Praktycznie już od śmierci Ludwiki Marii (16 maja) król przestał interesować się sprawami państwa i jego bezpieczeństwa – wystarczy przypomnieć spóźnioną reakcję na wtargnięcie oddziałów tatarsko-kozackich na południowe ziemie Rzeczypospolitej jesienią 1667 r. Bynajmniej nie rozpacz po zmarłej małżonce była tego przyczyną, tylko jego wyniosła buta i niechęć do narodu, którym rządził. Przecież szybko pocieszył się wdziękami Katarzyny Denhoffowej, podkomorzyny koronnej. Narastająca przepaść między królem a szlachtą nie dawała żadnych możliwości poza oczekiwaną powszechnie abdykacją. Spodziewano się, że Jan Kazimierz złoży koronę na zwołanym na styczeń 1668 r. sejmie.
Na odbywających się od 14 grudnia 1667 r. sejmikach szlachta domagała się wyjazdu francuskiego ambasadora Bonziego, grożąc w przeciwnym razie jego śmiercią. Sytuacja była poważna i król 6 stycznia roku następnego pisał do Sobieskiego, żeby przybył do Warszawy przed otwarciem sejmu i przyprowadził wojsko, zostawiając je niepostrzeżenie w pobliżu miasta, by było gotowe na każde zawołanie. Jakakolwiek agitacja w tych warunkach zdawała się niepodobieństwem. A jednak Bonzi już w listopadzie 1667 r. rozpoczął wśród dawnych zwolenników Kondeusza starania o pozyskanie poparcia, tym razem dla księcia neuburskiego Filipa Wilhelma. Bezskutecznie. Niektórzy stronnicy wycofali się, uznając, że obowiązywała ich umowa o poparciu francuskiego kandydata, a kanclerz wielki litewski Krzysztof Pac opowiedział się za carewiczem Fiodorem. Księcia Filipa Wilhelma wspierał też elektor brandenburski. Tymczasem dyplomaci austriaccy odradzali abdykację, chcąc poprzez małżeństwo króla z cesarzową wdową lub arcyksiężniczką, uczynić go swoim sprzymierzeńcem. Jan Kazimierz nie miał jednak wyjścia, abdykacji żądano powszechnie. Niepodobieństwem też było sprzeciwić się woli Francji, bo tam przecież miał zapewnione dożywocie.
Sejm rozpoczął swoje obrady 24 stycznia 1668 r. Sobieski nie przybył do Warszawy, bo zatrzymały go we Lwowie inne ważne sprawy. Dotarł tam dopiero 1 marca. Niemniej 5 lutego król nadał mu dożywotnio buławę wielką koronną. W tym momencie, jako marszałek wielki koronny i hetman wielki koronny, Sobieski stał się najważniejszą po królu osobą w państwie.
W sejmie nie ustawały żądania posłów, by król wydalił Bonziego. Król odmawiał. Przyjazd posła neuburskiego w połowie lutego wzbudził dodatkowe podejrzenia, tym razem uzasadnione. Jan Kazimierz wkrótce podpisał tajny traktat z księciem neuburskim, według którego miał otrzymać zaliczkę w wysokości 25 tys. talarów, a po elekcji Filipa Wilhelma 4 300 000 talarów, na spłacenie swoich długów.
Tymczasem obrady sejmu dobiegały końca. Uchwalono konstytucję (ustawę) zakazującą elekcji vivente rege i zakazującą posłom oraz rezydentom obcych państw przebywać na dworze królewskim dłużej niż sześć tygodni. Posłowie domagali się ponadto zwołania pospolitego ruszenia na 10 czerwca. W żadnej z tych kwestii król nie chciał ustąpić izbie poselskiej. Wreszcie 7 marca zgodził się na zwołanie pospolitego ruszenia, z tym że komendę nad szlachtą powierzył Sobieskiemu. Nie zgodził się na wydalenie Bonziego i innych posłów. O abdykacji ani wspomniał. Niespodziewanie głos zabrał Sobieski, przypominając, że ma przedstawić traktaty zawarte z Tatarami oraz Kozakami, i zwrócił się do króla, by ten przyjął w całości uchwaloną konstytucję. Zyskał tym ogromną popularność, o czym nie omieszkał donieść swemu panu Bonzi: „Senatorowie gromadą nie wychodzą z jego przedpokoju; ma on liczniejszy dwór i większą powagę, niż król polski. […] Jeśli tak dalej pójdzie, stanie się on panem Polski”.
