O ile brak jest rozstrzygających materiałów źródłowych, który coś by nam pewnego powiedziały o tym, jak wyglądały konie na których jeździli Sarmaci, o tyle – więcej wiadomo o tym, jak ich zażywali. Przede wszystkim dzięki zachowanemu do naszych czasów traktatowi Krzysztofa Dorohostajskiego, „Hippika, to jest o koniach księgi“ (wydanemu po raz pierwszy w Krakowie, w roku 1603).
Co prawda: już XIX-wieczni czytelnicy tego dzieła (w 1861 wydano w Krakowie reprint…) zauważyli, że Dorohostajskiego nie należy czytać dosłownie. Był bowiem zwolennikiem „szkoły maneżowej“ wypracowanej przez tzw. „kawalkatorów“, czyli zawodowych ujeżdżaczy koni z Włoch – a swoje dzieło napisał po to, aby rodaków do tego poglądu na układanie konia przekonać. Widać, nie zgadzali się z tym tak powszechnie, jak by chciał…
Obok „kawalkatorów“ z Włoch, zatrudniano zresztą też w Polsce ujeżdżaczy koni z Turcji – tzw. „dżambasów“. I jedni i drudzy należeli do najwyżej opłacanej kategorii specjalistów – z tym że, oczywiście, „kawalkatorzy“ brali o wiele więcej, stąd stać na nich było tylko najpierwszych w Rzeczplitej magnatów. Narzekali na to zresztą ówcześni moraliści podnosząc, że więcej ceni się układanie konia od kształcenia dzieci – a zdaniem ks. Skargi, Polakom wręcz milszy syn kobyli niźli Syn Boży, bo i kościelnych zaniedbywali obowiązków, gdy trzeba było zająć się końmi.
Istotą „szkoły maneżowej“, rozwijanej potem we Francji i w Austrii aż do I wojny światowej i do dziś istniejącej, jakkolwiek raczej tylko jako ciekawostka – było dążenie do jak najpełniejszej kontroli nad koniem i wszystkimi jego ruchami. Kontroli realizowanej oczywiście głównie poprzez perfekcyjną równowagę ciała jeźdźca – ale nie stroniono też od różnej maści „patentów“, czyli: wymyślnych kiełzn, w tym kawecanów, munsztuków i innych urządzeń, które jako masywne kawały żelaza zachowały się w dużym wyborze i zdobią dziś liczne muzea.
Szkoła turecka więcej poświęcała uwagi wykorzystaniu naturalnego ruchu konia i osiągnięciu harmonii między jeźdźcem a koniem.
Sarmaci tkwili akurat pomiędzy tymi dwoma sposobami myślenia, obu ich używając wymiennie. Za obyczaje stosunkowo powszechne uznać można:
- późne zajeżdżanie koni, które aż do czwartego, a czasem piątego roku życia przebywały na ogół na wolności, nie znając kiełzna i siodła (autorzy sarmaccy zalecają jednak, żeby młode konie przynajmniej przyzwyczajać do ludzi – i do codziennego obrządku, jak czyszczenie sierści i kopyt),
- jazdę raczej na długich strzemionach w pełnym dosiadzie, obyczajem zachodnim (na Wschodzie strzemion używano krótszych i jeżdżono często w tzw. „półsiadzie“, jakby kucając na grzbiecie konia),
- używanie, obok wodzy zasadniczej, przynajmniej jednej pary wodzy zapasowych.
Albowiem:
Koń bez uzdy
Tatar przez Podole
Pigułki przez brzuch
nie przejdą bez szkody
Ponadto: do konia i do białogłowy przystępuj śmiało – co jest nader zdroworozsądkową radą!