Elżbieta z Modrzewskich Tarłowa, 1˚ v. Łaszczowa, była córką Andrzeja Modrzewskiego (ok. 1625-1683), podskarbiego nadwornego koronnego, jednego z najzdolniejszych oficerów i współpracownika króla Jana III Sobieskiego, i pasierbicą pięknej Urszuli Krasickiej (zm. 1719), kasztelanki przemyskiej. Drugie małżeństwo Modrzewskiego, będącego wówczas u progu kariery, zawarte w 1678 roku z dziedziczką potężnej fortuny było wyrazem królewskiej przychylności i rodzajem nagrody za odbyte poselstwo do Turcji. Jednak śmierć Modrzewskiego w bitwie pod Wiedniem przerwała jego dobrze zapowiadającą się karierę, a pozostałej wdowie zyskała przychylność i opiekę pary królewskiej. Modrzewski osierocił pięcioro dzieci – czwórkę z pierwszego małżeństwa: Jana, Wojciecha, Elżbietę i Katarzynę, oraz Helenę z drugiego związku. Niewiele wiadomo o ich losach poza tym, że starsze dzieci doczekały wieku dorosłego i założyły rodziny. Być może podskarbi miał jeszcze trzeciego syna, gdyż Elżbieta Łaszczowa wspominała w czerwcu 1713 roku w jednym z listów o swojej bratowej „średniej”, która przyjechała do niej na połóg.
Młodziutka podskarbianka Elżbieta Modrzewska od dzieciństwa więc związana była z dworem królowej Marii Kazimiery, a osierocona przez rodziców wychowywała się pod okiem macochy i królowej. Urszula Modrzewska rychło jednak ponownie wyszła za mąż, w 1690 roku została bowiem drugą żoną Prokopa Jana Granowskiego, starosty żytomierskiego. Po śmierci drugiego małżonka jeszcze raz zdecydowała się na małżeństwo i w 1697 roku poślubiła Aleksandra Feliksa Lipskiego, wojewodę kaliskiego. I tym razem los okazał się okrutny dla Urszuli. Jej mąż został posądzony o zdradę i rozsiekany przez rozsierdzoną szlachtę w obozie pod Gorzycami w 1702 roku. Przez kolejne lata Urszula Lipska pozostała w stanie wdowim aż do swej śmierci w początkach 1719 roku.
Podskarbianka nadworna odebrała dobre, choć tradycyjne, wykształcenie, dobrze posługiwała się piórem, pisała starannie, znała francuski i trochę łaciny, co zapewne wynikało z pobytu na dworze królewskim. Być może uczęszczała też na pensję warszawskich wizytek jak jej rówieśniczki. Tu poznała swoje przyszłe przyjaciółki, Elżbietę z Lubomirskich Sieniawską i Annę Katarzynę z Sanguszków Radziwiłłową, z którymi utrzymywała regularne i bliskie kontakty. Zapewne za sprawą Sieniawskich poznała swojego przyszłego męża Michała Aleksandra Łaszcza (zm. 1720), starostę grabowieckiego, kasztelana bełskiego, a następnie wojewodę bełskiego (1710-1720), który służył w oddziałach hetmana Adama Mikołaja Sieniawskiego. Po Sieniawskim właśnie przejął województwo bełskie, kiedy ten postąpił na kasztelanię krakowską. Związkowi temu mogła sprzyjać też jej macocha, której drugi mąż, Prokop Jan Granowski, był wujem Adama Mikołaja Sieniawskiego. Modrzewska została drugą żoną pięćdziesięcioletniego prawie Aleksandra Michała Łaszcza około 1694 roku, po śmierci jego pierwszej małżonki Katarzyny z Dąbrowicy 1˚ v. Brodeckiej (zm. 1693). Jako posag wniosła Łaszczowi należący niegdyś do jej ojca majątek Wielkie Oczy.
Łaszczowie mieli kilkoro dzieci, ale wieku dorosłego dożyło tylko dwoje – córka Marianna (1701-1731), od 9 lipca 1719 roku żona Stanisława Potockiego (1698-1760), starosty halickiego, następnie wojewody poznańskiego, oraz syn Józef Antoni (1704-1748), późniejszy biskup chełmski. Jego bliźniaczy brat Franciszek nie przeżył ciężkiej choroby, na którą obaj chłopcy zapadli w 1711 roku. Jeszcze w październiku 1711 roku Elżbieta Łaszczowa skarżyła się przyjaciółce Annie Radziwiłłowej na nieskuteczną kurację zastosowaną przez doktora Forbesa: „bo po ludzku sądząc, jest to dziecię sans aucune esperence, bo nie tylko że melioracyi nie masz dotąd, ale co dalej, to gorzej. Wierz mi WXMość, że w tym utrapieniu o dzieci, to mogę mówić bezpiecznie, że Job (Hiob) byłyby sprawiedliwszy, ale nie był nade mnie cierpliwszy”. Józef Antoni Łaszcz, którego organizm okazał się silniejszy i zwalczył chorobę, do końca życia borykał się z komplikacjami – silnie utykał. Jego noga stała się krótsza i mocno przykurczona, nad czym ubolewała jego matka, i z pewnością fakt ten zadecydował o tym, że po nieudanych staraniach matrymonialnych wybrał stan duchowny. Już w 1717 roku Elżbieta Łaszczowa czyniła zabiegi, by wydać syna za którąś z córek swojej przyjaciółki Anny Radziwiłłowej. Upodobała sobie zwłaszcza jedną z nich, Teklę Różę Radziwiłłównę, ale jej matka nie była zbyt przychylna małżeństwu córki z kaleką, a do tego stojącym niżej w hierarchii społecznej. W 1719 roku Józef Antoni starał się o rękę Franciszki Cetnerówny, wojewodzianki smoleńskiej, w ostatniej chwili jednak zmienił ponoć zdanie i zdecydował się na stan duchowny. Nie wiadomo, jaki był rzeczywisty powód zerwania, dość że Łaszcz i Cetnerowie unikali się wzajemnie. Niedoszła oblubienica poślubiła zaś Michała Rzewuskiego, wojewodę podolskiego.
