnetyczne leczenia, jako skutek imaginacji, mogą się stać bardzo […] niebezpiecznymi”[17]. Raport ten oburzył zwolenników Mesmera, którzy po wielekroć podejmowali z nim polemikę, broniąc swoich racji i przekonań. Odtąd jednak leczenie magnetyczne zaczęło się szerzyć głównie na prowincji.

Homolicki, przywołuje za Sprengelem również i te nazwiska uczonych, którzy starali się być wobec magnetyzmu bezstronni, aczkolwiek nietrudno zauważyć, iż cały wywód wyraźnie zmierzał w kierunku zaprezentowania tego zjawiska w negatywnym świetle.

Na przedstawiony artykuł Homolickiego, natychmiast zareagował wspomniany już przez nas żarliwy obrońca i propagator mesmeryzmu na gruncie wileńskim – Ignacy Emanuel Lachnicki, odpowiadając nań w lipcowym numerze wydawanego przez siebie „Pamiętnika Magnetycznego”[18]. Na samym jego początku zaznacza, że zależało mu, aby tekst ten opublikowany został na łamach „Dziennika Wileńskiego” ażeby ci, którzy umieszczony w nim historyczny wywód czytali, a skąd inąd, ani o początkach wynalazku, ani o jego postępie i zadziwiających skutkach nie mogli powziąć prawdziwej i niestronnej wiadomości, z porównania jednego i drugiego pisma utworzyli sobie mniemanie, jakiego się im bez uprzedzenia trzymać należy[19].

Tymczasem, jak informuje osobny przypis, redakcja „Dziennika”, ignorując liberalną zasadę audiatur et altera pars, odmówiła zamieszczenia tej odpowiedzi na swoich łamach[20]. Lachnicki zarzucał Homolickiemu, „że w rzeczy tyczącej się ogólnego dobra lub szkody całego rodu ludzkiego”[21] nie starał się zbadać przedmiotu gruntownie, a otwarcie manifestując swoje obojętne stanowisko wobec tego zjawiska, ściągnął na siebie „winę obrażonej ludzkości”[22]:

Gdyby autor był, jak przyrzeka, obojętnym, opisując historię wynalazku i postępu magnetyzmu, powinien był nie wyłącznie wystawić czasowe o nim zdania stronników i przeciwników; uczynić wyjątki z pism jednych i drugich: przytoczyć rozumowania, zarzuty i odpowiedzi na nie: dowody za i przeciw, porównać i to wszystko oddać pod sąd czytających, zostawując im wolność utworzenia sobie mniemania stosownego do przekonania każdego oraz nie ograniczać się na doprowadzeniu historii magnetyzmu do roku 1790, ale dociągnąć ją do dzisiejszego czasu: a to z uwagi najsprawiedliwszej, że nauka magnetyzmu, tak jak i każda inna, nie jest i nie może być na tym stopniu, na jakim się znajdowała w początkach swoich przed trzydziestu laty, ale staraniem prawdziwych przyjaciół ludzkości posuwa się coraz ku pożądanemu wydoskonaleniu[23].

Zwracając się z kolei do przeciwników magnetyzmu w ogólności, zarzucał im, że słowa ich „tchną jadem i wyszydzaniem”, chęcią zohydzenia i okrycia śmiesznością ludzi pracujących około wydoskonalenia tak ważnego wynalazku. Zaraz też dodaje:

Wyszydzenie i podanie w śmieszność jest wprawdzie ostrą i jadowitą bronią, która kaleczy i bolesne zadaje rany, ale nigdy nie zabija i ci tylko jej używają, którzy wojując z oczywistością i prawdą, na zbicie jej żadnego nie znajdują dowodu[24].

W dalszej części swojego wystąpienia, odnosząc się punkt po punkcie do artykułu opublikowanego w „Dzienniku”, stara się pokazać zalety magnetyzmu i jego ogromną przydatność dla rodzaju ludzkiego.

