Byłoby świństwem graniczącym z barbarzyństwem, aby ten barokizujący felieton wywikłał się z obowiązku oddania czci najwspanialszej powieści opisującej barokowe czasy – „Trzem muszkieterom” Alexandra Dumasa. Szczególnie że nie tak dawno prochy tego geniusza spoczęły tam, gdzie dawno spoczywać powinny – w paryskim Panteonie. W Paryżu jego pomnik stoi już od dawna, a na jego cokole siedzi – z dłonią na rękojeści swej nigdy nie zwalczonej szpady – nasz ulubiony bohater, d’Artagnan. O ile wiem, to jedno z dwu rzeźbiarskich wyobrażeń kapitana muszkieterów: jego pomnik en pleine figure (też z ręką na szpadzie, jak widać d’Artagnan jest niewyobrażalny z ręką gdzie indziej) stoi w holenderskim Maastricht. Anno Domini 1673, podczas oblężenia tego zacnego miasta, kula zabiła Gaskończyka w chwili, gdy wyciągał rękę (no właśnie, tylko wyciągał) po laskę, no laskę powiadam, marszałkowską, którą właśnie dostał był od króla. Wcześniej dostał od Ludwika XIII komendę nad muszkieterami, tytuł hrabiowski oraz został kawalerem orderów królewskich, na własne zresztą żądanie. A w ogóle pamiętacie główny wątek „Trzech muszkieterów”? Pewnie tak, przecież nawet Ruscy zekranizowali tę powieść, prawda, że w dziwacznej formie musicalu, ale jednak. Lecz gdyby ktoś zapomniał, to przypomnę jak najchętniej.
Otóż odwiedza Paryż niejaki George Villiers, ks. Buckingham, faworyt i pierwszy minister króla Anglii Jakuba I, mąż wielkiej urody i jeszcze większej głupoty. Kretyn ten prędko wdaje się we flirt z królową Anną Austriaczką, co rzecz dziwna, gdyż Habsburżanki z reguły były dobrymi i wiernymi żonami. Później to się zresztą nieco zmieniło, przynajmniej we Francji. Ale flirt z Buckinghamem naprawdę źle mówi o Annie, bo Villiers był naprawdę głupi. W pewnej mierze usprawiedliwia ją fakt, że była forsownie zaniedbywana przez męża, który chyba wolał chłopców, choć nie wszyscy znawcy przedmiotu są tego zdania. Nie ma za to wątpliwości, że z małżonką, piękną przecież kobietą, robił to rzadko. Gdy dowidział się, że jest ona przy nadziei, zakrzyknął do swego otoczenia: „Już wiem, kiedy to było!”. Można by powiedzieć, że miłość francuska bywa nieczęsta.
Powiadają również, zwłaszcza trąbi o tym w swych „Historyjkach” („Historiettes”) niejaki Gédéon Tallemant des Réaux, główny plotkarz tej bardzo rozplotkowanej epoki, że w królowej kochał się również prawdziwy król Francji, Richelieu, kardynał de Richelieu, rzekomo człek usposobiony nader romansowo, specjalnie zaś wobec rudowłosej królowej. To pewnie bzdura wierutna, ale… No ale uciekł nam główny wątek powieści.
No więc podczas spotkania z królową Villiers miał dostać od Anny jakieś tam drogocenne spinki czy zapinki, które podarował jej sam król. Dość bezczelny to zakład uczucia i grzech nieco plugawy. Wszelako kara była blisko, gdyż agentka kardynała i femme fatale powieści, niejaka Milady (na koniec utrupią ją dżentelmeńscy muszkieterowie), podstępnie skradła jedną z zapinek, co zainspirowało muszkieterów do wyprawy do Anglii, gdzie Buckingham dorobił już był brakujący klejnocik. Do celu dociera tylko d’Artagnan i wszystko kończy się dobrze, albowiem królowej udaje się oszukać męża. Pytanie tylko, na czym polega służba królewska, o której tyle trąbią nasi bohaterowie. Pół wieku temu, gdy po raz pierwszy czytałem „Trzech muszkieterów”, niespecjalnie wchodziło mi to do głowy i dziś też się tam nie znajduje. Ki diabeł? Cherchez la femme.
Powieść powieścią, ale Buckingham w istocie kleił się do królowej i chyba nawet złapał ją za… W istocie też wielce zawziął się kardynał. Zawziął się na trwałe, skoro w wiele lat później spłodził był sztukę – ba, kazał ją wystawić – pt. „Mirame”. Anna, czyli Miriam, jest tu królową Bitynii, która kocha się w cudzoziemcu, co rozchwiewa ją w wierności do Francji, chciałem powiedzieć – Bitynii. I królowa musiała to obejrzeć!
Habsburska warga musiała jej opaść z wielkim hukiem. A kardynał? No cóż, z filozoficznym spokojem podał jej ramię. Na tronie Polski mieliśmy niejedną Habsburżankę, ale takich fajnych historii o nich brak. Tyle że właściwie chodzi nie o to, że u nas było za mało takich Habsburżanek, lecz za mało takich kardynałów.