W sarmackim świecie polowania stanowiły integralny element kultury szlacheckiej i były ważną formą spędzania czasu wolnego. Jako rodzaj rycerskiej zabawy pozwalały zachować tężyznę i sprawność fizyczną, popisać się zręcznością i zaprezentować umiejętności jeźdźców, koni i psów. Opowieści o łowach i myśliwskich trofeach były pożądanym tematem dworskich rozmów i wieści przekazywanych sobie drogą korespondencyjną. Wysoce ceniono sobie rącze konie i hoże psy, bez których nie mogło się obejść żadne polowanie. Dobrze ułożone i odpowiednio przygotowane do polowań psy stanowiły przedmiot szlacheckiej dumy i znak zamożności, gdyż ich ceny nie należały do niskich. W polowaniach gustowali tak władcy, jak i magnaci czy szlachta. Kochał polowania na grubego zwierza król Jan III Sobieski. Do wielkich pasjonatów tej krwawej rozrywki należał August II, który urządzał prawdziwe zawody łowieckie, w czasie których ginęły setki zwierząt – jeleni, saren, lisów czy zajęcy – o czym z podziwem rozpisywali się redaktorzy rękopiśmiennych gazet. Polowania z nagonką uświetniały nawet ślubne ceremonie.
Mimo że polowania uważane były głównie za rodzaj męskiej rozrywki, to równie chętnie uczestniczyły w nich kobiety. Myśliwskie pasje dzieliła z królem Augustem II jego synowa Maria Józefa Habsburżanka, która świetnie jeździła konno i zręcznie posługiwała się bronią palną. Niektóre kobiety, jak Elżbieta z Lubomirskich Sieniawska, kasztelanowa krakowska, uczyniły z polowań swoją pasję i każdą wolną od politycznych i gospodarskich zajęć chwilę spędzały na koniu. Sieniawska była też znaną posiadaczką wspaniałych stadnin, a jej psiarnie słynęły w całej Rzeczypospolitej i stanowiły przedmiot pożądania i zawiści. Sieniawska lubiła uganiać się konno po bezkresnych terenach ruskich majątków na specjalnie w tym celu szkolonych koniach i strzelać w pędzie z pistoletów, a miała dobrą rękę i celne oko. Nie gardziła też łowami z drapieżnym ptactwem, na co wskazują kierowane do niej listy. Jeden z jej sług, Władysław Laskowski, deklarował w 1720 roku, że pozyskał dla kasztelanowej cztery jastrzębie i krogulca, co nie było łatwe, „bo w tutejszych lasach krogulców nie masz”. Sieniawska utrzymywała też specjalnych ludzi – „myśliwców” – których rolą była dbałość o dostarczanie zwierzyny łownej i, zapewne, odpowiednie przygotowanie polowań, w tym także opieka nad sforami psów myśliwskich. Kilka osób zatrudnionych u kasztelanowej znamy z imienia, gdyż pojawiają się w dworskich regestrach sług, którym należne są zasługi i strawne. W 1712 roku na służbie kasztelanowej krakowskiej pozostawało kilku myśliwców – Misiewski, Węgrzyniewski, Paszkowski, Tokarski, Kotlarski i Kruczkowski (Kruczek) oraz szczwacz Muszyński – pracujących w psiarni w Sieniawie. Musieli dobrze wywiązywać się ze swoich obowiązków, gdyż po czterech latach nadal pozostawali na służbie u swej pracodawczyni. W tym czasie w psiarni sieniawskiej było czternaście sfor psów gończych (28 psów) i kilkanaście innych zwierząt – chartów i brytanów. Ponadto psiarnie kasztelanowej ulokowane były w Starym Siole, Kawczym Kącie i Puławach, skąd przewożono psy na polowania do różnych majątków Sieniawskiej. Zwierzęta wymagały odpowiedniej karmy, pomieszczeń i opieki weterynaryjnej. Zabudowania psiarni otoczone były specjalnie w tym celu wzniesionym ostrokołem (ostrężyną), by zwierzęta były bezpieczne.