Lachnicki sądzi również, że z powodu częstych przypadków uleczeń za pomocą magnetyzmu, „[…] liczna klasa uczonych, sztuką leczenia trudniących się, nowej nauce, w mniemaniu jakoby ich prywatnemu interesowi szkodliwej, całą siłą opierać się i onę, gdyby można było, zniszczyć postanowiła”[25]. Posądzając lekarzy o interesowne potępianie magnetyzmu Lachnicki naraził się jednocześnie na śmieszność pomieszczając wiadomość o „Lekarzu osobliwym w Nowogrodzkiem” i o szczęśliwych jego kuracjach. Niejaki Antosiek Golec we wsi Derewa leczył najrozmaitszych chorych, „macając się ręką prawą za plamę na lewym boku”, która powstała wskutek tego, że jakiś starzec obrosły włosami, siedzący na dębie w lesie, ujął go raz za ten bok i dał jednocześnie moc leczenia przez 11 lat w obrębie dwu mil, po czym moc ta mogła być odnowioną, jeśli Antosiek dobrze sprawować się będzie. Wiadomość ta wywołała w Wilnie – mieście uniwersyteckim hołdującym oświeceniowym ideałom postępu – gwałtowne reakcje[26]. Wiara w znachorów, poparta słowem drukowanym, wydała się zwolennikom oświeceniowego racjonalizmu krzyczącą anomalią. Zaczęto drwić z Lachnickiego, z jego pisma i z propagowanego przezeń magnetyzmu. W teatrze pojawiały się takie sztuki, jak Awantura na zielonym moście, czyli Magnetysta, uczeń Mesmera. Z magnetyzmu kpiły też niemiłosiernie, co już nadmieniliśmy, „Wiadomości Brukowe”, które powstały właśnie w 1816 r. z chęci wyśmiania tej lichej sztuki teatralnej, a zarazem i magnetyzmu. Odtąd jedną ze stałych niemal rubryk tego satyrycznego pisma była szykana z Lachnickiego, magnetyzmu, „Pamiętnika Magnetycznego”, Antośka i wszelkiego rodzaju lekarzy osobliwych i cudownych. Szykana ta była szczególnie zjadliwa i dowcipna pod piórem lekarza, biologa i chemika Jędrzeja Śniadeckiego, który w swojej Podróży próżniacko-filolozoficznej po bruku, umieszczanej w „Wiadomościach Brukowych” niejednokrotnie do tego wdzięcznego dla satyryka przedmiotu powracał.

W Wilnie nadal jednak można było spotkać wielu domorosłych magnetyzerów, którzy dla zabawy praktykowali w ówczesnych salonach. Ich nieudolne seanse nierzadko stawały się tematem towarzyskich anegdot[27]. Grozę i jednocześnie absurdalność tego rodzaju sytuacji dostrzegał, wtórując swemu bratu, Jan Śniadecki. W artykule O pismach klasycznych i romantycznych, ogłoszonym w styczniowym numerze „Dziennika Wileńskiego” z 1819 r. zawarł on pod adresem magnetyzmu liczne oskarżenia. Główne z nich brzmiało:

Jak prędko ludzie porzucili obserwację i doświadczenie i tę od Locka dowiedzioną ustawę, że wszystkie poznawania nasze biorą początek od zmysłów; jak prędko wbili sobie w głowę, że dusza ma jakąś tajemną siłę widzenia bez granic, że ma wrodzone sobie wiadomości, o których trzeba się dowiadywać nie przez nauki, ale przez wprowadzanie jej w stan bytu nadzwyczajny[28].

Jednak to nie wszystko:

Żeby zaś wzajemnie sobie usłużyć i poznać związek tych nowych wynalazków, literatura opętała teatr diabłami, a medycyna pracuje nad sposobieniem egzorcystów. Marzenia we śnie, plotki konwulsyjne bierze ona jak niegdyś w Dodonie za wyroki prawdy i wprawia umyślnie ludzi w choroby nerwowe, żeby się od nich dowiedzieć sztuki leczenia[29].

