Jednym ze skutków „Wielkich odkryć geograficznych”, czyli europejskiej eksploracji mórz i innych kontynentów, było poznanie dziesiątek, jeśli nie setek nowych zwierząt już w pierwszej połowie XVI w. Nawiązano kontakty handlowe i dyplomatyczne. Azjatyccy i afrykańscy władcy słali europejskim monarchom różne dary: drogocenne kamienie, wyroby lokalnego rzemiosła, okazy lokalnej flory i fauny. Tą drogą trafiły do Europy stworzenia znane, choć niewidziane od starożytności, jak żyrafa (Florencja, 1487), słoń (Lizbona, 1514) i nosorożec (Lizbona, 1515). Z zamorskich krain przywożono też pierwsze okazy i wypchane eksponaty z nigdy wcześniej niewidzianych zwierząt – kapucynek i papug z Ameryki albo cudowronek z Wysp Korzennych. Podróżnicy i marynarze raczyli też czytelników, tak na dworach jak i w tawernach, opowieściami o wspaniałej faunie żyjącej na innych kontynentach. Tą drogą Europejczycy dowiedzieli się o istnieniu zebr, pancerników i leniwców na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat przed tym, gdy zobaczyli je choćby na ilustracjach.
Wszystkie nowe zwierzęta budziły zainteresowanie przyrodników. Porównywano je z istniejącymi opisami i na tej podstawie starano się ustalić, które stworzenia znane z dawnych dzieł przyrodniczych rzeczywiście istnieją, a które są jedynie wymysłem autorów. Mimo że smoki – odkąd pojawiły się w literaturze rzymskiej – były stałym elementem średniowiecznych bestiariuszy, ogrodów zdrowia i wczesnonowożytnych kompendiów, to ich istnienie szybko zanegowano.
Smok (draco) był uważany za rodzaj węża. Autorzy późnoantyczni i chrześcijańscy utożsamiali go z opisywanym chociażby przez Pliniusza Starszego bazyliszkiem albo z biblijnym lewiatanem. Niekiedy zakładano też, że smok był wężem, który skusił Ewę w raju. Oddajmy głos Stanisławowi Kobielusowi:
„bywa on tak wielki, że może połknąć wołu. Mocą swego wdechu może wciągnąć w siebie nie tylko bydło i trzodę, lecz także wieśniaków i pasterzy. Izydor z Sewilli uważał smoka za największego wśród węży, a nawet spośród zwierząt na ziemi. Na ogół sądzono, że smok odznacza się ogromnym [według różnych obliczeń mierzącym od pięciu do piętnastu łokci, czyli od prawie trzech do ponad ośmiu metrów – JC], pokrytym łuskami cielskiem […], psim, kozim lub lisim pyskiem, wielkimi uszami i potężnym ogonem, skrzydłami nietoperza oraz ptasimi szponami […]. Smok zabija przez rany, a nie przez jad, mniejsze smoki rodzą się w Nubii, duże w Indii […]. Smoki, podobnie jak bazyliszki, z przodu łba miały ukryte drogie kamienie […]. Zgodnie z opisem bestiariów smok zamieszkuje jaskinie, z których często wychodzi na zewnątrz, powodując turbulencję powietrza. Na niewielkim łbie ma grzebień, nozdrza, przez które wydmuchuje powietrze i wykłada język. Siłę ma nie w zębach, lecz w ogonie, który zakończony jest ostrym końcem, jest pozbawiony jadu.” [S. Kobielus, Bestiarium chrześcijańskie, Warszawa 2002, s. 294-296].
Na podstawie przytoczonych przez Kobielusa przykładów widać, że nie było wśród uczonych pełnej zgodności co do wyglądu smoka. Jednakże dzięki takim opisom w Europie istniało dość spójne wyobrażenie na ten temat. Na przełomie XV i XVI w. przekonanie o istnieniu wielkich węży (tj. gadów) o masywnych nogach, potężnym ogonie i błoniastych skrzydłach było powszechne.
