Życie szlacheckich dworów toczyło się różnorakim rytmem – w zależności od pory roku, nadchodzących świąt, rodzinnych wydarzeń czy przybywających gości. Bywało nudne i monotonne, to znów radosne i burzliwe. Innym trybem toczyło się życie prowincjonalnych gospodarstw szlacheckich położonych z dala od centrów dyspozycyjnych kraju, innym zaś stołecznych, pełnych ludzi magnackich rezydencji. Inaczej postrzegali go zwykli mieszkańcy dworów, ich właściciele i bywalcy, a inaczej służba dworska i oficjaliści. Codzienność stale mieszała się tu z nadzwyczajnymi wydarzeniami, które zaburzały stabilną zwykle organizację życia mieszkańców dworu, ale też ekscytowały i dostarczały nowych wrażeń. Człowiek epoki baroku z jednej strony tęsknił za „spokojną codziennością”, z drugiej zaś oczekiwał pozytywnych wydarzeń, które rozbijałyby monotonię codzienności. W każdym z tych środowisk – w pałacu czy dworze – niezależnie od zamożności i położenia pojawiał się jednak czas odpoczynku, a nawet nudy. Jan Stanisław Jabłonowski (1669-1731), wojewoda ruski, pisarz i polityk, skarżył się w 1725 roku swojej przyjaciółce Elżbiecie z Lubomirskich Sieniawskiej, kasztelanowej krakowskiej, na nudę podczas pobytu w swojej wiejskiej rezydencji – „z Mościsk też co nie ma pisać nowego, chyba tylko chleb nowy i jarzyna, a akcyi żadnej, tylko błysk kosy i grabi”. Innym razem wojewoda ruski pisał do kasztelanowej, iż nudząc się w oczekiwaniu na „kłótliwy i niepewny sejmik” wraz z podczaszym koronnym Krzysztofem Mikołajem Towiańskim, „upił się za zdrowie WM Pani”. O ile jemu samemu doskwierała bezczynność, to niepokoił się o nadmiernie aktywny tryb życia przyjaciółki, zalecając kasztelanowej odpoczynek z dala od zgiełku i męczących spraw sądowych. „Jak się kanikuła skończy, to WM Pani zamknij się gdzie i nie rusz, aż przyjdzie[sz] po takich pracach do siebie” – pisał z troską do Sieniawskiej. Na nudę zwykle narzekała Joanna z Sieniawskich Potocka, strażnikowa koronna, która w obawie przed mężem rzadko wyjeżdżała poza Lwów. Tętniące życiem miasto zwykle pustoszało latem czy późną jesienią, co wprowadzało strażnikową w „melankoliczny” nastrój. Spotkaniom towarzyskim nie służyła też zima, szczególnie w odległych zakątkach kraju, kiedy to z powodu znacznych mrozów lub śniegów ustawał ruch, a drogi stawały się nieprzejezdne. Dla osób bywających w kręgu dworu królewskiego, podróżujących po Europie, nudne i prowincjonalne wydawało się życie w niewielkich krajowych ośrodkach. Strażnikowa koronna Joanna z Sieniawskich Potocka drwiła z marszałkowej wielkiej koronnej Konstancji z Tarłów Mniszchowej, która nudziła się w Lublinie oczekując na proces, podkreślając, że dla tak wielkiej damy, która przebywa w wielkim świecie, lubelskie życie musi być nudne.
