Noclegi dla podróżującego dworu królewskiego były poważnym przedsięwzięciem logistycznym. Chętnie adaptowano do takiej misji przydrożne karczmy, wcześniej wypędzając przypadkowych gości i miejscowych chłopów. Izby zamiatano i myto, wykadzano siarką i ziołami, wykładano kobiercami i wybijano tkaninami. Rozstawiano lichtarze, czasem wieszano sztychy. Czuwali nad tym marszałek dworu i grupa zaufanych pracowników. Najłatwiej szło im w miejscach z dawna do wizyt monarszych przywykłych, w specjalnie wznoszonych austeriach, z obszernymi stajniami i zagrodami dla zwierząt. Były to z reguły precyzyjne wyznaczone miejsca przy skrzyżowaniu traktów handlowych, dróg pocztowych i szlaków, którymi przerzucano wojska. Wiele miejscowości do dziś jest dumnych z tych odwiedzin. Wskazuje się konkretne budynki, miejsca popasu, utrwalone w pamięci artefakty. Z faktami bywa gorzej.
Podlubelskie Bełżyce szczycą się królewskimi wizytami, ale czy słusznie wiążą je z miejscową karczmą? Wieś, leżąca przy ważnym ongiś szlaku handlowym prowadzącym z Krakowa przez Sandomierz do Lublina i dalej na Ruś i Litwę, przechodziła przez ręce wielu rodów. Założona została przez Leliwitów, w XVII w. jej właścicielami byli: Orzechowscy, Gałęzowscy, Szaniawscy i Osuchowscy. Od 1. poł. XVI w. obok ludności katolickiej i prawosławnej w Bełżycach zaczęli osiedlać się Żydzi. Tutejszą obronną rezydencję Tarnowskich źródła określają jako zameczek („castriolum”), ale jednocześnie w dziejach miejscowości zapisał się zjazd szlachty w 1446 r., podczas którego zapadły decyzje w sprawie wyboru Kazimierza Jagiellończyka na króla Polski. Opis z 1672 r. odnotował jeszcze: „zamek, otoczony w wielkim okręgu grubym murem”. Budowla przestała pełnić funkcje rezydencjonalne na przełomie XVIII i XIX w., ale w końcu XVI w. w obszernych gmachach tutejszego zamku arianie urządzili szkołę i zbór.
W 1606 r. w Bełżycach zebrał się synod wyznania helweckiego. Czy bigoteryjny Zygmunt III chciałby przyjąć gościnę innowierców? Pozostawała mu karczma, zwana tradycyjnie austerią. Najstarszy budynek w miejscowości dziś stoi w północnej pierzei Rynku, w miejscu swej starszej, drewnianej poprzedniczki. Budowę tamtej miejscowa tradycja wiąże z popasami polskich królów. Tomasz Święcki twierdzi, że z Bełżycach Sobieski spędził jakiś czas, kiedy zaniemógł w podróży z Warszawy: „Tu pokazywano w starym kościele ganek, z którego Jan Sobieski słuchał Mszy Świętej”. Stąd datowane są listy do Bethune do Pomponne’a (1674). Historycy potwierdzają także bytność Zygmunta III Wazy, który 6 czerwca 1609 r. spotkał się w Bełżycach z hetmanem Stanisławem Żółkiewskim i stąd wyruszył przeciwko Rosji. Według miejscowej tradycji przy okazji kazał obniżyć wysokość tutejszej synagogi, bo dominowała w krajobrazie miasteczka. Dobre relacje z miasteczkiem miał August II, który nie tylko rozszerzył mu przywilej na jarmarki (1713), ale też rok później uwolnił mieszczan od obowiązku stacji wojskowych, dając im list żelazny, by „w podwodach, kwaterach, i innych ciężarach pod karą sądu nie ważył się nikt z wojska mieszczanom Bełżyc czynić krzywdy”.
Warto staropolskie Bełżyce zapamiętać ze względu na malowniczość opisu sporządzonego przez Jana Chryzostoma Paska. Pod 1672 r. niezrównany pamiętnikarz wspominał: „Po wzięciu Kamieńca puścili Tatarowie zagony głęboko, aleć się im nie poszczęściło z łaski bożej. […] Wtenczas, kiedy orda brali koło Komarna, posłano na podjazd komenderowanych z pospolitego ruszenia […] Dano nad jedną watahą komendę [Jakubowi] Kalinowskiemu, nad drugą zaś mnie. Poszliśmy dwiema szlakami nocą. Ja tedy, wiedząc dobrze tryb podjazdowy, poszedłem tedy na Bełżyce wszystko manowcami a lassami. Nie zdało się to panom pospolitakom; poczęli narzekać, że to nie bitym gościńcem, że to czasem koń usterknął się na pniaku, czasem gałązka przez gębę zacięna. Nade dniem stanąłem pod Bełżycami w brzegu lassa, i żeby koniom trochę odpocząć, tak w rękach trzymając, paśliśmy konie. Jak świtać poczęło, rzekę: »Mości Panowie, trzeba się wywiedzieć, co się dzieje w mieście, jeżelibyśmy tu kogo nie napadli po swoich plecach, bo psy słychać szczekające, a ludzi nic; za czym podjechać trzeba w kilku koni, a nam dawać znać albo też, jeżeliby was postrzeżono, to ich wywabić w pole, żebyśmy zagonionych mogli obskoczyć i dostać języka«. […] Przyjedziemy pod miasto – nic nie słychać; wjedziemy w miasto — nic; tylko znowu psi się podrażnili, co już byli trochę umilkli. Do domów, szukać ludzi – i człowieka nie masz; co żywo, w lassach. Wyjechaliśmy znowu z miasta, stanęliśmy między folwarkami cicho […]”. Opinia żołnierza o pospolitym ruszeniu była drastyczna: „Zabieramy się potem ku obozowi, aż też Kalinowski z partyją idzie. Złączyliśmy się tedy. Pyta, jak mi się powodziło. Powiem, że wolałbym świnie paść przez ten czas, póki się podjazd nie powróci, niżeli nad takimi ludźmi mieć komendę”.
Dzisiejszy murowany zajazd wzniesiono na przełomie XVIII i XIX w. (być może w 1780 r.). Tragiczny pożar (1913) przyniósł zagładę zabudowie miasteczka. Poszły z dymem synagoga, austeria i znaczna część zabudowy. Budynek karczmy podniesiono jednak ze zgliszcz. Dziś budynek służy jako dom mieszkalny, choć we wnętrzu zachowały się sklepienia kolebkowe z lunetami, a w sieni – uchwyty do wiązania koni. Najważniejsza zmiana zaszła w ludziach, bo niemal wszystkich tutejszych Żydów Niemcy zamordowali w Sobiborze.