W tym okresie nikt jeszcze w smoki nie wątpił, bowiem dysponowano różnymi dowodami na ich istnienie. W aptekach całej Europy sprzedawano smoczą krew. Dość często znajdowano też szkielety „smoków” (czyli tak naprawdę dinozaurów), jednak nikt w średniowiecznej ani nowożytnej Europie nie widział smoka. Piszący w połowie XVI w. „ojciec zoologii” Konrad Gessner (1516-1565) w piątej części swojej Historii naturalnej (Historiae animalium liber V, qui est de serpentium natura, Zürich 1587) poświęcił smokom odrębne hasło. Przytoczył w nim wszystkie znane sobie opisy smoków z antycznych i średniowiecznych kompendiów historii naturalnej, farmakopei i bestiariuszy. Co więcej, postarał się zebrać kompletne informacje o widzianych smokach. Większość tych świadectw pochodziła z tekstów antycznych, ale cytuje też dwa świadectwa prawie mu współczesne, np. o smoku widzianym w maju 1499 r. w Lucernie (odnotowanym w kronice Johanna Stumpfa spisanej w latach czterdziestych XVI w.) czy o latających w biały dzień nad Nadrenią wielkich, ziejących ogniem bestiach (o których dowiedział się z listu od frankfurckiego prawnika Justina Göblera). Wydaje się, że – głównie z uwagi na niewielką liczbę aktualnych świadectw – Gessner powątpiewał w istnienie smoków, podobnie zresztą wyrażał wątpliwości co do istnienia jednorożców czy syren. Jednakże, był on przede wszystkim kompilatorem, który za swój cel uważał zebranie wszystkich dostępnych informacji o zwierzętach. Toteż, niezależnie od własnego zdania, przytoczył te opisy, rozstrzygnięcie pozostawiając innym badaczom.
W drugiej połowie XVI w. zaczęto zatem poszukiwać bardziej aktualnych dowodów na istnienie smoków. Niestety, okazało się, że nikt żywych zwierząt nie widział. Podróżnicy i żeglarze opowiadali o wielu niezwykłych okazach fauny, wśród których były wielkie jaszczury (iguany i warany), ale nie smoki. Przyrodnicy zaczęli więc kwestionować ich istnienie. I nagle, w połowie XVI w. aptekarze i handlarze naturaliami wprowadzili do swojej oferty smoki.
Nieco różniły się one od zwierząt opisywanych w bestiariuszach. Przede wszystkim były dużo mniejsze – rzadko kiedy przekraczały metr długości. Zwykle liczyły tylko kilka, kilkanaście centymetrów. Nie były pokryte łuskami, tylko gładką, napiętą skórą. Nie chodziły na czterech masywnych, krokodylowych łapach ani nie balansowały na masywnym ogonie. Miały długie i dość skoczne tyle nogi i wielkie skrzydła, na których miały jakoby szybować. Ogony były cienkie i ostro zakończone. Łebki o stosunkowo krótkich pyskach i wyłupiastych oczach wieńczył ostry grzebień.
Zasuszone eksponaty sprzedawano w dziesiątkach egzemplarzy. Kupowali je kolekcjonerzy kuriozów i ciekawostek oraz lekarze i aptekarze, poszukujący możliwego leczniczego zastosowania dla tych „małych smoków”. Nic więc dziwnego, że zainteresowali się nimi nowożytni zoologowie, którzy powoli zaczynali wątpić w istnienie tak dziwacznych zwierząt i próbowali znaleźć inne wyjaśnienie dla odnajdywanych w całej Europie skamielin.
Najprostszą metodą było przeanalizowanie dostępnych egzemplarzy. Małe smoki najłatwiej było kupić w miastach portowych nad Morzem Śródziemnym, toteż kwestią zajęli się przede wszystkim włoscy przyrodnicy. Zdobyty najprawdopodobniej za pośrednictwem weneckiego handlarza naturaliów (a także znanego wówczas fałszerza) Leona Tartagliniego egzemplarz został dokładnie przebadany przez Ulissesa Aldrovandiego (1522-1605). Ten boloński profesor historii naturalnej posiadał najsłynniejszą w Europie drugiej połowy XVI w. kolekcję naturaliów i ilustracji zoologicznych. Badając zgromadzone przez siebie okazy i przedstawienia zwierząt opracował wielkie kompendium historii naturalnej, w którym rozprawił się z wieloma mitami. Między innymi jego badaniom – łączącym uważną obserwację preparatów i ilustracji z lekturą tekstów – zawdzięczamy to, że jednorożce, harpie, syreny i właśnie smoki zostały uznane za zwierzęta legendarne. Aldrovandi dokładnie przeczytał, co o smokach napisali antyczni autorzy, rozdzielając kompendia historii naturalnej od tekstów poetyckich. Następnie przyjrzał się różnym dostępnym egzemplarzom smoków oraz innym dowodom na ich istnienie. Wiele dobrej woli potrzeba było, żeby uwierzyć, że niewielkie, zasuszone smoczki są tym samym, co wielkie, opisywane w literaturze bestie. A Aldrovandi był bardzo krytyczny. Bez większych wątpliwości zorientował się, że sprzedawane okazy zostały sfabrykowane.