Dworską bezczynność starano się wypełniać rozmaitymi zajęciami – czytaniem książek, opowieściami, muzykowaniem, polowaniem, wizytami gości, grami towarzyskimi i hazardowymi czy grą w szachy. Ważne miejsce w zmaganiach z dworską nudą zajmowała rękopiśmienna i drukowana prasa, dostarczająca interesujących, a nawet sensacyjnych informacji, plotek i nowinek, które dla spragnionego wiedzy o świecie szlachcica stanowiły ważną rozrywkę, ale i źródło wiadomości. Prenumerata rękopiśmiennych biuletynów, choć kosztowna i dość elitarna, stała się w XVIII wieku modnym i wręcz nieodzownym elementem życia codziennego. Osoby, które nie mogły opłacić cotygodniowych wiadomości, chętnie korzystały z informacji przesyłanych od zamożniejszych przyjaciół czy patronów, pożyczano sobie też wzajemnie otrzymane awizy lub powielano w listach co ciekawsze nowiny. Jan Tarło, wojewoda lubelski, a później sandomierski, silnie zaangażowany w wydarzenia polityczne, stale obdarowywał rękopiśmienną prasą swoją małżonkę Elżbietę z Branickich, która z kolei rzadko opuszczała ich majątki. Chcąc zrekompensować jej osamotnienie i nudę wiejskich posiadłości, wojewoda niemal w każdej poczcie zdawał żonie relacje z wydarzeń i przesyłał gazety polskie i cudzoziemskie – francuskie i niemieckie, „lubo w nich to tylko piszą, co Niemiec każą”. Joanna z Sieniawskich Potocka, strażnikowa koronna, później wojewodzina bełska, stale oczekiwała wieści i gazet od swojej bratowej Elżbiety Sieniawskiej, ponaglając ją w listach prośbami o nadesłanie, choćby starych, ale „siła i ciekawych”. Paradoksalnie jednak na nudę i brak interesujących wydarzeń narzekali sami redaktorzy gazet rękopiśmiennych. „Absolute nie masz stąd co donieść” – żalił się swojej pracodawczyni Elżbiecie Sieniawskiej jeden z lwowskich informatorów. Prasowe informacje rozbudzały zainteresowanie światem, ale i skłaniały do plotek, które były świetnym sposobem pozbycia się nudy. Każda więc wiadomość – prawdziwa lub nieprawdziwa – stawała się okazją do rozmów, pogaduszek czy wymiany listów, gdyż trzeba się było podzielić zasłyszaną lub wyczytaną nowiną. Kiedy brakowało sformalizowanych wieści ze świata, chętnie słuchano opowieści snutych przez starsze osoby lub „zawodowych” opowiadaczy. Jan Stanisław Jabłonowski w 1724 roku posłał swojej córce do Paryża „babę dla bajek w nocy” opowiadania, by osłodzić jej tęsknotę za rodziną.
Chętnie grywano w różne gry towarzyskie – karty, trik traka, bilard czy szachy, które dostarczały sporo emocji, szczególnie kiedy traktowano je jako gry hazardowe, na pieniądze lub fanty. Zbytnie zaangażowanie w grę i skłonność do hazardu prowadziła niekiedy do poważnych strat. Wdowa po Jerzym Marcinie Ożarowskim (zm. 1741), stolniku krakowskim, musiała po śmierci męża spłacać jego długi karciane. Z kolei Konstancja z Sapiehów Sanguszkowa, starościna suraska, z wielką radością odnotowała w swoim pamiętniczku – „grałam w karty z siostrą moją i innemi Ichmość, wygrałam 200 zł”. Musiało to mieć dla niej duże znaczenie, skoro zdecydowała się odnotować ten fakt. Kartami umilano sobie czas na dworze Sobieskich, grywali w nie również biskupi. W szachy grywano na dworze Woroniczów, kasztelaństwa kijowskiego, o czym świadczy zamieszczona w inwentarzu pałacowym informacja o zniszczonym pudełku szachów.
Coraz częstszym i popularnym zajęciem stawało się czytelnictwo i kolekcjonerstwo książek, które pozwalały uwolnić się od codziennych zajęć, poszerzyć wiedzę i zaznać przyjemności. Maria Katarzyna Sapieżyna, siostrzenica królowej Marii Kazimiery, narzekając na rozłąkę z mężem, na nudę i brak towarzystwa, dodawała – „i tylko książka zostaje”. Zainteresowania bibliofilskie wyniosła z domu Elżbieta z Lubomirskich Sieniawska, która powiększyła znacznie kolekcję swojego dziada Stanisława Łukasza Opalińskiego, marszałka nadwornego koronnego. Książki gromadziła Anna z Sanguszków Radziwiłłowa, kanclerzyna litewska, w czym pomocne były jej córki, szczególnie Tekla Róża Wiśniowiecka czy Katarzyna Branicka, która donosiła matce – „Książki moje są wszystkie, żadna mi nie zginęła”. Ich bratowa Franciszka Urszula z Wiśniowieckich przypominała mężowi, by kupił dla niej kilka książek, wśród których miała się znaleźć praca o ceremoniach i zwyczajach religijnych różnych wyznań. Czytano też lżejszą literaturę – francuskie romanse, poradniki, kalendarze. Jadwiga Rafałowiczówna, warszawska korespondentka Elżbiety Sieniawskiej, rezydująca w klasztorze Wizytek w Warszawie, przesyłała dla uciechy swojej protektorki wiersze, „które to w przeszłym miesiącu Jegomość Pan kasztelan płocki [Stanisław Bonifacy Krasiński] złożył dla swojej Jmci [Róży z Ogińskich], które Jegomość sprawował na kolanie w dzień obchodzenia ślubu z sobą”. Wiersze pisała dla swojego ukochanego męża Michała Kazimierza Radziwiłła „Rybeńki” stale spragniona jego obecności Franciszka Urszula z Wiśniowieckich. W jednym z listów pisała do męża, że tęskni i chce „w krótkim wierszu ekspresyją zabawić myśl jego”.
