Różne rzeczy rozpowiada się o królowej Marysieńce – niesłusznie, gdyż była dobrą matką i żoną.
Poszukując tematu do tego felietonu (a trud to niezmierny), raptem pojąłem – fiat lux! – że tak niewiele było o Marysieńce Sobieskiej. Niech więc będzie choć trochę, mimo że na jej widok trudno zdjąć z nosa okulary Boya. Ale są to okulary o właściwie dobranej ogniskowej. Z pewnością Boy nie był krótkowidzem, nie dręczyła go, jak np. Matejkę, „myopia szkolna”. Fakt ten odkrył pewien lekarz (o nazwisku Majewski) po zbadaniu kilku par okularów, które pozostawił po sobie mistrz z Floriańskiej. I to właśnie ową myopią (czyli krótkowzrocznością) tłumaczył uczony doktor zaburzenia w oddawaniu przez Matejkę relacji przestrzennych. Ale jest to bzdura i nie ma się co o niej rozpisywać. Trzeba nam pędem do Marysieńki.
Maria Kazimiera de la Grange d’Arquien, dziewczę z dobrej, choć mocno zubożałej rodziny, przybyła do Polski w szwadronie podfruwajek królowej Ludwiki Marii, która zamierzała powydawać swoje panienki dobrze za mąż. I zwykle jej się to udawało, bo to mądra kobieta była. Oczywiście bywało, że dochodziło przy tym do scen dość zabawnych, gdyż król Władysław IV był erotomanem. Owszem, przechodzonym, ale jednak. Na jakimś balu czy koncercie (raczej koncercie, ale w sumie wszystko jedno) król począł prawić dusery jednej z tych dziewcząt. Ta zrobiła minę w stylu „udaję głupią” i oświadczyła, że nic a nic z tego nie rozumie. „Ale gdy pan X mówi ci podobne rzeczy, to rozumiesz?” „Tak, rozumiem – dziewczę odpowie – bo my mówimy mową poddanych, a królowie mową władców. Toteż takie słowa Najjaśniejszy Pan winien skierować do królowej”. Biedny, gruby król coś wybełkotał (zarejestrowano m.in. słowa „miła panno”), pokraśniał i się zamknął. Ach, te Francuzeczki…
Król Władysław, czwarty noszący to imię, Polski nie lubił – jak to Waza. Był przy tym człowiekiem wielkich zdolności, zwłaszcza wojskowych, przewyższał chyba nawet Sobieskiego: kampania polanowska pozostaje w militarnej historii Polski nieprześcignionym arcydziełem. Często zadawałem specjalistom z historii wojskowości pytanie, czy Jan III dałby radę Karolowi XII. Odpowiedź zwykle brzmiała „nie”. Z pewnością większe szanse miałby ktoś podobny do Władysława IV. Nie oznacza to, że Sobieski nie miał własnych wielkich osiągnięć: mowa przede wszystkim o Podhajcach i Chocimiu, bo już wiktoria wiedeńska należy o kategorii zwycięstw koalicyjnych. Jednakże trzeba pamiętać, że Grunwald też był koalicyjny, a został spolszczony przez Jana Długosza, a tak naprawdę przez Henryka Sienkiewicza.
Marysieńkę wydano z pozoru najlepiej – za Jana Zamoyskiego, zabawnego, choć nieco niemrawego „Sobiepana” z Potopu, niegodnego dziedzica chwały wielkiego kanclerza. W istocie okazał się on ponurym alkoholikiem, jednak niepozbawionym pewnych zalet, gdyż odmiennie od Sobieskiego nigdy nie odstąpił Jana Kazimierza. Już w okresie „zamoyskim” Maria Kazimiera korespondowała kokieteryjnie z Sobieskim, a gdy mąż zrzucił ziemską powłokę, prędko poślubiła młodego konkurenta, choć ciało męża jeszcze na dobre nie ostygło w grobie.
Losy ich związku są powszechnie znane: wiecznie zakochany król, więc się aż kręci z żądzy, a żona trzyma go z lekka na dystans. Chyba jednak nie było aż tak źle, skoro wychowali czworo dzieci, z których najsympatyczniejsza wydaje się Teresa Kunegunda pieszczotliwie zwana przez rodziców „Pupusieńką”.
Nie ma tu sensu detalicznie opisywać jej życia: najpewniej nie kręciła królem tak, jak by chciała. Jednakże miała swe efektowne momenty. Ot, choćby jej rola w rozpropagowaniu wiktorii wiedeńskiej. Do słynnego listu z namiotów wezyrskich król dołączył polecenie: „list ten najlepsza gazeta, z którego na cały świat zrobić gazetę”. Marysieńka z niezwykłą energią rzuciła się do tej roboty, a do królewskiej relacji dołączyła… listę łupów. No i monarcha wpadł w gniew i łajał małżonkę, pisząc, że „jeszcze głupio i ni to ni owo poprzydawano”. I rozkazał spalić list, co też wykonano, lecz jakieś resztki się ostały i rozeszły po świecie, głosząc chwałę wielkiego krzyżowca.
Albo sprawa z Tollą, rzymską kurtyzaną. Otóż Marysieńka interweniowała w głośnej awanturze obu młodszych synów króla, książąt Aleksandra i Konstantego, ze słynną kurtyzaną, która to sprawa doczekała się poematu pt. Tolleida. Jak widać, dobrą była matką. I z tego trzeba się naprawdę cieszyć.