Przez długie stulecia ludzie biedni i bogaci żyli, nie zważając na brud i smród, który wydawał się wszechobecny. Mycie rąk, twarzy, zębów czy kąpiele w wannie lub pod prysznicem przynajmniej raz dziennie nie zawsze były oczywistymi praktykami. Unikano kontaktu z wodą pod każdą postacią. Równie wielkim lękiem napawało wypicie kubka wody, co kontakt z mrocznym i głębokim morzem. Zdecydowanie bardziej przejmowano się, jak zostanie oceniona nowa suknia czy peruka, niż dokuczliwymi wszami i pchłami oraz faktem, że kosztujące majątek kreacje zakładane są na brudne i spocone ciało, które nie było myte tygodniami czy miesiącami. Poradniki zalecały bowiem oszczędne ablucje, gdyż zatkane pory chroniły organizm przez morowym powietrzem. Ostatecznie przecież łatwiej było wylać na siebie większe ilości perfum o silnej nucie piżma, niż leczyć się z choroby, jaka groziła, gdyby zaburzono równowagę czterech humorów (krwi, żółtej i czarnej żółci oraz flegmy), które miały wypełniać ciało.
W XVI i XVII wieku, gdy coraz bardziej rozprzestrzeniał się syfilis, elity z mniejszym entuzjazmem podchodziły do korzystania z mycia się w przestrzeni publicznej (łaźni), ale także zabiegów w domowym zaciszu: w wannach, miskach czy innych naczyniach. Pobyty w u tzw. wód (zdrojach i cieplicach) jak Vichy, Baden, Bath czy Spa do XVIII wieku oceniane były różnie, gdyż kuracjusze często byli niezdyscyplinowani, np. jedząc w kąpieli. Nie dziwi więc, że Samuel Pepys zanotował w swoim pamiętniku w czerwcu 1668 roku: „Coś mi się wydaje, że to nie może być rzecz czysta: tyle ciał stłoczonych razem w tej samej wodzie”.
Niemniej balneologia rozwijała się na przestrzeni czasów nowożytnych, proponując kuracje wodami siarkowymi na niepłodność, dolegliwości reumatyczne, nerwice czy migreny. Do uzdrowisk jeżdżono jednak, by się leczyć, a nie myć się. Wodę trzeba było stosować z umiarem, wręcz oszczędnie. Czystość ciała miała pochodzić z używania czystej (koniecznie białej) bielizny. Zmiana koszuli była więc czynnością absolutnie konieczną dla uzyskania poczucia odświeżenia, a to nie wymagało mycia się. Dostęp do wody nie zawsze był łatwy, jednak to nie w jej braku leżał problem, a w koncepcji higieny samej w sobie.
Ludwik XIII (1601–1643) jako niemowlę miał umytą głowę raz, a uczesany został po raz pierwszy, gdy miał dziewięć miesięcy. Pierwszą kąpiel całego ciała w wannie zażył w wieku prawie siedmiu lat. Jego następca, Ludwik XIV (1643–1715), twarz przecierał winem i pomimo, że się dość obficie pocił, to jedynie zmieniał koszule. Robił to trzy razy dziennie, więc okrzyknięto go pedantem. Na przestrzeni XVIII wieku uznano, że użycie wody nie stanowi zagrożenia dla ciała i zdrowia. Stosowanie jej do mycia się stało się wówczas znaczącym symbolem rangi społecznej, a co wrażliwsi dostrzegali brud na twarzy i rękach, psujące się zęby czy sklejone od potu i pudru włosy. Mycie nie było prostym gestem wpisanym w codzienność, lecz wyrazem bogactwa i prestiżu, gdyż towarzyszyły mu luksusowe przedmioty. W pomieszczeniach, gdzie przeprowadzano toaletę, czuć było wyrafinowanie i zmysłowość.
W XVI i XVII wieku czystość ciału miały zapewnić puder i perfumy. Proszek rozprowadzano na ciało i włosy, absorbował z nich łój, dzięki czemu można było długi czas unikać ich mycia. Równie pomocne w kamuflowaniu nieświeżości były peruki. Ciało kobiety zamknięto w gorsetach i stelażach, na które układano imponujące suknie. Działania te dalekie były od należytej troski o kondycję i zdrowie człowieka, gdyż ważniejsze były właściwy wygląd i zaimponowanie w towarzystwie.
XVIII wiek przyniósł zmianę w myśleniu o ciele. Większość porad dotycząca wyglądu znalazła swoje miejsce w tekstach medycznych, a nie jak do tej pory w poradnikach savoir-vivre’u. Odrzucenie sztuczności i skonfrontowanie się z naturalnością i prostotą wymusiły inne spojrzenie na czystość. Bez pudru, maści, kosmetyków do makijażu ukazał się brud, który trzeba było skutecznie usunąć. Suknie z ciężkich i trudnych do uprania materiałów (jak brokaty, aksamity, atłasy) ustępowały miejsca lżejszym perkalom i kretonom czy zwiewnym muślinom. Dostrzeżono, że to, co do tej pory pomagało sztucznie stworzyć wrażenie zdrowego wyglądu, zwyczajnie szkodzi. Stosowane proszki i mazie zatykały pory, miały przyprawiać o migreny. Jan Jakub Rousseau w swoim sławnym Emilu, czyli o wychowaniu z 1762 roku pisał ostro: „Nie ma na świecie rzeczy bardziej ohydnej niż brudna kobieta”. Nie pozostało nic innego jak zacząć się myć.