Częstym zajęciem wśród kobiet było szycie, haftowanie, wyrób kwiatów z jedwabiu czy malowanie i śpiew. Zajęcia te postrzegane jako w sposób naturalny przypisane kobiecie, pozwalały na pewien czas zabić nudę i odwrócić uwagę od innych problemów. Większość kobiet umiejętność haftu i szycia wynosiła z rodzinnego domu lub szkół klasztornych. Niektórym z nich umiejętności te sprawiały przyjemność, inne panie zasiadały do nich niechętnie, o ile nie zmuszała ich do tego sytuacja materialna. Katarzyna z Radziwiłłów Branicka opisywała matce, jak szycie drobiazgów dla małżonka odrywa ją od dworskich zabaw i towarzystwa – „gałgany dla niego szyjąc, z koroneczek wąskich mankietki, w których ma wielkie upodobanie”. To znów na polecenie matki wyszukiwała różne „szmatki, wstęgi do bielenia”, albo przygotowywała obicia na kanapy i haftowała obrusy – „Kanapa moja niewypowiedzianie jak śliczna, calem się co z klasztora ślicznie nauczyła, ale tu co od ogrodnikowej, co cale nie mogłam pojąć, obrusy karmazynowe i te skończone”. Innym razem Branicka skarżyła się na jakiegoś sługę, „co mi nie chciał poprzepisywać żadnych dobrych pieśni, tylko te co wszyscy umiemy”. Lubianym zajęciem było słuchanie muzyki – kozackich bandurzystów lub profesjonalnych muzyków z dworskich kapeli, które były niemal na każdym dworze magnackim.
Nowatorskim pomysłem na rozproszenie nudy było kolekcjonerstwo i zbieractwo rozmaitych curiositas czy hodowla zwierząt – rasowych koni i psów, egzotycznych ptaków i nieznanych w Polsce gatunków. Joanna z Sieniawskich Potocka z przejęciem informowała swoją bratową, że ktoś przywiózł „zza Dunaju” strusia, ale przerażony i zmęczony długą podróżą ptak zdechł, zaś nieszczęsny właściciel „ledwie człek nie szaleje, jakoż wielka szkoda tego ptaka, bo by to była rzecz osobliwa, […] wielka szkoda, że nie doprowadził go żywego, bo i w Stambule rarytas wielka”. Jan Tarło obiecywał żonie – „kota morskiego samice posyłam, ale przestrzegam, że zła na białogłowy. Już miała w Polszcze kocie młode, a zatem w kupie ją trzymać z samcem i w piecu im palić teraz na wiosnę”. Dla rozrywki zachwalał też dwie papużki i kanarki, które „jak się ociepli odeślą bardzo małe”. Poszukiwał nawet muzykanta, który napisałby partyturę i grał stosowną muzykę, aby ptaki nauczyć śpiewać. Wielce przywiązana do swojej papużki była Katarzyna z Radziwiłłów Branicka, chorążyna koronna, która zwierzała się matce z postoju w jakiejś karczmie, „gdzie moja papużka brylowała”. Choroba i śmierć ptaka wzbudziła w przywiązanej do niej właścicielce wielki żal – „dość na tym, żem po niej prawie cały dzień płakała i ponownie już ostatnią i pierwszą na świecie bestyjkę tak kochałam”. Smutek chorążyny podzielał jej mąż Jan Klemens Branicki, który pisał do teściowej – „Papużka avec la regret nas wszystkich i całego sąsiedztwa naszego zeszła z tego świata osobliwie, że Kasia przepłakała cały dzień”. Rozrywki dostarczały też chętnie widziane na magnackich dworach karły. Królewiczowa Józefa Maria z Wesslów Sobieska poszukiwała karła, „byle by był ładny”, zaś Karolina z Radziwiłłów Sapieżyna dziękowała matce za przysłanie zabawek dla dzieci, z których młodszy syn „srodze się cieszył”.
