Zgodnie z hipokratejską teorią humoralną, która w różnych wariantach obowiązywała aż do XIX wieku, ludzkie ciało należało regularnie oczyszczać ze złych wilgotności oraz nieczystości, które zalegały w trzewiach. Stąd, jak napisał Franciszek Zabłocki, podczas terapii oczyszczających „inszych praktyk nie ma, tylko bańki, pijawki, plastry i enema!”.
W czasach wczesnonowożytnych przeczyszczenia „od dołu” były równie popularne, jak „czyszczenie od góry”, czyli wymioty. Przykładowo w 1549 roku medyk padewski Jan Montanus pisał do Krakowa, co ma robić cierpiąca na zaparcia królowa Bona, aby zażegnać powodowane ową smutną przypadłością bóle głowy i niedomaganie wzroku:
„Rano ma królowa odbyć przechadzkę, aż do rozgrzania się, lub natrzeć się, nie sypiać w południe, udawać się na spoczynek dopiero w dwie godziny po posiłki, jadać skromnie, między obiadem a kolacją powinien być zachowany odstęp dziewięciogodzinny, potraw używać najprostszych, mięsa z drobiu, bażantów, cieląt, jaj, chleba pszennego z małą domieszką soli. Wstrzymywać się od olejów, ryb żyjących w stawach i ptactwa z moczarów, sera, pić wino słabe – nie kwaśne i nie cierpkie. Codziennie winno być wypróżnienie. Gdyby królowa tych przepisów się nie trzymała, należy przejść do zażywania środków przeczyszczających”.
Rzecz jasna obok środków przeczyszczających przyjmowanych doustnie w postaci rozmaitych nalewek, dekoktów czy pastylek, w czasach wczesnonowożytnych używano także wlewek doodbytniczych, czyli lewatyw, zwanych inaczej enemami lub klisterami. Zabieg polegał na „wstrzykiwaniu obfitem jakiego lekarskiego płynu do kiszek za pomocą sikawki ceruliczej, czyli feryngi”. Przygotowywaniem płynu i jego aplikacją zajmowali się zazwyczaj aptekarze, choć niekiedy przy aplikacji klistra asystował balwierz albo chirurg, gdyż to on był z reguły właścicielem „purgującego instrumentu”.
Początki praktyki stosowania lewatyw sięgają, jak głosi legenda, czasów antycznych. Podobno ich propagatorami byli starożytni Egipcjanie, którzy podpatrzyli ibisy, jak od czasu do czasu... aplikują sobie czyszczącą wlewkę. I tak, kiedy ptaki cierpiały na zaparcia, leciały nad Morze Czerwone, napełniały dziób słoną wodą, a następnie wstrzykiwały ją sobie do kloaki, wywołując w ten sposób przynoszące ulgę przeczyszczenie.
W czasach wczesnonowożytnych w krajach niemieckojęzycznych instrumenty do podawania lewatywy produkowano z pęcherzy moczowych owiec lub wieprzy. W wysuszonym i spreparowanym w odpowiedni sposób pęcherzu wycinano z dwóch stron dziurki. Następnie do jednej z nich mocowano drewnianą rurkę długości dwóch palców. Później pęcherz napełniano przez drugą dziurkę leczniczym płynem, a następnie zawiązywano tę część na supeł. Natomiast w Holandii, Francji i Anglii zamiast lewatyw produkowanych z pęcherzy zwierzęcych używano cynowych strzykawek, które mogły pomieścić jednorazowo ponad funt płukanki. Ten zachodni wynalazek niemieccy lekarze uważali za arcyskuteczny, gdyż – jak twierdzili – „z metalowej strzykawy szybciej wpływa płyn rozmiękczający i dostaje się głębiej do jelita, a więc daje dużo lepsze rezultaty”. Przy czym dlatego, że niektórzy pacjenci byli bardzo wstydliwi i nie chcieli, aby ktokolwiek oglądał ich nagie pośladki, chirurdzy obmyślili niebawem nową „sikawkę ceruliczą”, w której pojemnik na płyn i drewnianą końcówkę łączył długi wężyk z wypreparowanych jelit krowich. W ten oto sposób znikała potrzeba obnażania pośladków tuż przed nosem aptekarza, chirurga albo medyka wykonującego dającego purganse.