Na początku marca Bonzi przedstawił Sobieskiemu kandydaturę Filipa Wilhelma. Ten odpowiedział krótko – nie zna go, a mógłby go poprzeć tylko wówczas, jeśli sprawy jego żony zostaną we Francji załatwione wedle jej życzenia. Pomińmy tu starania Marysieńki o opactwo dla brata, o splendory, o dobra dla rodziny d’Arquien. W kolejnej depeszy z 23 marca Bonzi donosił królowi o konieczności zjednania Sobieskiego za wszelką cenę, ponieważ bez niego niebezpiecznie byłoby ogłosić abdykację Jana Kazimierza. W istocie, od pamiętnego wystąpienia w sejmie Sobieski stał się ulubieńcem szlachty. Sejmiki słały do niego poselstwa z prośbą o zwołanie pospolitego ruszenia, gdy uzna to za konieczne, obiecując bezwzględne posłuszeństwo jego rozkazom. Po wysłuchaniu poselstwa wielkopolskiego Sobieski oświadczył 4 kwietnia Denhoffowej, że jeżeli król będzie nadal zwlekał z abdykacją, zerwie z nim i stanie na czele szlachty.
Bonzi tymczasem nie próżnował. Na nowo montował stronnictwo, tym razem na korzyść księcia neuburskiego. Prymas Prażmowski mimo żalu po Kondeuszu podpisał nową umowę, a Morsztyn, zawsze gorliwy w służbie francuskiej, ani przez moment nie oponował. Sobieski nie przystąpił do stronnictwa. Po wyjeździe z Warszawy usunął się z bieżącej polityki. Król na próżno wzywał go na sejm do Warszawy na 10 czerwca. Ważny sejm. Jan Kazimierz ogłosił na nim decyzję o rezygnacji z tronu. Nie będziemy szukać przyczyn braku aktywności politycznej Sobieskiego w tym czasie. Nie będziemy, jak to czyniło wielu autorów, przypisywać jego bierności jak też dystansowanie się od poparcia Filipa Wilhelma neuburskiego Marysieńce, a ściślej jej roszczeniom niezaspokojonym przez Ludwika XIV. Listy, na których opierają się badacze, to chyba za mało, żeby takie wnioski wyciągać. Wbrew pozorom można wyczytać z listów, że Sobieski pantoflarzem nie był.
Na 27 sierpnia rada senatu wyznaczyła termin sejmu abdykacyjnego. Poprzedziły go sejmiki odbywające się w połowie lipca, burzliwe nie tylko z powodu powszechnej niechęci do króla i cudzoziemskich kandydatów, ale także dlatego, że rozpuszczano na nich wieści o tym, że frakcja francuska pod pozorem wspierania elektora neuburskiego chce wprowadzić na tron „Francuza”. W tym kontekście wymieniano Sobieskiego. Sprawcą tych pogłosek był Dymitr Wiśniowiecki, hetman polny koronny, zazdrosny o wpływy i znaczenie Sobieskiego. Trafił na podatny grunt, rozgorączkowanym głowom niewiele trzeba było, by miłość zamienić w nienawiść. Na razie były to zarzuty niewyrażane wprost.