Rezydencje arystokracji należały do miejsc, gdzie chętnie wprowadzano nowinki techniczne. Coraz częściej wydzielano prywatną część pomieszczeń na „toaletę”, „gabinet czystości”, „gabinet wygód” czy „miejsce na modłę angielską”. Właśnie tam stosowane dla funkcji naturalnych krzesła z otworem otrzymują klapę. Stworzenie takiej przestrzeni dało możliwość zachowania koniecznej prywatności dla wykonania czynności mycia miejsc intymnych. Nikt nie chciał być zaskoczonym przez pojawienie się osoby w pomieszczeniu, do którego zwyczajowo mieli dostęp wszyscy. Pamiętajmy, że metresa Ludwika XV (1710–1774), markiza de Pompadour (1721–1764), kładła się do łoża w pokoju, w którym równocześnie król rozmawiał z dworzanami, a było to zupełnie oczywistą praktyką. Wypracowanie rozróżnienia pomiędzy pokojami prywatnymi o funkcji oficjalnej a tymi prywatnymi, dającymi poczucie intymności, znacząco wpłynęło na stosunek do ablucji. Przedmioty, które się w nich pojawiły, musiały pasować do wyrafinowanego wystroju wnętrz i stać się uzupełnieniem wizji luksusu dostępnego dla wybranych. „Krzesło czystości”, „gitara czystości”, czyli bidet, znalazł właśnie tam idealne dla siebie miejsce.
Jednak, by można było uznać, że bidet miał szansę na odniesienie sukcesu, spotkać się musiało kilka elementów, w tym przede wszystkim zmiana stosunku do wody, a także samych ablucji. Trzeba było pokonać strach przed brudnym potem, który w czasie kąpieli mógłby wrócić do organizmu i zaburzyć równowagę humorów, czyli płynów znajdujących się w człowieku. Konieczne więc było odrzucenie starych koncepcji o przepuszczalności skóry. Ostrożny stosunek do wody jeszcze w połowie XVIII wieku miał chociażby Ludwik XV, który był zdania, że woda pochodząca bezpośrednio z rzeki jest czystsza niż ta, która docierała rurami do pałacu wersalskiego. Strach przed chorobami zakaźnymi i zarazami w tym okresie wyciszał się, co umożliwiło powrót do korzystania przez elity z łaźni. Nadal trudno mówić o masowym pojawieniu się pomieszczeń z wannami. Preferowana była kąpiel w zimnej wodzie. Higieniści wskazywali, że zanurzenie się w wodzie o niskiej temperaturze korzystnie wpłynie na krążenie krwi i kondycję mięśni. Nie chodzi więc o mycie się jako takie, lecz o zmianę stosunku do kontaktu z wodą.
Zdecydowanie więcej kąpieli można odnotować w czasach Ludwika XVI (1774–1793). Jego małżonka Maria Antonina (1755–1793) stała się obiektem krytyki, gdyż chętnie kąpała się w wannie z wodą zmieszaną z delikatnym aromatem migdałów i dodatku lnu lub prawoślazu. Zanurzona w kąpieli popijała filiżankę gorącej czekolady. Regularnie dwa razy dziennie myła stopy. Jej zamiłowanie do ablucji uważano za przejaw nieposkromionego popędu seksualnego. Jednak królowa wchodziła do wanny w koszuli zawiązanej aż pod brodę, a służba stała nad nią z wielkimi płachtami materiału, aby osłonić kąpiącą się damę. Król również nie stronił od regularnego korzystania z wanny, co chętnie podchwycili dworzanie. Przede wszystkim pragnęli mieć jeszcze okazalsze łazienki, wyłożone marmurami i ozdobione złotem, z najnowocześniejszymi urządzeniami. Niewątpliwie przestrzeń pałaców arystokracji pozwalała na wystawne zaaranżowanie pomieszczeń do mycia się.
Ważne było wskazanie w poradnikach i traktatach potrzeby szczególnej troski o higienę konkretnych partii ciała. W Conservateur de la Santé z 1763 roku czytelnik odnajdywał wskazówkę, że konieczne jest mycie stref intymnych, gdyż pozwala to na uniknięcie nieprzyjemnego zapachu potu: „który nosimy i który rozprzestrzeniamy wszędzie, niektóre z tych wydechów i tego, co sprawia, że [pot] to materia, który jest absorbowana przez naczynia wchłaniające i przenoszona do krążenia, gdzie tylko szkodzi, skazując humory na gnicie”.
