Do najbardziej znanych mieszkanek zamku w Książu (jednego z największych w Europie) należała księżna Maria Teresa Olivia (zwana pieszczotliwie Daisy czyli Stokrotka) Hochberg von Pless (1873 – 1943), małżonka Jana Henryka XV. Wywodziła się ze starego rodu Cornwallis – West, a podawał ją do chrztu sam Edward VII, co należało do wyjątków i wywołało mniej czy bardziej uzasadnione spekulacje na temat ojca niemowlęcia, majora Westa. Przepiękna blondynka o błękitnych oczach i zgrabnej figurze, a przy tym inteligentna, utalentowana, pełna dowcipu, wdzięku, dobroci i daru konwersacji, poślubiając w 1891 r. 26-letniego, bajecznie bogatego księcia pszczyńskiego, hrabiego Hochberg i pana na Książu, wkroczyła w jakże odmienny od dotychczasowego życia świat. Małżonek obiecał jej sznur pereł kilkumetrowej długości, i wkrótce w Zatoce Adeńskiej młoda para obserwowała z jachtu, jak gromada tubylców ad hoc nurkowała w Morzu Czerwonym, poszukując muszli perłopławów.
Podobno jeden z nurków, przynosząc wyjątkowo piękną perłę, zmarł z wyczerpania na oczach Daisy, przedtem rzucając na nią straszliwą klątwę.
Skompletowany w ten sposób sznur pereł (różowych bądź czarnych) liczył rzeczywiście blisko 6 metrów, lecz odtąd życie młodej księżnej pszczyńskiej obfitowało w tragiczne wydarzenia : śmierć pierworodnej córeczki, postępująca choroba nóg, która młodą jeszcze i urodziwą kobietę przykuła do fotela, rozpad wieloletniego małżeństwa i opuszczenie przez męża, wreszcie obyczajowy skandal w rodzinie, spowodowany przez najmłodszego syna Bolka. Należy dodać, iż Daisy zawsze bała się tej klątwy i, co gorsza, wierzyła w jej działanie.
W latach 20. tych XX w. księżna opisała bez upiększeń swoje wspomnienia zatytułowane Taniec na wulkanie, opublikowane w 1929 r. w języku angielskim i przełożone następnie na francuski i niemiecki. Miała jeszcze przeżyć tragiczną i niewyjaśnioną śmierć aresztowanego przez Gestapo syna Bolka (1936), tego samego, który kilka lat wcześniej ożenił się z własną macochą.
Daisy nie lubiła zamku w Książu, w którym czuła się jak intruz (wolała pszczyński) ; podobnie nie cierpiała pruskiej etykiety mężowskiego dworu, zbyt licznej służby i rozdętej do monstrualnych wymiarów obsługi przy stole i sypialni, dniem i nocą, oraz nieustannego marnotrawstwa. Kochała natomiast swoje perły i poleciła, aby pochowano ją wraz z nimi, gdy zmarła 29 czerwca 1943 r. Tak się też podobno stało. Po II wojnie światowej, mimo starannych poszukiwań, nie odnaleziono ani grobu księżnej, ani przepysznego naszyjnika, lecz jest więcej niż pewne, że spoczywa na terenie nieistniejącego dziś cmentarza ewangelickiego w Wałbrzychu (parafia Szczawienko).
Jak powiadają miejscowi, Daisy pojawia się czasami w zamkowych komnatach Książa z perłami na szyi, ale i bardziej zwyczajnie. Pod koniec lat 80. tych ubiegłego wieku pewna absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego przebywała kilka tygodni w Książu, pisząc pracę o zabytkowych wnętrzach. Kiedy przeglądała rankiem dokumenty w archiwum, zauważyła przy sąsiednim biurku nieznajomą kobietę, zdającą się czytać jakieś papiery. Podobno miała wygląd realnej osoby, chociaż młodą warszawiankę zdziwiła oryginalna i staromodna fryzura oraz biała koronkowa bluzka nieznajomej. Rozpoznała ją wkrótce na portrecie zawieszonym w hallu. Kiedy indziej zjawa Daisy wskazywała przybyłym drogę na dworzec lub wyprowadzała ich z labiryntu parkowych alei. Niektórzy zaklinali się, że miała na sobie swoje legendarne perły...
Daisy nie budzi obaw i nie obwieszcza nieszczęść – jest marą dobrotliwą, bo taka była za życia.