Sobieski przybył na sejm, który rozpoczął się punktualnie i trwał do 16 września. W tym to dniu Jan Kazimierz dopełnił formalności abdykacji. 17 września prymas Prażmowski ogłosił bezkrólewie. Sejm konwokacyjny został zwołany na 5 listopada.
Z Warszawy Sobieski wyjechał do Gdańska na spotkanie Marysieńki i niewidzianego jeszcze syna, którego urodziła w Paryżu i tam ochrzciła. Ojcem chrzestnym był król Ludwik XIV, matką – królowa angielska Henrietta, wdowa po Karolu I. W Gdańsku przebywał około dziesięciu dni, potem aż do początku listopada w innych miastach Prus Królewskich. Sprawy elekcji nie interesowały go. Pozornie. Elektor brandenburski, który zabiegał o poparcie dla księcia neuburskiego, wysłał do Gdańska z poufną misją swojego doradcę Jerzego von Krockowa. Elektor prawdopodobnie chciał się upewnić, czy Sobieski poprze jego kandydata. Wcześniej podczas sejmu abdykacyjnego inny wysłannik Stefan Niemirycz, generał artylerii pruskiej, spotkał się z Sobieskim 4 września, by wybadać, jaka jest opinia hetmana o kandydatach. Wówczas Sobieski dał mu odpowiedź wymijającą. Również wymijająco odpowiedział listownie elektorowi 16 września. Teraz podczas spotkania w dniu 15 października von Krockow oznajmił wprost, że elektor popiera Filipa Wilhelma. Według von Krockowa Sobieski „wykazał zadowolenie”. Podobne wrażenie odniósł wysłany ponownie 15 października Niemirycz. Prawdopodobnie doszło do porozumienia, bo została zawarta jakaś umowa, którą miał dostarczyć Sobieskiemu Niemirycz po ratyfikacji przez elektora. Czy Sobieski także ją ratyfikował, nie wiadomo. Jedno jest pewne, 30 października ratyfikacja umowy nie dotarła do Królewca, nie ma też po niej śladu w archiwum berlińskim. Być może Sobieski wycofał się po otrzymaniu dyplomu od Ludwika XIV.
Nie próżnowała też Marysieńka. 11 października w imieniu męża wysłała list do Bonziego, który przed sejmem czerwcowym został odwołany z Warszawy, z żądaniem opactwa dla brata i zakupienia domu jako warunku zawarcia umowy w sprawie elekcji. Tym razem okoliczności sprzyjały Sobieskim. Po zakończeniu wojny z Hiszpanią Ludwik XIV nie miał powodów, by nadal popierać Filipa Wilhelma, i nakazał Bonziemu powrócić do Warszawy. W instrukcji przekazanej ambasadorowi 15 października król nadal zalecał elektora neuburskiego, ale równocześnie przesłał dyplom dla Sobieskiego z zapewnieniem nadania mu parostwa, orderu św. Ducha, tytułu duka i domu w Paryżu za wybranie kandydata francuskiego, księcia Kondeusza lub jego syna księcia d'Enghien. Drugi dyplom gwarantował Sobieskiemu 12 tys. liwrów pensji rocznej dożywotnio, licząc od dnia elekcji. Warto wspomnieć, że podobną komedię grał dwór austriacki, oficjalnie popierając elektora neuburskiego, a faktycznie Karola V Lotaryńskiego.