Uwolnienie od nudnej codzienności przynosił okres świąt, kojarzący się z zabawą, radością, wyzwoleniem od monotonii i trudów. Zabawa i święto jako odmienna, nieco fikcyjna rzeczywistość, burzyła uporządkowany świat i była powszechnie oczekiwaną formą spędzania czasu. Uwalniała człowieka od codziennych powtarzalnych czynności, wprowadzała w obszar beztroski, stąd ogromne zainteresowanie wszelkimi nowymi formami rozrywki, których chętnie dostarczał dwór królewski. Jadwiga Rafałowiczówna, służąc staroście urzędowskiemu Henrykowi Denhoffowi, często opisywała wydarzenia na dworze, w których uczestniczyła osobiście towarzysząc jego siostrze Elżbiecie z Denhoffów Lubomirskiej (zm. 1702), marszałkowej wielkiej koronnej. „Komedyje też tu u nas nie ustawają, choć by się co najgorzej działo, to się komediami cieszą” – pisała do starosty w grudniu 1700 roku. Kilka dni później donosiła staroście o „marionetach” u księdza kardynała, oczarowana ich urodą – „i były bardzo piękne, jeszcze piękniejsze niżeli pierwszą razą, wszyscy tedy byli, którzy w Warszawie tu byli na tym akcie, byli całe trzy godziny”. Zachwycone komediowym przedstawieniem i spragnione nowości towarzystwo wzięło z ochotą udział w kolacji, przy czym nie zabrakło dodatkowej atrakcji, którą była rywalizacja dam – „po komedii zaś kolacyją dano z cukrów, stojąc damy jadły, a to względem tego, że było Księżna marszałkowa nadworna [Teofila z Zasławskich Ostrogskich Lubomirska] i Jejmć Pani kanclerzyna koronna [Maria Anna de la Grange d’Arquien Wielopolska], które o miejsce zawsze konkurują i tak dla nich musieli wszyscy stać”. Nieocenionej plotkarce nie umknęły też jesienne wydarzenia na dworze królewskim, kiedy to „już się też zaczęły komedyje i opery w senatorskiej izbie” na cześć powracającego spod Rygi króla Augusta II. Rafałowiczówna narzekała jednak – „ludzi bardzo mało bywa na niej, bo też i ciasne miejsce i nikt też jeszcze nie przyjechał, tylko JMć ksiądz kardynał [Michał Radziejowski] i JMc Pan graf”.
Okazją do porzucenia monotonii zwyczajnego dnia były różnorodne familijne i towarzyskie spotkania, które dostarczały niebywałych emocji uczestniczącym w nich ludziom. Zwłaszcza ceremonie rodzinne wymagały obecności i nie sposób się było z nich wymówić. Barbara z Radziwiłłów Branicka narzekała, że od chwili swojego przyjazdu do Tyczyna „ledwie nie co dzień dzieci trzymam do chrztu”. Kiedy w styczniu 1743 roku Jan Tarło, wojewoda sandomierski, wydawał bal w Warszawie, zgromadziło się najprzedniejsze towarzystwo „i do czwartej w nocy asamble trwały”. Sługa, który otrzymał polecenie pilnowania wojewody, nie mógł wyjść z podziwu nad doskonałością zgromadzenia, relacjonując nieobecnej małżonce wojewody – „Zjazd taki tu jest, jaki w Warszawie nie może być snadniejszy, a co do bogactwa widzim stroje, widzim aparencyje, sami i karety drugie niezgadnione, co większe, że u każdego pełno ostryg i wino główne, przy nas monarchia, honor narodu polskiego i reputacja panuje”. W czerwcu tegoż roku znaczne towarzystwo zjechało wraz z Janem Tarłą do Opola Lubelskiego świętować zbliżające się imieniny wojewody, gdzie na powitanie gości „z armat bito, solennie ognia dawano, na bandurze i skrzypcach grano, kapele odprawiały się”.
Brak stabilizacji politycznej i nadmierne rozchwianie epoki baroku powodowało, że ludzie tego okresu szczególnie dotkliwie odczuwali wszelkie zawirowania, stąd z jednej strony oczekiwanie ładu i przywiązanie do powtarzalności pewnych form i zachowań, z drugiej zaś pragnienie doświadczania coraz to nowych, silniejszych i ekscytujących wrażeń. Odmiennie też odczuwano pojęcie czasu, który dla jednych był leniwy i wolno płynący, dla drugich – żyjących w stałym pośpiechu – upływał zbyt szybko, jak w przypadku Elżbiety z Modrzewskich Łaszczowej (zm. 1728), wojewodziny bełskiej, która uprzedzała przyjaciółkę – „teraz puścić muszę kurs prędko płynącemu czasowi”. Inne świadectwo dała podskarbianka koronna Marianna z Zamoyskich, późniejsza Dzieduszycka, która w 1699 roku prosiła matkę o wybaczenie za zbyt długie milczenie, ale zajęta była przygotowaniami do wielkiego nabożeństwa, „dlategom nie miała wolnego czasu do dłuższego oświadczenia respektu”. Osobą niezwykle zajętą, będącą w ciągłym ruchu, była kasztelanowa krakowska Elżbieta Sieniawska, która nie pozwalała sobie na bezczynność i nudę, nie tolerowała tego także w gronie osób od niej zależnych.
Obowiązujący wśród wyższych warstw społeczeństwa styl życia – zamiłowanie do podróży, zaangażowanie polityczne, rozległe interesy ekonomiczne czy wielce absorbujące życie towarzyskie – nie pozostawiały zbyt wiele czasu na nudę, nawet jeśli niektórzy członkowie tego społeczeństwa ją odczuwali.
Realizacja działań online w ramach programu „Kultura Dostępna”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.