Gerard Maurycy Witowski pozostawił nam opis ślubu zawieranego przez przedstawicieli ówczesnych elit. Co ciekawe, nie widać tu zupełnie typowej dla felietonisty złośliwości.
W środowisku arystokratycznym ślub poprzedzony był wręczeniem pannie młodej przez pana młodego podarunków weselnych: najmodniejszych materiałów na suknie, efektownych szali, pięknych futer, kosztownej diamentowej biżuterii oraz porcelany, zapakowanych tradycyjnie w bogato zdobiony aksamitny koszyk. „Perły i kamee składały jego obwódkę; wewnątrz zbogacony był aromatami, wydającemi wszystkie zapachy Arabii” opisuje Gerard Maurycy Witowski. Po obejrzeniu, przymierzeniu i pochwaleniu podarunków przez wszystkie obecne przy wręczaniu damy były one wynoszone do innego pokoju i następowało uroczyste odczytanie przez notariusza pełnego zawiłości aktu małżeństwa i podpisanie go przez przyszłych małżonków. Ślub w kościele odbywał się następnego dnia. Na uroczystość, oprócz zaproszonych gości, przybywało też mnóstwo gapiów, ściągniętych plotkami o urodzie panny młodej, nadzieją na piękne widowisko, zwabionych znanym nazwiskiem któregoś z państwa młodych. Opisywane przez Witowskiego wesele odbywało się w odległej o dwie mile od Warszawy wiejskiej posiadłości ojca pana młodego. Orszak weselny został serdecznie powitany przez miejscowych włościan i „ludzi dworskich”, a wiejskie dziewczęta wręczyły młodym małżonkom bukiety kwiatów. Podano śniadanie, po którym zaczęli nadjeżdżać goście weselni. Po obiedzie „za danym przez muzykę znakiem przeszliśmy od stołu do sali balowej”. Odtańczono poloneza, potem młoda małżonka na życzenie teścia zatańczyła „solo z tamburynem”. Bawiono się tak wesoło, że dopiero o drugiej w nocy spostrzeżono nieobecność młodej pary. Część gości miała przygotowane w zamku pokoje, reszta rozlokowała się po okolicy.