Sejm konwokacyjny rozpoczął się 5 listopada wśród gwałtownych sporów i wzajemnych oskarżeń, by wreszcie 23 listopada uchwalić rotę przysięgi, która miała zabezpieczyć elekcję przed intrygami i przekupstwami. W myśl przysięgi elektorzy nie mogli głosować na kandydata, od którego otrzymali jakiekolwiek pieniądze, więcej – jeżeli byli związani jakimikolwiek umowami, musieli od nich odstąpić. Tekst roty został zamieszczony w Volumina Legum (Księdze praw), miała zatem ona moc ustawy. W tymże dniu dopiero wieczorem przyjechał Sobieski do Warszawy. W wyznaczonym na 26 listopada terminie Sobieski złożył sam i odebrał przysięgę od wszystkich urzędników i dygnitarzy świeckich koronnych i litewskich. Prymas Prażmowski odbierał ją od senatorów, a marszałek sejmowy od posłów. Sobieski znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Podczas spotkania z prymasem w dniu 7 grudnia, w sprawie redagowania uchwał sejmowych, Sobieski zwrócił uwagę na świętość przysięgi. Wówczas prymas Prażmowski, „jako teolog”, wytłumaczył mu, że… przysięga jest nieważna. Trzeba tu dodać, że po ogłoszeniu bezkrólewia prymas jako interrex wysłał do posłów zagranicznych wezwanie, by opuścili Rzeczpospolitą, jako że w tym momencie wszystkie kontakty dyplomatyczne ustały. Dyplomaci opuścili Polskę, działali natomiast drugorzędni agenci. Kandydaci do tronu mieli zgłaszać się do prymasa, nadsyłając pisemne oświadczenia.
Pokrętne zabiegi francuskiej dyplomacji, w której znów główną rolę odgrywał Bonzi przebywający dla bezpieczeństwa w Prusach, miały na celu doprowadzenie do wyboru Kondeusza. Oficjalnie ambasador zapewniał elektora neuburskiego o poparciu jego kandydatury przez Ludwika XIV. Również Leopold I poparł tego kandydata. Miał jednak problem, bo cesarzowa wdowa i arcyksiężniczka Eleonora zakochana w Karolu Lotaryńskim domagały się poparcia swojego kandydata. Wobec tego cesarz wysłał do Warszawy drugiego ambasadora, który miał popierać kandydata dam.
Zarówno Kondeusz, jak i Karol Lotaryński byli pewni wygranej. Już w grudniu w pałacu Kondeusza wszystko było gotowe do drogi, wybito ponoć nawet monety z jego wizerunkiem. Tajny agent Kondeusza opat Courtois przebywający w Warszawie od października 1668 r. jako rządca pałacu Jana Kazimierza kontaktował się z Sobieskimi po pretekstem spraw rodzinnych. Karol Lotaryński przybył na Śląsk. Tu, czekając na elekcję, polował i gościł szlachtę polską. Na koszta elekcji otrzymał od matki diamenty warte 50 tys. talarów, a od stryja, księcia Karola IV, brylant wart 400 tys. liwrów.
Pretendenci starali się pozyskać poparcie Sobieskiego. Chyba bezskutecznie. Wyjeżdżając z Warszawy 19 grudnia, nie podjął żadnego zobowiązania. Unikał też jednoznacznych zobowiązań wobec agentów francuskich, którzy nie odpuszczali, nalegając na zawarcie stosownej umowy. Przewidywała ona, że „Pan Sobieski […] ofiaruje cały swój wpływ, powagę, zręczność i gorliwość na zgromadzenie, ile będzie w mocy jego, jak największej liczby za elekcją księcia Kondeusza, oraz na poparcie tego zamiaru przez wszystkich krewnych, przyjaciół i podwładnych tak w wojsku, jak w województwach”. W przypadku podwójnej elekcji „pokona współzawodnika i zaprowadzi Kondeusza na koronację do Krakowa” – jednym słowem: wywoła wojnę domową. W zamian otrzyma 600 tys. liwrów płatnych w Paryżu, rangę marszałka Francji, żądane uprzednio przez Marysieńkę godności, dom w Paryżu i pobyt we Francji. Tego chyba było za wiele dla Sobieskiego. Traktatu nie podpisał, obiecał tylko, że jeśli przysięga zostanie skasowana, poprze Kondeusza. Ukochanej małżonce, kiedy się uspokoiła po kilkugodzinnej furii, oświadczył, że prędzej da sobie rękę uciąć, niż podpisze umowę przeciwną złożonej przysiędze.