Atmajdan to po prostu dawny bizantyjski hipodrom w Stambule. Mało kto wie, że Turcy naprawdę poczuwają się do spadku po Imperium Rzymskim: oficjalna nazwa sułtańskiej stolicy to po dziś dzień „Konstantinye”. W dobrych czasach imperium osmańskiego co piątek odbywały się na nim zawody jeździeckie, polegające głównie na gonitwie z dzirytami.
Cerid (dżerid) to jedna z ulubionych gier wszystkich ludów stepowych i do dziś jest uprawiana w Azji Środkowej jako rodzaj rozrywki. Ma przy tym niewątpliwie bardzo starożytne korzenie – dziryt jako broń drzewcowa miotana był używany już przez Asyryjczyków. Do zabawy używano dzirytów bez ostrza, zaopatrzonych za to w pętlę na końcu, ułatwiającą podnoszenie pocisku z ziemi. Jak podaje Marian Bałczewski (Gry i zabawy Turków osmańskich, Warszawa 2000, s. 30–31), gra ta może być rozgrywana indywidualnie lub drużynowo. W obu przypadkach role graczy zmieniają się. Najpierw jeden (lub jedna drużyna) goni drugiego (lub drugą drużynę), szarżując w jego stronę od własnego krańca szranek aż do linii środkowej i próbując trafić go dzirytym, po czym na linii środkowej, dzielącej szranki na dwie części, następuje gwałtowny zwrot i ten, kto poprzednio uciekał, goni tego, kto pierwszy gonił – liczba powtórzeń zależy tylko od wcześniejszych ustaleń, ochoty graczy, ich zręczności w podnoszeniu z ziemi leżących dzirytów (liczba dzirytów jest ograniczona i jeśli wszyscy wyrzucą wszystkie i nie zdołają ich podnieść, gra się kończy) i wytrzymałości koni. Uciekający mogą się uchylać przed dzirytami lub próbować je łapać w locie. Każde trafienie zaliczane jest jako punkt. Wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej punktów.
Jest to, wbrew surowym zakazom Koranu, gra hazardowa, przy czym zakładać się można o wiele rzeczy: o zwycięstwo którejś ze stron, liczbę zdobytych punktów, liczbę przebiegów, to kto pierwszy trafi, ile razy ktoś złapie lecący dziryt itd.
W Stambule, gdzie w zabawie uczestniczyli najlepsi w całym imperium jeźdźcy, przede wszystkim: paziowie sułtańscy, a także agowie i inni urzędnicy i oficerowie sułtana, wystawiano do niej najlepsze konie. W przeciwieństwie do pocisków można je było podczas gry zmieniać – nie było ograniczeń co do liczby koni dla jednego jeźdźca, uważano zwykle, że aby skutecznie móc się zaprezentować na Atmajdanie, potrzebnych jest nie mniej niż tuzin zapasowych koni. Gra mogła się toczyć godzinami. Gonitwy te nieodmiennie budziły podziw oglądających je Sarmatów. Jak pisał Rafał Leszczyński: Nastąpiły one equestres ludi, na których – rozdzieliwszy się na dwie acies przeciwko sobie – z dzirytami się według ich zwyczaju gonili. Było po części żardkich i prędkich między nimi konie ze stajnie cesarskiej.
Na Atmajdanie odbywały się też wyścigi konne, do których mógł przystąpić każdy, kto przyjął zakład. Najczęściej zakład ów polegał na tym, że przegrany stawiał zwycięzcy poczęstunek. Miło ten zwyczaj wspomina czeski podróżnik z XVI w., członek orszaku bardzo pechowego posła cesarskiego w Stambule, Wacław Vratislav: Pan wysłannik kupił sześć przepięknych tureckich koni i między nimi był jeden szczególnie urodziwy siwek, za którego dał 100 dukatów. Kazał też pan zrobić sobie dwa rzędy, które go około dwóch tysięcy dukatów kosztowały. A kiedy na audiencje na tym koniu jeździł, wielu go oglądało i zdarzyło mu się usłyszeć na własne uszy, że szkodą wielką jest, iż giaur na takim koniu jeździ. Był mi on przez pana powierzany, by masztelarze ze szczególną dbałością go pielęgnowali i każdego tygodnia na przejażdżkę z janczaremśmy jeździli i na plac hippodromu, czyli Atmeidanu, na wyścigi z Turkami go puszczali, ja na moim siwku najczęściej kolację wygrywałem, którą niedaleko naszego domu przygotowywano, myśmy też ich do siebie zapraszali i dobrym poczęstunkiem gościli.