Zarażone magnetyzmem były więc również romantyczna literatura i teatr; magnetyzm i romantyzm to praktycznie synonimy. Śniadecki ze zgrozą przewidywał dalej, że już wkrótce medycyna „wprowadzać będzie ludzi w paroksyzm szaleństwa, żeby się od nich dowiedzieć prawideł mądrości”[30].

„Te barbaryzmy – czytamy nieco dalej – już nie śmieszyć, ale gorzko trapić muszą uczonych i utalentowanych tego narodu ludzi, widząc, że ich szkoła zamieniła się dziś dla młodzi na szkołę zarazy”[31]. Tak kategoryczną postawę Śniadeckiego tłumaczył jego biograf Michał Baliński następująco:

Mówiąc o pracach filozoficznych Jana Śniadeckiego, muszę tu wspomnieć o jego wstręcie do objawów magnetyzmu zwierzęcego; zwłaszcza, że niektórzy znakomici nawet nasi pisarze, mieli mu to za złe. Co większa! znalazł się pomiędzy nimi uwielbiany nasz wieszcz Zygmunt Krasiński, który w swoich listach niedawno ogłoszonych gorzko wyrzuca obu Śniadeckim ich niedowiarstwo w tę siłę nadzwyczajną i szyderstwa, których przeciw niej mieli się dopuszczać. Ale my, co byliśmy naocznymi świadkami za naszych czasów akademickich, wszystkich czynności zwolenników magnetyzmu zwierzęcego w Wilnie, i różnorodnych mniemań o tym zjawisku: możemy zaręczyć, że tym ludziom nieuprzedzonym i stronnikom jedynie prawdy, którzy wówczas byli widzami wszystkich nadużyć w operacjach magnetycznych w tym mieście, nie mogło się to inaczej wydawać, jak proste oszustwo i obałamucenie głów słabych. Magnetyzowanie stało się modą i takim nałogiem, jak dziś są jeszcze stoliki wirujące; a stąd wyrodziły się tak śmieszne, a nawet i nieprzyzwoite następstwa, że osoby na czele oświaty krajowej wówczas stojące, poczytały sobie za obowiązek gromić takie postępki swoim poważnym zdaniem, gdy ich prawem powściągnąć nie było można. Nie dziwna zaś była rzecz, że Jan Śniadecki ze swoim umysłem wykształconym na pewnikach umiejętności dokładnych, nie miał chęci skłaniać się do przyznania tym nowym zjawiskom czegoś więcej, nad skutek osłabienia sił fizycznych. Wszakże nigdy nie miał zwyczaju szydzić z tego, ale ostro jak zwykle gromił słowami praktyki magnetyczne, z których się nic jasnego i pożytecznego dla nauki nie okazywało[32].

Ten trwający kilka lat spór między mesmerystami a antymagnetystami zakończył się w Wilnie zwycięstwem wykształconych zwolenników filozofii wieku XVIII. Po trzech latach Lachnicki ostatecznie zaprzestał wydawania „Pamiętnika Magnetycznego”. Hołdujący oświeceniowym ideałom postępu „Dziennik Wileński” ukazywał się natomiast aż do roku 1830. Zauważmy na koniec za Zdzisławem Skwarczyńskim, że redaktorów i współpracowników tego periodyku, rekrutujących się – jak już nadmieniliśmy – po większej części ze środowiska naukowego wileńskiej Alma Mater, podobnie jak i Szubrawców, mniej interesowały […] zjawiska psychiczne stanowiące podstawę mesmeryzmu, więcej natomiast kwestia pretensji naukowych i światopoglądowych, pochopnych uogólnień, pseudonaukowej terminologii, szerzonych beztrosko przekonań, że nie nauka jest odpowiednim narzędziem poznania świata, ale tajemna wiedza o siłach nadzmysłowych, objawiona w specjalnych stanach i wyjątkowo wyposażonym ludziom. Rozgłos wokół „cudownych lekarzy”: Antośka i Augustynka, robiony przez magnetystów z Lachnickim na czele, propaganda „uczonych babulek” […], różne pseudoeksperymenty mesmeryczne, dokonywane w środowiskach, które nie potrafiły krytycznie się do nich odnieść – wszystko to wymagało stanowczego odporu[33].

