Koniec zapustów 1696 roku nie należał w Warszawie do najweselszych. Kazimierz Sarnecki w swoich relacjach z królewskiej rezydencji w Wilanowie donosił, że owszem, „maszkary w niedzielę były u jegomość pan posła francuskiego”, ale „w poniedziałek śmierć fantazyje im pomieszała jegomości pana wojewody mazowieckiego”. Franciszek Wessel zmarł 6 marca („Królewic jegomość Jakub [...] różnymi wódkami rękę swoją, gdy go już śmiertelnego nawiedzał, nacierał, aby go ożywił, ale i te nie pomogły”). 3 marca dotarła do Warszawy wiadomość o śmierci starosty żmudzkiego Piotra Michała Paca, trzy dni później stolica dowiedziała się, że zmarli również wojewoda inflancki Jan Andrzej Plater oraz krajczyna litewska Urszula Sapieha. Jak pisze Sarnecki, owa kumulacja nagłych zgonów sprawiła, że z końcem zapustowych bachanalii „śmiertelne te trzy dni ostatnie zagrały nam do ucha melodyje”. Na wagę złota była każda wiadomość, która mogłaby poprawić zważone humory. Stąd kiwając z niedowierzania głowami przyjęto wieści, które przyszły wraz z krakowską pocztą. Choć bowiem donosiły o krwawych wypadkach, nie można było ich słuchać bez uśmiechu.
Poszło o babski comber. Podwawelskie świętowanie tłustego czwartku tak opisywał niewiele później Jędrzej Kitowicz: „W Krakowie tylko samym był ten zwyczaj, że w pierwszy czwartek postny przekupki sprawiały sobie ochotę, najęły muzykantów, naznosiły rozmaitego jadła i trunków i w środku rynku, na ulicy, choćby po największym błocie, tańcowały. Kogo tylko z mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowie i hołyszowie dla jadła i łyku sami się narażali na złapanie. Kto zaś z dystyngwowanych niewiadomy nadjechał albo nadszedł na ten comber, wolał się opłacić, niż po błocie – a jeszcze z babami! – skakać”.
Kobiety – w realiach dawnej Polski w pełni podporządkowane mężczyznom (upośledzone prawnie, uzależnione finansowo najpierw od rodziców, a później od mężów, przy społecznej aprobacie często bite w małżeństwie przy pierwszej próbie samodzielności) – miały w Krakowie ten jeden dzień karnawałowej władzy nad przedstawicielami brzydszej płci! Gromada podchmielonych przekupek od świtu łapała mężczyzn, jeśli tylko któryś niebacznie pojawił się w okolicy rynku. Urodziwi młodzieńcy mogli się wykupić całusem, bogatsi drobną monetą, ale dla pozostałych nie było litości – musieli iść w tany. Wódka i jadło łagodziły jednak obyczaje i nasi pradziadowie przed wzięciem udziału w owym tanecznym korowodzie zbytnio się nie wzbraniali.
Te bachanalia przekupek ukróciła dopiero austriacka policja w 1846 roku. Wcześniej obyczaj, po raz pierwszy źródłowo poświadczony w 1600 roku, kwitł w najlepsze. Jeszcze w 1831 roku Łukasz Gołębiowski pisał o krakowskim combrze: „W tym dniu od jego napaści nikt wolnym nie był. Pieszo idący obskoczeni, do wspólnej z nimi ciągnieni zabawy, jeśli się okupem nie wyzwolili, pomimo chęci do ich grona musieli należeć. Dworzan i kraju urzędników zatrzymywano w pojazdach, wysiadać musieli i datkiem wesołość ożywiać. Wtenczas ucałowani i uściskani wśród radosnych okrzyków oddalić się mogli. Biedaków lub tych, do których większa była poufałość, chwytano, czochrano za włosy przy powszechnej wrzawie: «Comber, comber!»”.
W 1696 roku tłusty czwartek wypadał 1 marca. Na rynku w Krakowie od rana wrzało. Jak doniósł Sarnecki: „Z poczty krakowskiej pisano też tu rem curiosam, że tam w tłusty czwartek według zwyczaju swego owe baby, co wątroby smażone, pieczone na rynku przedają, poubierały się w srebrne łańcuchy i złociste suknie bławatne i bon tempo sobie wpół rynku krakowskiego z naporu czyniły, wina mając w konwiach. I kogokolwiek złapać mogły, jakiegokolwiek człowieka podobnego do tej kampanijej (i księdzom non parcendo!), gwałtem pobrały onych i poiły. Zowie się ta ich biesiada babi czomber”.
Do tej pory nic jeszcze nie wskazywało na tragiczny rozwój wypadków. Kłopot w tym, że na comber przekupki przebierały się za strojne szlachcianki, parodiując wystawność ich ubioru. Tym razem najwyraźniej zwyciężyła kobieca próżność i handlarki spod Sukiennic sięgnęły do swych skrzyń i sekretarzyków po autentycznie najstrojniejsze suknie i odświętną biżuterię. Krakowska konfraternia rabusiów nie mogła sobie odmówić takiej okazji: „Na którą kilkadziesiąt hultajstwa skupiwszy się, wpół dnia owe łańcuchy i ubiór z bab gwałtem zdejmowali, aż piechota zamkowa i ludzie ci, których poiły i częstowały, potężną bronią odegnali od nich. Kilkanaście trupem owych położyli, nabili, narąbali”. Widomo, jak zwykle winne kobiety! Czegóż to one nie wymyślą...