Rozległe majątki magnatki wymagały sporej grupy ludzi dbających o ich sprawne funkcjonowanie, zaopatrzenie dworu i wygodę kasztelanowej. Ważną rolę poza łowczymi odgrywali ludzie doglądający stad: masztalerze, forysie, stangreci i woźnice oraz ujeżdżacze koni. Kasztelanowa wymagała od służby szczególnej dbałości o zwierzęta, sama też podejmowała starania o kupno koni i psów dla siebie i męża. „Już po całym świecie chartów szukać będę dla JMości” – pisała do małżonka. Dokładnie znała też imiona swoich ulubieńców. Kasztelanowa złościła się, kiedy bez jej zgody wypożyczano psy na polowania sąsiadom, szczególnie gdy wracały poranione i zmęczone. Obawiała się podmiany psów przez nieuczciwą szlachtę. Niepokoiły ją i oburzały zaniedbania służby względem zwierząt, szczególnie kiedy chorowały lub cierpiały. Polowanie z udziałem psów czasem przynosiło jednak uszczerbek w psiarni spowodowany ranami i śmiercią zwierząt. Wymagało to podjęcia środków zaradczych – odpowiedniego leczenia lub uzupełnienia stada poprzez zakupy. Starano się również rozmnażać niektóre szczególnie piękne psy czy konie. Kiedy jeden z tarantowych koni kasztelanowej niespodziewanie padł w czasie przeprowadzania stada z Rytwian, kazała wykonać sekcję zwłok zwierzęcia, by przekonać się, jaki był powód jego śmierci i czy nie doszło do niej z winy opiekunów. Badający go stangret przekazał, że nieszczęsny tarant „płuca i wątrobę miał całkiem zgnitą”. Pozostałe zwierzęta miano więc odpowiednio karmić i prowadzić z wielką ostrożnością na krótkich, zaledwie trzymilowych odcinkach drogi, by ich nie forsować. Wielką złość Sieniawskiej spowodował widok zaniedbanych psiarni i chorych psów w Brzeżanach, „bo parszywe strasznie tak psy, jako i charty”. Nie wahała się więc ukarać odpowiedzialnych za to myśliwców „dobrymi plagami”. Marcin Janiszewski, który objął w 1719 roku zarząd majątków w Starym Siole, z niepokojem relacjonował swojej protektorce, że „koni kilkorga nie zastał, które gdzieś wywiedziono”, a psiarnia upadła. Zadbał więc o siedem młodych ogarów, które odnalazł „zbolałe”, ale po kąpieli z dodatkiem ługu odkrył, że psy „są nieszpetne i niechude”. Ich wiek obliczał na pół roku, kazał je zatem „wiązać na łańcuszkach, ale że tęsknią, więc je spuszczać często każę”. Zbliżająca się zima zmusiła Janiszewskiego do przerwania prac przy zabudowaniach gospodarczych w Starym Siole, ale na wiosnę zapowiadał wznowienie remontu psiarni i rozbudowę jej o pomieszczenia dla „ogarzyc”. W maju 1720 roku zawiadomił kasztelanową o pojawieniu się dwóch nowych szczeniąt u „brytanicy”, czekał też na rozkaz swojej pracodawczyni w sprawie szkolenia młodych ogarów, „żeby się wprawiali przy psach”. Opieka nad zwierzętami najwyraźniej sprawiała Janiszewskiemu przyjemność, gdyż wkrótce znów informował kasztelanową: „psów do psiarni nie daję, żeby nie pokąsały [się], brytanięta będą piękniejsze niżeli stare”. Na jesieni 1720 roku młode psy gończe i brytany „niechude i nieszpetne” zabrał wraz z myślistwem do majątków jarosławskich kasztelanowej jej łowczy. Ku radości Janiszewskiego w Starym Siole miały pozostać dwa młode brytany.
Jeden z zachowanych rękopisów Elżbiety Sieniawskiej zawiera imienny wykaz 13 chartów oddanych do psiarni i 5 psów będących już dawniej w psiarni. Nie wiadomo, niestety, w jakie miejsce skierowane zostały psy, ani też w którym roku. Za to wspomniano bardzo dokładnie rodzaj psiego ubarwienia. Odnajdziemy więc wśród nich cztery charty płowe „kosmate”, sześć psów o ubarwieniu sierści nazywanej „moręgi”, czyli pręgowanych w jasne i ciemne pasy, jednego moręgo-srokatego, dwa czerwone – zapewne rdzawe, jednego czarnego charta wołoskiego wabiącego się Bałaban, czarno-srokate Piłkę i Taksę oraz jedną białą sukę o imieniu Sula. Psom nadawano pieszczotliwe imiona podkreślające przy tym ich cechy charakteru: Hardy, Kozak, Dolot, Wulkan, Pieszczoch, Lubisz, Kochan, Gardzisz, Galant, Jaszczur czy Persa. Wnioskując z imion, w psiarni przebywały trzy suki i piętnaście psów. W sylwie Sieniawskiej odnotowano również, iż dwa psy pochodzą od „Pana Zabłockiego”, co może wskazywać, że zostały wypożyczone lub stanowiły rodzaj upominku dla patronki.