Oczywiście podając lewatywę, chirurg lub aptekarz musiał uwzględnić kilka ważnych kwestii. I tak, po pierwsze, trzeba było sprawdzić ułożenie chorego. Bo chociaż „jedni wolą przyjmować lewatywę, leżąc na lewym boku, inni zaś na prawym”, to jednak holenderski medyk Regnier de Graaf, autor rozprawki De cisteribus (O klistrowaniu), polecał, żeby osoby poddawane wlewkom doodbytniczym leżały zawsze na boku lewym, gdyż „właśnie tak zakręca jelito”. Dodatkowo lekarz namawiał, aby po wstrzyknięciu płynu przeczyszczającego pacjent przewracał się nieustannie z boku na bok. Dlaczego? W ten sposób miał on... lepiej rozprowadzić leczniczą wlewkę w trzewiach. Po drugie, po wykonaniu lewatywy chirurdzy i aptekarze mieli zabraniać pacjentom oddychać zbyt głęboko, aby nie powodować w ten sposób nacisku przepony na jelita i nie dopuścić do zbyt szybkiego wypłynięcia płynu z wnętrzności. Po trzecie zaś należało ustalić czas trzymania płynu przez chorego. I tak, w celu osiągnięcia najlepszych rezultatów ogólne środki oczyszczające typu „abstergens” należało trzymać w jelitach nie dłużej jak pół godziny, środki rozmiękczające stolec – nieco dłużej niż trzydzieści minut, natomiast te, które miały leczyć owrzodzenia i hemoroidy, tak długo, jak to możliwe. Przed użyciem lewatywy chirurg musiał także sprawdzić, czy rurka, którą włoży niebawem do kiszki pacjenta, nie jest zatkana. Co więcej, w rozprawach medycznych zalecano chirurgom i aptekarzom, aby początkowo do odbytu pacjenta wsuwali końcówkę lewatywy bardzo delikatnie, tak aby sprawdzić czy nic nie stawia jej oporu. W przypadku jakichkolwiek trudności należało powtórzyć próbę aplikacji klistra trzykrotnie. Po udanym wstrzyknięciu płynu, jeśli zabieg nie przyniósł planowanego rezultatu przez kolejne trzy godziny, należało go powtórzyć, tym razem aplikując wlewkę... łagodzącą. Maksymalna liczba lewatyw, jakie należało stosować codziennie, to dwa klistry, acz między pierwszym a drugim zabiegiem należało zachować co najmniej czterogodzinną przerwę.
Z czego w czasach wczesnonowożytnych sporządzano płyny do lewatyw? Zazwyczaj wlewki przeczyszczające miały charakter dekotów ziołowych, czyli wywarów. Dekot zmiękczający wytwarzano między innymi z korzenia białej lilii i ziela barszczu zwyczajnego, natomiast w celu pozbycia się wiatrów polecano letni wywar z oregano, rozmarynu, anyżu, kuminu i kwiatów rumianku. Przed wstrzyknięciem wlewki odbyt smarowano specjalnym „olejkiem infuzyjnym” ze słodkich migdałów albo niesolonym masłem, by w ten sposób zminimalizować dyskomfort pacjenta w trakcie przeprowadzania wstydliwego zabiegu.
Warto podkreślić, że w niektórych przypadkach chirurdzy stosowali także mleko połączone z terpentyną i żółtkiem, ciepły sok z buraków, olej drzewny z masłem, miód z wodą oraz... letni rosół. Dodatkowo lekarze, przypisując choremu klister odpowiedni na jego bolączki, zaznaczali na recepcie, jaka ma być wielkość instrumentu, z którego wstrzyknie się płyn do trzewi. Chirurg i aptekarz musieli bowiem wiedzieć, czy przygotowywany do infuzji instrument ma być przeznaczony dla człowieka dorosłego (D.C. Instrument. Cly. pro adulto), niemowlęcia (pro infante) czy dziecka (pro puero).
Tak czy owak, w osiemnastowiecznym Leksykonie Zedlera podano aż sześćdziesiąt dwie sprawdzone receptury na przygotowanie mieszanek purgujących. Dodatkowo przytoczono także pewne rady praktyczne odnośnie aplikacji wlewek. I tak, płyn purgujący powinno rozcieńczać się zawsze uryną lub mlekiem, pisał jeden z niemieckich autorów haseł z tej encyklopedii. Płyn nie powinien być ani za ciepły, gdyż wówczas byłby wpływał zbyt głęboko, parzył jelito i zaraz wypływał, ani za zimny, albowiem wówczas mógłby spowodować zaparcia (jak uważał Thomas Bartholin).