Bardzo oryginalny przedmiot, jakim było krzesło toaletowe – bidet, pozwalał na pozbycie się tego „potu”. Był on w kształcie skrzypiec, składał się zazwyczaj z drewnianej ramy i cynowej lub glinianej misy. Wersje, jakie odnaleźć można w inwentarzach szlacheckich od lat 40. XVIII wieku, to przedmioty starannie wykończone, wręcz luksusowe. Do dziś zachowały się modele ze złota, srebra, porcelany, ceramiki i emaliowanej blachy, które właściwie są utensyliami o wartości artystycznej. Były one wykonywane początkowo przez meblarzy artystów o znacznej renomie. Same początki bidetu są jednak niejasne. Pochodzi on zapewne z Włoch, a we Francji miał się pojawić w XVI wieku. Wówczas jednak nie zyskał szerszej popularności. Nie znamy nazwiska jego wynalazcy ani dokładnej daty jego pojawienia się nad Sekwaną, choć znaleźć można wzmiankę, że korzystała z niego w latach 20. XVIII wieku pani de Prie (1698-1727), kochanka księcia Kondeusza i inicjatorka małżeństwa Marii Leszczyńskiej z Ludwikiem XV. Symboliczną datą w historii bidetu jest jednak rok 1739. To wówczas Rémy Pèverie, paryski ebenista tokarz, specjalizujący się w produkcji mebli do garderoby, miał mieć w swojej ofercie: „bidety z oparciem i opuszczanym oparciem” oraz „podwójne bidety, z których mogą korzystać dwie osoby jednocześnie”. W 1762 roku proponowano klientom także model z odkręcanymi nóżkami, dzięki czemu można było zabrać go w podróż.
Nie wszyscy jednak akceptowali ten niewielki mebel, który kojarzył się w ich opinii jednie z nagością i seksem. W swojej reklamie Pèverie nie wspomina, dla jakiej płci jego wyroby są przeznaczone, ale w XVIII wieku niewątpliwie bidet stał się „powiernikiem dam”. Wydawca Almanachu uczciwych kobiet z 1790 roku, proponując wprowadzenie Dnia Bidetu 2 lutego, zauważa, że dla kobiet bidet jest jak spowiednik, bowiem, jak czytamy „zmywa wszystkie grzechy ablucją doskonałą”. Do tej „grzesznej” sławy bidetu przyczyniła się także literatura erotyczna tego okresu, która wplatała w historię „rumaka czystości”, jak zwano bidet we Włoszech, utwierdzając czytelnika, iż jest nieodłącznym elementem rozwiązłego życia. Pojawił się w pałacach znamienitych dam, w tym kochanki Ludwika XV, pani du Barry. Stał się on jednak tak popularny wśród arystokracji, że chcieli mieć go wszyscy. U królewskiego ebenisty Jeana Françoisa Oebena (1720–1763), znanego z kunsztownej, lecz gustownej ornamentyki, siedzisko do podmywania zamówił książę Étienne-François Choiseul (1719–1785), pierwszy minister Ludwika XV, do nieistniejącego już dziś pałacu Chanteloup, który do śmierci właściciela słynął z przepychu na miarę pałacu w Wersalu.
„Rumak czystości” stał się obok biżuterii ekskluzywnym prezentem dla dam. Przywoływana już markiza de Pompadour otrzymała taki podarunek od kupca Lazare’a Duvaux (1703–1758), a także ebenisty i kupca Pierre’a de Migeona (1696-1758). Ten ostatni wykonał go z orzecha włoskiego, z misą z kryształu, a całość pokrywy i tyłu wykończono czerwoną skórą, ozdobioną złotymi ćwiekami. Czerwony akcent miał także bidet Marii Antoniny, z którego korzystała w czasie podróży z Wiednia do Paryża.
Europejskie zwyczaje próbowano przenieść i do amerykańskich kolonii. Nowojorczyków zachęcano w 1785 roku do zakupu bidetów, pozwalających na zachowanie czystości miejsc intymnych, a w konsekwencji pozbycia się takich chorób jak imbecylizmu i bezpłodności, ale także na przywrócenie równowagi tym, którzy nadużywają przyjemności cielesnych. Angielski podróżnik Arthur Young w swoich Voyages wydanych w 1792 roku z zazdrością spogląda na paryskie mieszkania, gdzie nie raz spotkał bidety, które uznał za przedmiot pomocny w utrzymaniu higieny, której brakowało jego rodakom. W Anglii jednak le petit indiscret nie przyjął się na szerszą skalę ze względu na znaczną obawę, że czyste miejsca intymne mogą doprowadzić do zbytniej aktywności seksualnej. Po kontynentalnej stronie kanału La Manche moda trwała również na początku XIX wieku. Obsesyjnie skupiający się na higienie Napoleon miał bidet z pozłacanego srebra, który trzymał w mahoniowej skrzyni.
W końcu XIX stulecia nie bano się już używać wody w zabiegach higienicznych. Wykonanie bidetów przeszło w ręce osób specjalizujących się w produkcji przedmiotów z ceramiki i gliny. Dekoracje nie są już tak wykwintne i kosztowne. Nie ma bogatej ornamentyki, a sam bidet przestaje być przedmiotem kojarzonym z rozpustą. W XX wieku, odchodząc w zapomnienie, staje się „jedynie” towarzyszem umywalki i wanny.
Realizacja działań online w ramach programu „Kultura Dostępna”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.