Klęska pod Batohem była wstrząsem dla szlacheckiej Rzeczypospolitej. Szok był tym większy, że pod nóż poszła prawie cała doświadczona w boju armia koronna, a wraz z nią przedstawiciele sławnych rodów z hetmanem polnym koronnym Marcinem Kalinowskim na czele. Na niego właśnie spada główna odpowiedzialność za tragedię, do której przecież nie musiało dojść.
Polski wódz nie chciał dopuścić do realizacji kozackich planów, zmierzających do zdobycia wpływów w Mołdawii rządzonej przez hospodara Bazylego Lupula. Nie bez znaczenia był także osobisty wątek całej historii. O rękę hospodarskiej córki Rozandy zabiegał oprócz owdowiałego hetmana polnego także Tymofiej Chmielnicki. Kalinowski dał się zwieść plotkom, informującym, że do Mołdawii ruszył jedynie syn hetmana kozackiego. Wbrew rozkazom skoncentrował oddziały w warownym obozie pod Batohem. W połowie maja zorientował się, że ma przeciwko sobie nie tylko armię Tymofieja, ale także Tatarów i samego Bohdana Chmielnickiego.
12-15 tysięcy Polaków zamknęło się w warownym obozie, wokół którego rozłożyło się ponad 45 tysięcy Kozaków i Tatarów. Do większych starć doszło 1 czerwca 1652 roku. W nocy hetman zwołał naradę, podczas której generał Zygmunt Przyjemski zasugerował, aby Kalinowski z jazdą wyrwał się z obozu i zorganizował pomoc dla piechoty. Hetmańska ambicja spowodowała jednak, że rozwiązanie zostało odrzucone. Był to kardynalny błąd, ponieważ wojsko, a zwłaszcza jazda, zdemoralizowana nieudolnością dowódcy, myślała raczej o zaległym żołdzie i obozowych burdach, niż o walce.
Nazajutrz Kozacy i Tatarzy przystąpili do szturmu. Co gorsze, kiedy część polskiej kawalerii jawnie wystąpiła przeciwko hetmanowi, ten nakazał piechocie otworzyć ogień do buntowników. Na wieść o bójkach w polskim obozie, do ataku przystąpiła piechota zaporoska. Iwan Zołotareńko podczas szturmu krzyczał: „Zemsta za berestecką!” i zemsta rzeczywiście się dopełniła. Choć piechota pod wodzą Przyjemskiego nie ustępowała, to jazda myślała już tylko o ucieczce. Rannego hetmana zastąpił Marek Sobieski, lecz nie był już w stanie opanować chaosu.
Z płonącego obozu na czele kilkuset żołnierzy wyrwał się Kalinowski, ale zawrócił na wieść o pochwyceniu przez przeciwnika jego jedynego syna Samuela. Ojcowska miłość kosztowała go najwyższą cenę. Otoczony, poległ śmiercią żołnierską.
Epilog bitwy dokonał się nazajutrz. Zołotareńko rzekłszy: „Zdechły pies nie kąsa”, nakazał wymordować wszystkich, wykupionych z tatarskiej niewoli, jeńców. Późniejsza tradycja przypisała te słowa samemu Bohdanowi Chmielnickiemu. Bezprecedensowy odwet Kozaków za klęskę pod Beresteczkiem krwawo kosztował Rzeczypospolitą. Około 8 tysięcy doświadczonych żołnierzy poszło pod nóż. Wśród nich znalazł się starosta krasnystawski Marek Sobieski. Z pogromu ocalało zaledwie około 2 tysiące kwarcianych. Nie bez przesady pisał więc Jan Łoś: „Jak Polska Polską nie uderzył w nią piorun straszniejszy”. Ocalał jednak przyszły bohater „potopu”, Stefan Czarniecki, którego od szabli uchronił znajomy Tatar. Wykupiony z niewoli, powrócił do ojczyzny, gdzie po Samuelu Kalinowskim otrzymał funkcję oboźnego koronnego, a po Marku Sobieskim dobra ziemskie. Hekatomba batohańska zaważyła w dużej mierze na losach Jana Sobieskiego. Po śmierci brata stał się jedynym spadkobiercą tradycji i majątków rycerskich rodów Daniłowiczów, Żółkiewskich i Sobieskich. Wiele lat później, z bólem w sercu, tak opisywał okoliczności śmierci brata: „Krwią swą Marek, starosta krasnostawski, starszy brat mój, skropił pola ukraińskie nieszczęsne i od przezwiska samego batoskie; ale i kości jego nie zostały pogrzebane ani przeniesione (...), a co największa i wielkiej konsyderacyjej i politowania godna, że święty nie rozegrzany w bitwie, ale nazajutrz jak mówią, w zimnej krwi, przykładem okrucieństwa nigdy niesłychanym, bo też się stało i tegoż dnia, z kilkanastą tysięcy współtowarzyszów tej tak okrutnej tragedyjej, a od ręki tegoż predestynowanego niby na linią domu naszego rodu kantemirowskiego”.