Podobną troską jak psy kasztelanowa krakowska otaczała także konie. Była wybornym jeźdźcem i niekiedy dosiadała konia tuż po ujeżdżeniu, wzbudzając tym przerażenie nawet wśród służby. Rywalizowała przy tym z mężem o najpiękniejsze sztuki w stadninie. Adam Mikołaj Sieniawski, znając słabość żony do pięknych koni, prosił ją często o ich wypożyczenie lub kupno. Sieniawska pośredniczyła też w kupnie uprzęży dla koni swojego męża, który w 1703 roku zamówił dwa „rzędziki czerkieskie” – biały i drugi „z puklikami”. Trudno określić dokładną wielkość stad kasztelanowej krakowskiej. Wczesną wiosną 1727 roku przestrzegała w liście swojego zarządcę Józefa Gościmińskiego, cześnika ruskiego, by dbał szczególnie o stadninę w Kawczym Kącie, gdzie zimą stały konie jezdne i myśliwskie, a szczupłość dochodów tego starostwa nie pozwalała na ich utrzymanie. Zalecała więc, by dostarczać pilnie siano i owies z folwarków stryjskich do Kawczego Kąta, gdzie wielką troską otaczała 50 źrebiąt. „Każ WMć wygodę czynić i piękne dla nich siano dawać…” – obligowała swojego sługę. Na początku sierpnia 1728 roku miano przypędzić ze stadniny kasztelanowej krakowskiej w Kawczym Kącie na folwarki wilanowskie 53 konie. Ponieważ kilka nie wytrzymało trudów podróży, pozostawiono je w Jarosławszczyźnie, a do dóbr wilanowskich trafiło 50 sztuk, co skrupulatnie odnotowano w dokumentach. Jeszcze u schyłku życia, w 1728 roku zamówiła u starościny perejasławskiej konie bułane i srokate, które miano jej przysłać do Laszek.
Psy i konie stanowiły też wygodny i wartościowy przedmiot wymiany lub wynagrodzenie za rozmaite zobowiązania. Sieniawska darowała kilka chartów swojemu stryjowi Hieronimowi Augustynowi Lubomirskiemu, hetmanowi wielkiemu koronnemu, co uczyniła z pewnym żalem, nie chcąc rozstawać się z ulubieńcami. Z kolei gdy mąż szukał prezentu dla chrześnicy, żałowała, że to nie chłopiec, „bo by się go koniem zbyło”. Jej zamiłowanie do pięknych zwierząt znane było w całej Rzeczypospolitej. Wykorzystał to Marcin Kalinowski, któremu kasztelanowa powierzyła funkcje archimimusa na pogrzebie swojego męża w 1726 roku. Kalinowski, mając konno kruszyć kopię i herb zmarłego hetmana, a znając sławę stadnin kasztelanowej, upomniał się o wypożyczenie „konia jak najbogatszego”, tłumacząc się, że jego koń „najgłówniejszy turecki” właśnie zdechł. O pięknego konia w zamian za swoje usługi dla kasztelanowej upraszał Jakub Kazimierz Rubinkowski, poczmistrz toruński, któremu „pruskie fryzy już srodze obrzydły”.
Byli i tacy ludzie, którzy poprzez stosowne upominki starali się dotrzeć do kasztelanowej, by pozyskać jej łaskę. W 1725 roku Elias Kolczak Bey, chcąc się przypodobać magnatce, podarował jej charty. „Pewien będąc, że JO WM Pani lubo tak mały, ale z rzetelnej jednak uprzejmości pochodzący prezent, [z] zupełnym ukontentowaniem przyjmiesz. Prawda, żem chartów nie próbował […] w polu, że zabawy domowe nie dozwalają, ale jednak mając nadzieję, że będą do ukontentowania JO WM Pani, tedy ich posyłam. Inquantum, by nie mieli być do upodobania i fantazyi Jej, proszę mnie oznajmować, z ochotą wielka starać się będę o lepsze…” – zapewniał ją w liście z Chocimia. Konie i psy zawsze stanowiły przedmiot pożądania wśród szlachty, ale i dobry pretekst do rezygnacji z uczestnictwa w różnorodnych przedsięwzięciach. Kiedy Anna Franciszka z Gnińskich Zamoyska, podskarbina wielka koronna, wzywała do powrotu do Zamościa swojego małżonka, który czas jakiś bawił w Krakowie, ten tłumaczył się, że koń mu padł i nie ma jak wrócić, póki nie przyśle mu cugu koni. Na niezwykły „pomór” koni uskarżała się szlachta wielkopolska, kiedy Jan Antoni Radomicki (1690-1728), nominowany na urząd wojewody inowrocławskiego, zapraszał swoich klientów na uroczysty wjazd. Melchior Gurowski (ok. 1686-1756), chorąży kaliski, pisał wówczas do niego, że pieszo mu przyjdzie pójść, bo koń „mi jeden mój dawny, a drugi nowo kupiony zdechły”.
Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.
✓ Rozumiem