Najazdy tatarskie, choć może niezagrażające istnieniu państwa, były dla Rzeczypospolitej nader dolegliwe. Dopiero Jan Sobieski dał sobie z nimi radę.
Od wielu lat historycy polscy z jednej strony, a z drugiej ukraińscy i rosyjscy toczą spór o rolę Kozaków w walce z Tatarami. Otóż ci drudzy twierdzą, że Kozacy wprost wypruwali sobie żyły w obronie kresów Rzeczypospolitej, nasi zaś, że przeciwnie, bo ich łupieskie chadzki na Morze Czarne, złupienie Kilii, Białogrodu, a nawet przedmieść Stambułu prowokowały odwet sułtański, właśnie w formie tatarskiego najazdu. Doszło nawet do tego, że król Stefan kazał ściąć jednego z atamanów wyspecjalizowanych w tego typu operacjach lądowo-morskich, niejakiego Iwana Podkowę (skądinąd król czasem lubił sobie ściąć). Akt ten dokonał się w obecności czausza sułtańskiego, który zapewne przyglądał się mu z ciepłą sympatią i z pewnością wysłał miły dla Polski i Polaków raport do Stambułu. Ale pewnie gdyby nie ich bohaterskie wyczyny w obronie Chocimia w 1621 (przecież Niżowcy zdobyli namiot sułtański, a jego właściciel ledwie uszedł śmierci!), nie byłoby wzruszających obrazów braterstwa broni, choćby wtedy, gdy widząc następującą z furią na Turka husarię, Kozacy wołali do Konaszewicza-Sahajdacznego – „puskaj baćku z Lachami umyraty!”.
Jednakże, mimo tych pięknych czynów, Kozacy – przecież bractwo wojskowe – byli nie tylko anomalią w wielonarodowej Rzeczypospolitej, ale również czynnikiem zagrożenia, co potwierdzały kolejne ich bunty, w zasadzie słuszne, lecz zwykle zaczynające się od rzezi szlachty i Żydów. W ogóle z Żydów ukrainnych uratowali się tylko ci, których podczas powstania Chmielnickiego zabrał do taborów Jeremi Wiśniowiecki. Niedługo potem znakomity talmudysta i znawca Kabały, niejaki Natan Hannower napisał o tym obszerną relację, która zdobyła sobie na Zachodzie wielu czytelników i wysoko podniosła chwałę niesfornego księcia.
Są tam sformułowania doprawdy zaskakujące, przykładowo opinia o Wiśniowieckim, że „kochał nasz lud nadmiernie”. Znany jest mi też utwór Gabriela Herschla Schossburga „Brama pokuty” z równą mocą wysławiający Jaremę. Co więcej, jeden z wybitnych polskich historyków, prof. Olgierd Górka, specjalista od „skracania” szeregów wojsk (był też oficerem kawalerii), które u kronikarzy rosły niemal w miliony, nadto twardy narodowy demokrata, w słynnej pracy z 1934 r. „Ogniem i mieczem a rzeczywistość historyczna” twierdził zupełnie otwarcie, iż Żydzi tak nakręcili popularność księcia wśród ludu szlacheckiego, że ten... wybrał jego syna królem.
Teza jest to bardzo kontrowersyjna, choć bardzo też śmiała, bo – nic Żydom polskim nie ujmując – chyba aż tak wysoko nie szacowałbym ich wpływów. Po prostu profesor Górka z całego serca nienawidził Wiśniowieckiego, którego miał za warchoła i tchórza, a że Żydów też nie lubił, to i skleił z tych niechęci koronę nieudolnego króla Michała. U Sienkiewicza tych wpływów jakoś nie widać, za to pan Zagłoba (przecież wiśniowiecczyk) zwraca się do jednego z Żydow per „parchu”, co nie zdaje mi się zbyt przychylne wobec potencjalnego quasi-elektora. Niektórzy wywodzą z tego wniosek, że Henryk Sienkiewicz był antysemitą. Pewnie było z nim w tej sprawie różnie na różnych etapach życia, ale pan Zagłoba antysemitą był na pewno, co należało do klasycznego repertuaru umysłowych upodobań polskiej szlachty.
Tymczasem zagony szły jeden po drugim obracając w perzynę kolejne obszary Podola, Polesia czy Wołynia. Kozacy zwykle siedzieli z rękami w małdrzyk, a polska obrona graniczna prawie nie istniała, chyba że jacyś chłopi na Podolu wzorem „Siedmiu wspaniałych” ufortyfikowali sobie wieś. Analogia ta jest całkiem trafna, gdyż „Siedmiu wspaniałych” Sturgesa to „Siedmiu samurajów” Kurosawy przeniesionych w rzeczywistość Dzikiego Zachodu, która łatwo kojarzy się z naszymi Dzikimi Polami. Z drugiej strony, ktoś mądrze (tzn. mi się podoba) napisał, że zachodzi piękna paralela między Polską epoki nowożytnej a Japonią doby samurajskiej: masy biednego chłopstwa, potężni panowie feudalni, a między nimi spora grupa herbowych osobników z bronią, usiłujących uczepić się pańskiej klamki.
Kozacy chętnie za to wspomagali Polskę w jej wojnach z Wielkim Księstwem Moskiewskich, gdzie potrafili pohulać z wielkim, a krwawym rozmachem. Ale Rzeczypospolita i „naród ruski” (inaczej „czerń”), o którym Chmielnicki twierdził, że chce go całego wyrwać z lackiej niewoli, nie były to byty, które przesadnie interesowałyby kozackie bractwo. A zresztą, kto o nie dbał! Może jeden pan Stanisław Koniecpolski, który tłukł Tatarów, gdzie ich tylko dorwał (np. pod Martynowem), ale ten zmarł tragicznie z ambitnego przedawkowania afrodyzjaków. Tylko on jeden mógł dać odpór sojuszowi kozacko-tatarskiemu z 1648 r., ale wcześniej pojął był młodą żonkę, której tak chciał wygodzić, że quantun afrodyzjaku, które lekarz zapisał mu na tydzień, na raz wziął i umarł w Brodach. Rzecz tę wiem od niejakiego Jerlicza (a powtarza po nim np. Paweł Jasienica, i nie tylko), prawosławnego szlachcica z Rusi, który skomponował rzeczywiście skromny utwór pt. „Kroniczka”. Nie wierzę, że wielki hetman dał by się tak pobić Chmielnickiemu i Tuhaj-Bejowi, tak jak to uczynił „ustawnie” pijany hetman Mikołaj Potocki. Po tych strasznych klęskach wóz Rzeczypospolitej stanął w błocie, a później – za najazdu szwedzkiego – rozwalił się w kawałki. Głosem Chmielnickiego Rzeczypospolita ogłosiła „jestem słaba, zapraszam do siebie, byle z bronią”. Wielu skorzystało.
Ale to państwo miało się jeszcze odrodzić i błysnąć szablą Sobieskiego and głowami Turków. Lecz szabla ta zardzewiała i polska – bez nowoczesnej armii – znalazła się na łasce sąsiadów.