„Dziennik Wileński”, stawiając sobie za cel popularyzowanie i rozpowszechnianie nauki, wielokrotnie (zarówno w obszarze publicystyki, literatury czy rozpraw historycznych) manifestował liberalne hasła piętnujące wszelkiego rodzaju wstecznictwo. Zaliczając magnetyzm zwierzęcy do rzędu „tych mniemań i przesądów, które wieki nieoświecenia i zabobonu odznaczyły”, po raz kolejny potwierdził swój postępowy charakter.


Artykuł pochodzi z książki Oświecenie nieoświecone. Człowiek, natura i magia, red. Danuta Kowalewska, Agata Roćko, Filip Wolański, Warszawa 2018, seria Silva Rerum.


[1] Zob. R. Edighoffer, Różokrzyżowcy, przeł. K. Marczewska, Warszawa 1998; M. Woycicka, Różokrzyżowcy: zarys dziejów i doktryny. Praktyczny system alchemii duchowej, Cieszyn 1937.

[2] Por. J. Baudouin de Courtenay, Rzut oka na mesmeryzm czyli systemat wzajemnych wpływów i skutków, obiaśniający teorię i praktykę magnetyzmu zwierzęcego…, Warszawa 1820.

[3] Zjawisko mesmeryzmu, jako doktryny medycznej zaprezentowano za: B. Płonka-Syroka, Mesmeryzm. Od astrologii do bioenergoterapii, Wrocław 1994, s. 58–70.

[4] Wyrazem owego kryzysu było pojawienie się w XIX w. wielu nowatorskich doktryn medycznych, z których sporo znalazło zastosowanie we współczesnej medycynie. Prócz mesmeryzmu równolegle rzesze sympatyków zyskiwały homeopatia i brownizm. Odnotowuje się także podówczas rozwój nowych metod rehabilitacyjnych, m.in. wodolecznictwa i balneoterapii. Zob. B. Płonka-Syroka, Recepcja doktryn medycznych przełomu XVIII i XIX wieku w polskich ośrodkach akademickich w latach 1784–1863, Wrocław 1990.

[5] Zob. też: K. Czeczot, Magnetyzm, Warszawa 2016, s. 152–204.

[6] S. Morawski, Kilka lat młodości mojej w Wilnie (1818–1825), oprac. i wstępem poprzedzili A. Czartkowski i H. Mościcki, Warszawa 1956, s. 185.

[7] Zob. J. Frank, O magnetyzmie zwierzęcym, „Dziennik Medycyny, Chirurgii i Farmacji” 1822, t. 1, nr 1, s. 193–214.

[8] Ch.W. Hufeland, Auszug und Anzeig der Schrift des Hernn Leibmedikus Stieglitz über den thierischen Magnetismus, nebst Zusätzen, Berlin 1816.

[9] J. Frank, Pamiętniki, z francuskiego przetłumaczył, wstępem i uwagami opatrzył W. Zahorski, t. 3, Wilno 1913, s. 146.

[10] Ibidem, s. 144–145.

[11] Czasopismo wydawane było w latach 1816–1818. Łącznie ukazało się 12 numerów.

[12] K. Sprengel, Wiadomość historyczna o magnetyzmie zwierzęcym, przeł. M. Homolicki, „Dziennik Wileński” 1816, t. 3, nr 15, s. 239–255; t. 3, nr 16, s. 359–367; t. 3, nr 17, s. 475–488.

[13] Ibidem, s. 240.

[14] Ibidem, s. 239.

[15] Ibidem, s. 240. Wyjaśnijmy przy tym, że przywołane przez Homolickiego dzieło Bohomolca Diabeł w swojej postaci ma dwie części (wydane w 1772 i 1777 r.), natomiast część trzecia to zapewne Przydatek. O ukazywaniu się duchów (1777).