W przypadku osób chorych na apopleksję polecano klistry „ostre” na bazie octu; w przypadku cierpiących na czerwonkę i inne biegunki – klistry letnie, aby nie nadwerężyć „zemdlonej już kiszki”; natomiast w przypadku występowania robaków – klistry bez dodatku olejków i oliwy, gdyż w tym przypadku glisty zamiast wypłynąć ze stolcem mogły „wyślizgną się” z powrotem do jelit.
Z niezmiernie popularnej praktyki klistrowania naśmiewał się polski poeta barokowy, Wacław Potocki, opisując przygody pewnego chłopa cierpiącego na wzdęcia:
„Prosił chłop o lekarstwo na wzdymanie brzucha.
Wziąwszy doktor kapłony, skoro go wysłucha,
Pożyczywszy we dworze wziąć krysterę radzi,
Że mu to zatwardzenie z kiszek wyprowadzi.
Chłop do dwora czym prędzej, wziąwszy drugie kurki,
Prosi, żeby pożyczyć krysternej mu rurki.
Lecz nie wiedząc, co z tym rzec, w gębę tylko wtyka,
A co wyssie, z ślinami przez garło połyka.
Ale gdy mu od tego nie ubywa brzucha,
Owszem rośnie, że opiąć nie może kożucha,
Do doktora z koguty; powie, w jakiej kolce
Trzy dni leżał. Pyta ów, jeśli miewał stolce?
I jednego, chłop rzecze, chociem przez godzinę
Rurkę ssał i nadymał tamtę macharzynę.
W zadek ci to, nie w gębę ludzie kładą, błaźnie,
Iść było do balwierza na radę do łaźnie,
Śmiejąc się, doktor rzecze, a potem z ampułki,
Uwinąwszy w papierek, daje mu pigułki:
Wlazłszy na piec, zażyjże z masłem albo smalcem.
Przyszedłszy chłop do domu wtyka w zadek palcem
Jednę po drugiej, chociaż gwałtem się opiera.
Że mu tyle pomogą, jako i klistera,
Toż widząc, że daremnie na lekarstwa łożył,
Szkopcem ciepłej maślanki kiszki wychędożył.”
Przy czym pod koniec XVIII wieku lewatywy, rzecz jasne aplikowane w sposób poprawny, stały się niezmiernie popularne wśród... „pięknotyłych” kokietek. W 1788 roku w trzecim tomie Dykcyonarza powszechnego medyki, chirurgii i sztuki hodowania bydląt Pierre de la Sarvolle napisał:
„Enemy czasów naszych tak weszły w modę, jak nigdy przed tym; nie ma żadnej kobiety dobrego tonu, a) która by nie chciała wziąć jednej lub dwóch enem każdego poranku. Primo, dla wygodniejszego odbycia stolca. Secundo, końcem poskromienia i ochłodzenia humorów, lub końcem zjednania sobie świeżej, jak nazywają, twarzy. Używanie enem tak dobre w sobie samym, gdy ich potrzeba wymaga, jest bardzo szkodliwe, gdy przejdzie w nałóg. Usunienia otworu zadniego, hemoroidy, upławy białe, niepłodność, są pospolitymi skutkami żądzy czynienia cery delikatnej braniem codziennym enem. Ale i to nic nie zraża zatopionych w swojej piękności kobiet”.
Przy czym ta wykładnia medyczna dała asumpt do krytyki moralnej „nowej kobiecości”. I tak w dalszej części tekstu podkreślano:
„Na samym wstępie na świat [kobiety] uczyniły profesją robienie się cackami namiętności najpodlejszej; kontente i niby zasycone sprośnym kadziłem, które im pali ogień dusz zgorzałych zmyślnością, za nic mają skrócenie życia, którego ich nierozumna płochość staje się przyczyną. Nie dbają o zaszczyty pełne chluby Matki; a jeżeli idą w małżeństwo, to prawie tym tylko końcem, aby wygodniej rolę uplanowaną grać mogły. Stary pewien Ziemianin Polski, taki w kompanii dał nagrobek Damie niniejszego tonu: «Urodziła się. Zwodziła. Umarła»”.
Następnie zaś autor podał niezawodny przepis na... enemę chłodzącą.
Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych na naszej stronie internetowej oraz dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych Użytkowników. Pliki cookies mogą Państwo kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszej strony internetowej, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż akceptują Państwo stosowanie plików cookies. Potwierdzam, że aktualne ustawienia mojej przeglądarki są zgodne z moimi preferencjami w zakresie stosowania plików cookies. Celem uzyskania pełnej wiedzy i komfortu w odniesieniu do używania przez nas plików cookies prosimy o zapoznanie się z naszą Polityką prywatności.
✓ Rozumiem