„Tak jak rodzą się dzieci z zarośniętym skórą otworem zadnim, tak rodzą się dziewczynki z zarośniętą pochwą” – pisał w 1673 roku na łamach „Miscellanea Curiosa” toruński lekarz miejski Simon Schulz. W ten oto sposób otwierał krótkie doniesienie o operacji, jaką przeprowadził jego przyjaciel chirurg miejski Anton Statlender u kilkuletniej dziewczynki z synechią, czyli zrośnięciem warg sromowych.
Doktor Schulz donosił, że Statlender opowiedział mu, jak przed kilku laty został zawołany przez jednego z najznamienitszych mieszczan toruńskich ze Starego Miasta, kryjącego się w case study pod inicjałami H.B. Córka H.B. była czterolatką i od urodzenia oddawała mocz kropelkami, czemu zawsze towarzyszył przeszywający ból i rozdzierający płacz dziecka. Rodzice, którzy przypuszczali, że przyczyną niedomogi córki jest kamień nerkowy, wydali majątek na kąpiele lecznicze i medykamenty, które koniec końców nie przyniosły oczekiwanych efektów.
I tak, kiedy Statlender obejrzał srom czterolatki, zauważył, że pokrywała go gruba, twarda skóra, w pobliżu odbytu znajdowała się zaś niewielka dziurka, jakby wykonana cieniutką igłą. To właśnie stamtąd wyciekała (choć lepszym słowem byłoby, zdaniem Doktora Schulza, „wypacała się”) uryna, zbierająca się uprzednio pod skórą dziecka. W trakcie badania chirurg wprowadził przez rzeczoną dziurkę wykonany z błyszczącego metalu jakiś niewielki instrument chirurgiczny, być może wziernik albo cewnik, choć równie dobrze mogła być to kaniula. Zauważył wówczas, że skóra łączy się w kilku miejscach z ciałem dziewczynki, a co więcej, zarasta także cewką moczową! I z tej to przyczyny, jak uznał, dziecko odczuwało dotkliwy ból w trakcie oddawania moczu. Po chwili namysłu chirurg przedstawił rodzicom obraz sytuacji. Powiedział, że jego zdaniem ów „błąd natury” da się naprawić wyłącznie wprawnym cięciem chirurgicznym. Jednakże matka i ojciec dziecka przestraszeni tymi słowami zgodzili się na wykonanie operacji dopiero po trzech nocach pełnych przemyśleń i najgorszych przeczuć. Zabieg, jak się wkrótce okazało, przebiegł pomyślnie.
Zarastająca srom skóra przypominająca fakturą i grubością skórę z bębna żołnierskiego została wycięta przez Statlendera bardzo ostrym nożem, który przygotowano specjalnie na potrzeby operacji. Cięcie poprowadzono pewną ręką od strony cewki moczowej w stronę odbytu. Wówczas oczom chirurga ukazały się schowane pod skórą zdrowe części rodne czteroletniej dziewczynki. Następnie srom posmarowano maścią „kojącą krew” i uśmierzającą bóle. W kolejnych dniach stosowano zaś wysuszającą i obkurczającą maść… ołowianą! Dzięki temu kuracja zakończyła się szczęśliwie dla dziecka, a ujście cewki moczowej zyskało wielkość ziarnka suszonego grochu.
W dalszej części doniesienia doktor Schulz przypominał, że tego typu operacje zawsze niosą ze sobą niebezpieczeństwo albo uszkodzenia i zranienia „naturalnych”, zdrowych kobiecych części intymnych, albo nieopatrznego pozostawienia tego, co powinno być wycięte. Czasami też wykonywano, jak zaznaczał, zachowawcze, a więc zbyt małe cięcie przy cewce moczowej dziecka, co mogło w przyszłości stanowić przyczynę problemów małżeńskich albo prowadzić do odrośnięcia skóry w niewłaściwych miejscach. Przykłady tego typu znajdowano bowiem dość często w ówczesnej literaturze przedmiotu, między innymi w pracach Gregora Horsta, jednego z najważniejszych obok Andreasa Vesaliusa anatomów XVI–XVII wieku.