[16] Ibidem, s. 247.

[17] Ibidem, s. 477.

[18] Uwagi nad wiadomością historyczną o magnetyzmie zwierzęcym, we trzech numerach 15, 16 i 17 „Dziennika Wileńskiego” zamieszczoną, „Pamiętnik Magnetyczny Wileński” 1816, t. 1, nr 3 (30 lipca), s. 217–240.

[19] Ibidem, s. 218.

[20] Informował o tym następujący odredakcyjny przypis: „Uwagi niniejsze nad pomieszczoną w «Dzienniku Wileńskim» Wiadomością historyczną o Magnetyzmie, nie znalazły w tymże dzienniku miejsca i dlatego przeniesione zostały do «Pamiętnika Magnetycznego». Redakcja rzeczonego «Pamiętnika» osądziła za rzecz potrzebną podać te uwagi do powszechnej wiadomości: z porównania bowiem dwóch pism sobie przeciwnych, prawda wyjaśniać się zwykła” (ibidem, s. 218).

[21] Ibidem, s. 220.

[22] Ibidem.

[23] Ibidem, s. 221.

[24] Ibidem, s. 222–223.

[25] Ibidem, s. 224.

[26] Józef Frank wspomina, że „sława Antoszki rozbrzmiewała nawet za granicą. Trudno do uwierzenia, że znakomity Hufeland nadawał mu tak wielkie znaczenie, że pisał do mnie d. 26 lipca 1817 r. z Berlina: «Medicina Magica, do której należy także Mesmeryzm, z dniem każdym nabiera większego znaczenia w nauce i w sądowej medycynie i zasługuje na ścisłe badania, które zamierzam przeprowadzić i ogłosić w swoim piśmie. Dowiedziałem się, że na Litwie, podobnie jak w Kurlandii, mieszka włościanin cudotwórca, który ulecza choroby przez proste dotknięcie. Niezmiernie mi chodzi o czystą prawdę i dlatego zwracam się do pana z prośbą o możliwie prędkie zakomunikowanie mi szczegółów o wspomnianym włościaninie». W swojej odpowiedzi wyraziłem zdziwienie, że podobnie bezsensowna sprawa mogła zwrócić uwagę takiego Hufelanda. «Na miłość Boską, pisałem, niech pan nie pozwala unieść się za daleko chwalebnemu zamiarowi rozszerzenia granic nauk lekarskich. W całą tę historię nie można się wdawać bezkarnie i bez ryzyka narażenia się na śmieszność w świecie uczonym»” (J. Frank, Pamiętniki, s. 145–146). O sprawie tej zob. też: A. Kraushar, Znachor (Antosiek, czyli Antoni Golec). Kartka obyczajowa, wykrojona z notatek dziennikarskich, rękopisów i książek z lat 1816–1821, Warszawa 1903.

[27] Jednego z takich samozwańczych mesmerystów – Ludwika Czarnowskiego przywołuje w swoich wspomnieniach wileński lekarz Stanisław Morawski, pisząc: „Kiedy Lachnicki w Wilnie magnetyzm zwierzęcy rozprzestrzeniać zaczął i cudami jego zadziwiał, zachciało się i Czarnowskiemu być magnetyzerem, choć o tym nie miał żadnego pojęcia. Złapawszy tedy przypadkiem młodego panicza, który mu na ulicy na ból w boku skarżyć się zaczął, namówił go do siebie i że go magnetyzmem uleczy, zaręczał. Zgodził się chory. Czarnowski zasapał się robiąc nad nim magnetyczne kręgi. Chory, czy udanie, czy doprawdy z nudy i zmęczenia zasnął. Zaraz nasz Lojola po Wilnie wieść puścił i że ma jasnowidzącego, zapewniał. Kilka więc osób na nową próbę zaprosił. Zeszli się Lachnicki, Horodecki, Weyssenhoff, Rudolf Tyzenhauz, Szymkiewicz, Kossakowski i inni. Czarnowski uprosiwszy po raz drugi młodzieńca, kiedy go znowu siedząc przed nim uśpił i z triumfem na dzieło swoje poglądał, usłuchał zrobionej mu od obecnych uwagi, żeby jasnowidzącemu spróbował zadawać pytania. Magnetyzer zgodził się na to ochotnie. Wszyscy w cichości słuchali.

