Czterech tureckich kronikarzy z zapałem rozpatrywało przyczyny klęski Kara Mustafy, ale chyba coś im umknęło.
Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprotestuje, że wiktoria wiedeńska była największym naszym zwycięstwem w dziejach, przyćmiewającym nawet sam Grunwald. A Grunwald to przecież nie byle co: profesor Henryk Samsonowicz powiedział kiedyś, że gdyby istniała wówczas Rada Bezpieczeństwa, to Polska dostałaby w niej stałe miejsce. Sądzę, że po Wiedniu nie dostałaby nic takiego, zresztą właściwe nic nie dostała. Oczywiście nie ujmuje to wojskowego kunsztu królowi Janowi III, jakkolwiek robił lepsze numery: ot, choćby Chocim czy wyprawa na czambuły tatarskie.
Pod Wiedniem przeciwnik był mocno zdemoralizowany i źle, a nawet bardzo źle dowodzony. W ogóle Kara Mustafa nie był człowiekiem roztropnym. Pewien Wenecjanin napisał, że wielki wezyr „nie zazna spokoju, dopóki Bazyliki św. Piotra nie przerobi na stajnie sułtana”. Prawda, fanatycy religijni czasem okazują się wybitnymi dowódcami, ale dość rzadko. Z drugiej zaś strony wielu Turków marzyło, aby w ich ręce wpadło „złote jabłko” – Wiedeń. A stamtąd było już widać Kraków, no a z Krakowa… Wyprawa wiedeńska miała głębszy sens.
Wiemy, dlaczego dowodzona przez Jana III armia koalicyjna zwyciężyła, wolno więc zapytać, gdzie upatrywali przyczyn swej klęski sami Turcy, co pokrótce zreferuję za przewodem historyka Stanisława Gawędy.
Oczywiście Turcy zakrzątnęli się wokół odpowiedzi na to pytanie i to w osobach aż kilku kronikarzy, z których może najwszechstronniej rozpatruje tę materię Silahdar Mehmed Aga z Fyndykły. Pominąwszy już wolę Bożą, której operacje pod Wiedniem były oczywiste dla obu stron, mąż ów uczony wylicza cztery przyczyny klęski.
Pierwsza (chyba nie nadto dorzeczna) to hordy przekupniów, które wprost oblazły armię turecką i wywoływały niesłychany bałagan. W zasadniczej zaś chwili bitewnego starcia osobnicy ci, a za nimi mnóstwo innych, od ręki uciekli, gdzie pieprz rośne. Przyczyna druga (już bardziej dorzeczna) to wyczerpanie długimi zmaganiami z armią cesarską. Wielce dolegliwa była też okoliczność jednoczesnego odpierania ataku kawalerii i blokowania miasta. A pod miastem utknęła znaczna część najlepszego wojska sułtana – janczarów. Trzecią przyczynę miało stanowić wyczerpanie niedokarmianych koni, zaś czwartą – upadek dyscypliny, który wiązał się ze zbyt wielką wiarą w zwycięstwo. Ale też swoją cegiełkę (a właściwie szklaneczkę) dołożyły pijaństwo, grabieże i zabawy z ladacznicami. Rozbisurmanili się nawet najwyżsi dowódcy.
Dżebedżi Hasan Esiri, drugi z kronikarzy, jest wyraźnie niechętny wobec Kara Mustafy. Jeszcze wymowniej niż Silahdar Mehmed Aga potwierdza on dyscyplinarną katastrofę, kiedy mówi o rozłamie wśród dowódców, wskazując na ten czynnik jako decydujący o klęsce. Przeciwstawiać się Kara Mustafie miał zwłaszcza potężny pasza budziński Ibrahim, którego zdolności wojskowe wielu Turków ceniło wyżej niż umiejętności wielkiego wezyra.
Pozostali kronikarze, trzeci nazywał się Defterdar, a czwarty Husejn Hezarfenn, twierdzą to samo – winien głównodowodzący. Jednakże Husejn Hezarfenn dorzuca coś nowego do tej skargi na Mustafę: otóż najistotniejszą przyczyną katastrofy było zlekceważenie przeciwnika, bo przecież istniały siły, które można by dołączyć do armii tureckiej ścierającej się z chrześcijańską. Krótko mówiąc, Mustafa nie zdołał skupić wszystkich wojsk.
I tak dalej, i tak w kółko. Miałem kiedyś kolegę, z którym grywałem w tenisa, i choć on czasem przegrywał, to ja nie wygrywałem nigdy. Podobnie jest z czterema tureckimi kronikarzami, z których roztrząsań wynika, że tak naprawdę to Jan III bitwy nie wygrał. Na szczęście nigdzie chyba nie piszą, że ją przegrał. Ciekawe, że król był w sumie podobnego zdania, powiedział przecież „Venimus, vidimus, Deus vicit”, z czego jasno wynika, że zwyciężył Bóg, a on tylko przybył i zobaczył. Ale wzrok miał doprawdy doskonały.