Małe zasuszone smoki fałszerze naturaliów produkowali podobnie jak różnego rodzaju morskich ludzi (rybę-mnicha, rybę-biskupa oraz morskie demony zwane potocznie Jenny Hanivers). Wykorzystywano w tym celu żyjące praktycznie we wszystkich morzach świata ryby z rzędu rajokształtnych. Wyłowionym rajom kształtowano głowy (na dolnej stronie ciała mają pyski i przypominające nieco skośne oczy skrzela), nacinano płetwy i rozpinano na przygotowanym stelażu. Tak przygotowaną rybę suszono.
Oczywiście, proceder ten znano już wcześniej. Gessner ostrzegał przed nim przy swoim opisie płaszczek, jednak czynił to tylko mimochodem, a smoki opisał dość dokładnie. Natomiast dla Aldrovandiego taka praktyka była skandalem, stanowczo – i to dwukrotnie (przy opisie rai i smoków) – potępił on żerowanie fałszerzy na niczego nieświadomych kolekcjonerach. Na tej podstawie uznał, że skoro nie ma wystarczająco wiarygodnych dowodów na istnienie smoków, to są one tylko tworem literackim. Mimo że poświęcił im cały rozdział, to potraktował smoki tylko jako zwierzęta legendarne – cytował, co napisali o nich poeci, gdzie wykorzystywane są ich przedstawienia (choć sam zamieścił tylko dwa drzeworyty przedstawiające takie właśnie sfałszowane okazy) i jakie przypisuje się im znaczenia symboliczne. Aldrovandi bardzo starannie oddzielał fakty od mitów, dlatego nie tylko ostrzegał przed sfabrykowanymi okazami, ale też przed cudownymi medykamentami ze smoczej krwi, argumentując, że nie mogą działać leki wykonane z nieistniejących substancji.
W przeciągu pół wieku, który dzielił badania Gessnera i Aldrovandiego diametralnie zmieniła się metodologia nauk przyrodniczych. Gessner był jeszcze kompilatorem, który starał się możliwie bezosobowo – acz nie bezkrytycznie – przekazać wszystkie dostępne informacje. Aldrovandi nie stronił od własnych sądów i obserwacji, które przekazywał czytelnikom. Wszystkie cytowane wiadomości sprawdzał, oceniał i komentował. Jeśli jego własne obserwacje przeczyły historiom znanym z literatury, nie wahał się wytykać błędów nawet uznanym autorytetom. Jego drobiazgowość zaskarbiła mu wielki szacunek kolegów po fachu. Dlatego jego ocena prawdziwości smoków sprawiła, że zaczęły one stopniowo znikać z literatury przyrodniczej.
Bibliografia
- Czapla J., Kuriozum czy mistyfikacja? Bałtycka ryba-biskup w kręgu zainteresowań nowożytnych zoologów, „Przerażające czy osobliwe? Hybrydy, chimery i monstra w kulturach świata”, Kraków 2013, s. 93–100.
- Kobielus S., Bestiarium chrześcijańskie, Warszawa 2002.
- Russell W., Russell F., The Origin of the sea bishop, „Folklore”, 1975, t. 86, nr 2, s. 94–98.
- Tosi A., Contrivances of art. The power of imagery in the Early Modern culture of curiosity, [w:] Fakes!? Hoaxes, counterfeits and deception in Early Modern science, red. M. Beretta i M. Conforti, Sagamore Beach 2014, s. 153–175.