– Kogo widzisz przed sobą? – zapytał Czarnowski.

– Wielkiego osła! – odpowiedział jasnowidzący.

Odtąd Lojola magnetyzować przestał. (S. Morawski, Kilka lat młodości mojej..., s. 420–421).

[28] J. Śniadecki, O pismach klasycznych i romantycznych, „Dziennik Wileński” 1819, t. 1, nr 1 (styczeń), s. 23.

[29] Ibidem, s. 24. 

[30] Ibidem.

[31] Ibidem.

[32] M. Baliński, Pamiętniki o Janie Śniadeckim, jego życiu prywatnym i publicznym, i dziełach jego, t. 1, Wilno 1865, s. 865–866.

[33] Z. Skwarczyński, Wstęp do: „Wiadomości Brukowe”. Wybór artykułów, wybrał i oprac. Z. Skwarczyński, Wrocław 2003, s. LXIII.


Bibliografia

Źródła:

Baliński M., Pamiętniki o Janie Śniadeckim, jego życiu prywatnym i publicznym, i dziełach jego, t. 1, Wilno 1865.

Baudouin de Courtenay J., Rzut oka na mesmeryzm czyli systemat wzajemnych wpływów i skutków, obiaśniający teorię i praktykę magnetyzmu zwierzęcego…, Warszawa 1820.

Frank J., O magnetyzmie zwierzęcym, „Dziennik Medycyny, Chirurgii i Farmacji” 1822, t. 1, nr 1, s. 193–214.

Frank J., Pamiętniki, z francuskiego przetłumaczył, wstępem i uwagami opatrzył W. Zahorski, t. 3, Wilno 1913.

Hufeland Ch. W., Auszug und Anzeig der Schrift des Hernn Leibmedikus Stieglitz über den thierischen Magnetismus, nebst Zusätzen, Berlin 1816.

Kraushar A., Znachor (Antosiek, czyli Antoni Golec). Kartka obyczajowa, wykrojona z notatek dziennikarskich, rękopisów i książek z lat 1816–1821, Warszawa 1903.

Morawski S., Kilka lat młodości mojej w Wilnie (1818–1825), oprac. i wstępem poprzedzili A. Czartkowski i H. Mościcki, Warszawa 1956.

Śniadecki J., O pismach klasycznych i romantycznych, „Dziennik Wileński” 1819, t. 1, nr 1 (styczeń), s. 2–27.

Uwagi nad wiadomością historyczną o magnetyzmie zwierzęcym, we trzech numerach 15, 16 i 17 „Dziennika Wileńskiego” zamieszczoną, „Pamiętnik Magnetyczny Wileński” 1816, t. 1, nr 3 (30 lipca), s. 217–240.

Wiadomość historyczna o magnetyzmie zwierzęcym, „Dziennik Wileński” 1816, t. 3, nr 15, s. 239–255; t. 3, nr 16, s. 359–367; t. 3, nr 17, s. 475–488.

 

Opracowania:

Czeczot K., Magnetyzm, Warszawa 2016.

Edighoffer R., Różokrzyżowcy, przeł. K. Marczewska, Warszawa 1998.

Płonka-Syroka B., Mesmeryzm. Od astrologii do bioenergoterapii, Wrocław 1994.

Skwarczyński Z., Wstęp [do:] „Wiadomości Brukowe”. Wybór artykułów, wybrał i oprac. Z. Skwarczyński, Wrocław 2003.

Woycicka M., Różokrzyżowcy: zarys dziejów i doktryny. Praktyczny system alchemii duchowej, Cieszyn 1937.


Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.

✓ Rozumiem