Ludzie od wieków szukali cudownych leków przeciwko wszystkim chorobom. Takie medykamenty nazywano panaceami od imienia Panakeji, jednej z córek Eskulapa – antycznego boga medycyny i lekarzy – która podobno potrafiła uleczyć każdą dolegliwość za pomocą ziół i kwiatów. Wśród nowożytnych panaceów stosowanych w całej Europie znalazły się driakiew, teriak i mitrydat. Skąd wzięły się te nad wyraz popularne lekarstwa i na jakiej zasadzie działały?
Jedną z najczęściej stosowanych w starożytności metod usuwania przeciwników politycznych było otrucie przez podanie soku z cykuty lub lulka czarnego. Wśród władców, którzy obawiali się marnego końca, znalazł się między innymi Mitrydates VI Eupator, tyran Pontu. Obawiając się spisku Rzymian, Mitrydates postanowił uodpornić się przeciwko truciznom – i w tym celu przeprowadzał następujące próby na niewolnikach. Początkowo podawał służącym niewielkie dawki trucizny przygotowanej z cykuty (i soku innych roślin trujących), stopniowo je zwiększając, aż do osiągnięcia dawki maksymalnej, po czym powoli zmniejszał dawkę, wracając do punktu wyjściowego. Po każdej dawce trucizny władca zmuszał niewolnika do zażycia specjalnej odtrutki przyrządzonej aż z czterdziestu pięciu tajemniczych ingredientów. Mitrydates wierzył bowiem, że owa substancja uodporni sługę przeciwko śmiertelnemu jadowi z trucizny. Podobno zastosowany przez władcę sposób na uzyskanie „odporności przed truciznami” zadziałał. Stąd też na cześć wynalazcy metodę podawania coraz większych dawek substancji toksycznej i coraz większej dawki odtrutki w celu uodpornienia organizmu na negatywne działanie jadu nazwano mitrydadyzmem, a same antidotum mitrydatem.
Do końca XVIII wieku stosowano co najmniej dziesięć rodzajów mitrydatu. Najpopularniejszym z nich był tak zwany mitrydat damokratejski, czyli przeznaczony dla ludzi z gminu. W jego składzie znalazło się między innymi: 11 uncji mirry, po 10,5 uncji cynamonu i nardu (czyli waleriany), po 10 drachm najlepszego szafranu, agaru, imbiru i terpentyny, po 9 drachm olejku muszkatołowego, galbanum, stroju bobrowego, cytwaru i pieprzu, oraz takie składniki, jak na przykład kubaba (czyli ziele angielskie), proszek z krokodyla, utłuczone ciernie rodyjskie (a więc kolce czarnokrzewu) czy kora drzewa różanego. Wszystkie utłuczone w moździerzu składniki leku łączono z aromatycznym miodem i białym winem, a następnie mieszano tak długo, aż powstawały gęste powidełka, które sprzedawano potrzebującym w zamykanych pojemniczkach z drewna lub gliny. W trakcie zarazy w Toruniu w 1708 roku drachma mitrydatu damokratejskiego kosztowała podobno 3 grosze.
Innym nowożytnym panaceum, często mylonym z mitrydatem, był teriak, nazywany w Polsce driakwią. Recepturę teriaku opracował lekarz przyboczny cesarza rzymskiego Nerona, Andromach. Na polecenie obawiającego się otrucia władcy lekarz przyrządził specjalną mieszankę składającą się z niemal dziewięćdziesięciu składników pochodzenia roślinnego, zwierzęcego i mineralnego. Wśród ingredientów znalazły się między innymi sproszkowane żmije, którym przypisywano moc odtruwającą i oczyszczającą ludzki organizm. Dlatego że w języku greckim jadowite żmije określano mianem ho ther, powstała łacińska nazwa medykamentu: theriak.
Teriak, tak jak mitrydad, był spożywany przez chorych w formie powidełek bądź gęstego ciasta. Przy czym już w starożytności poddawano w wątpliwość uzdrawiającą moc tego leku. Pliniusz Starszy napisał, że jest to „wybitna mieszanina zbytku, złożona z samych nieznanych składników, z których każdy z osobna byłby tu wystarczył. Na miłość, jakiż bóg mógł coś takiego stworzyć? Jest to szarlataneria i frymarczenie wiedzą medyczną”. Równie krytycznie w XIX wieku wyrażał się o teriaku krakowski profesor farmacji, Józef Sawiczewski, twierdząc, że driakiew to „potwór zdrowego rozsądku, błędu i wschodniego zabobonu”.
Jednakże w czasach nowożytnych lek cieszył się wśród wielkich i małych olbrzymią popularnością i takimż uznaniem. Stosowano go jako środek leczniczy przeciwko dżumie, truciznom i „złym wyziewom ziemi”, jako odtrutkę przeciwko ukąszeniom węży oraz pogryzieniu przez wściekłe zwierzęta. Lek miał działać także w przypadku zachorowania na odrę, ospę, gorączki, bezsenność, wysypki i „oziębienie głowy”. Włoski humanista, Marcello Ficino, polecał przyjmować teriak profilaktycznie flegmatykom i melancholikom, w których ciałach przeważały „zimne humory”. Jak bowiem sądzono, driakiew miała działanie rozgrzewające oraz wzmacniające mózg, serce i ciało. Jesienią i zimą należało przyjmować profilaktycznie dwa razy w tygodniu dawkę trzydziestogranową, natomiast wiosną i latem – dawkę dwudziestogranową raz na tydzień.
W Polsce szczególną estymą cieszyła się driakiew toruńska, którą wyrabiał Paweł Guldeniusz. Jako jeden z dwóch aptekarzy w Polsce posiadał on oficjalne zezwolenie na przyrządzanie tego uniwersalnego medykamentu. Gdy w 1629 roku w Toruniu wybuchła zaraza morowa, Guldeniusz opracował specjalną recepturę teriaku, którą ogłosił drukiem jako Andromachi Senioris Theriaca in Usum... W skład driakwi toruńskiej wchodziło osiemdziesiąt dziewięć składników, wśród których znalazło się między innymi opium, skutecznie zatrzymujące biegunki i uśmierzające bóle. Jego zawartość w jednej dawce leku – czyli łyżeczce od herbaty – była zbliżona do dzisiejszej dawki maksymalnej i wynosiła niemal 0,13 grama.