Elżbieta Łaszczowa niezbyt aktywnie uczestniczyła w życiu publicznym, poświęcając czas głównie na prowadzenie spraw gospodarczych pod stałą nieobecność swojego męża. Pilnie jednak śledziła wszelkie wydarzenia polityczne i utrzymywała stały kontakt ze swoją przyjaciółką Elżbietą Sieniawską, czemu sprzyjała bliskość ich majątków. Śmierć męża, Aleksandra Michała Łaszcza, odczuła dotkliwie, szczególnie że nastąpiła w chwili, gdy jej dzieci odeszły z domu, zmarła też jej macocha, Urszula Lipska. Ponadto zaczęła podupadać na zdrowiu. Być może właśnie dwuletnia samotność i coraz słabsze zdrowie skłoniły niemłodą już wojewodzinę bełską do ponownego małżeństwa. Zasięgnęła jednak opinii syna, który akceptował jej związek, choć nie wziął udziału w weselu. Zapewne dlatego, by nie spotkać się z niedoszłą teściową Anną Cetnerową, wojewodziną smoleńską, która była siostrą przyszłego męża jego matki. W 1722 roku Elżbieta Łaszczowa zdecydowała się bowiem poślubić Jana Tarłę, wojewodę lubelskiego, który kilka lat wcześniej unieważnił swoje małżeństwo z Marią Lubowiecką, starościanką oświęcimską. Trudno mówić o wielkim uczuciu niemłodych już przecież ludzi. O zawarciu przez nich związku zdecydowały względy inne niż miłość. Gospodarność Elżbiety Łaszczowej była powszechnie znana, jej majątki sąsiadowały z dobrami Tarłów i choć małżeństwo to nie dawało szans na oczekiwanego przez wojewodę dziedzica, to mogło okazać się dla niego korzystne. Elżbieta, nawet gdy była już ciężko chora, dokładała pilnych starań o swoje majątki, zbiór zboża i jego spław do Gdańska, śledziła ceny sprzedaży, doglądała frachtu i stanu statków, pilnowała służby i interesów męża. Poszukiwała też dla siebie dobrych lekarzy, bo gruźlica robiła coraz większe postępy i bywały dni, że wojewodzina nie wstawała z łóżka. Coraz rzadziej też opuszczała swoje dobra w Łaszczowie czy Sośnicy, czasem zaglądała do Jarosławia, by się leczyć u bliżej nieznanego „księdza aptekarza”. W 1722 roku po raz pierwszy zobaczyła swojego wnuka, syna Marianny i Stanisława Potockich, którego przywiozła do niej Teofila z Leszczyńskich Potocka, wojewodzina kijowska, wraz ze swoim drugim wnukiem, kasztelanicem podlaskim. Zachwyciła się wówczas chłopcem. „Śliczny chłopiaszek, jak miniatura, tylko troszkę słaby, kasztelanic rok starszy, a daleko mocniejszy, ale i ten nabierze”, pisała do męża, prosząc, by jej coś przysłał dla wnuka, bo nic mu jeszcze nie ofiarowała. Spodziewała się też wizyt licznych gości, czym niepokoiła się bardzo w obawie o nadmierne koszty. Przed mężem wyznała swoje obawy, zwłaszcza z powodu wizyty chorążyny koronnej: „będzie mnie dużo kosztowała ta wizyta, kiedy nie masz tylko jeden kucharz i dalej, jak WM Pan wiesz, że nie masz nic okrom wina”. Na początku 1726 roku zaangażowała się w jakąś sprawę, „gdyż trzeba koniecznie JP. Tarłównę utrzymać na przełożeństwie, a wiele ma przeszkód od Sołtyków, naszym to kosztem będzie wszystko, ale to trzeba koniecznie zrobić”, uprzedzała męża, tłumacząc się, że nie może opuścić domu. Sen z oczu spędzał jej także poziom wód w Wiśle, raz zbyt niski, to znów za wysoki, co uniemożliwiało spław towarów.
W 1727 roku Elżbieta Tarłowa była już bardzo chora. Skarżyła się na słabość, bóle w boku i w płucach, i pluła krwią. Coraz częściej odmawiała mężowi towarzyszenia mu w podróży, nawet kiedy namawiał ją do przyjazdu do Opola Lubelskiego, by „zażyć maju”. Od początku zresztą rzadko się widywali, zajęci każde swoimi sprawami. Tarło biegał ustawicznie „w publicznych sukcesach”, a żonie powierzał dozór spraw domowych. Ona chętnie oddawała się gospodarstwu i przyjmowała wizyty dawnej przyjaciółki Elżbiety Sieniawskiej. Jednak gruźlica rujnowała jej zdrowie, jej stan pogarszał się z dnia na dzień. Zażywała leki zapisywane przez królewskiego lekarza Jana Daniela Geyera (1660-1735), ale ich skutek był mizerny. Nie sprzyjały jej mordercze kuracje i ciągłe puszczanie krwi. Przygotowała testament i przesłała kopię do Sieniawskiej, którą uczyniła egzekutorką. Na początku 1728 roku pisała do męża z rezygnacją: „Potrzebna bym była srodze mieć przytomnego, a prawie ustawicznego medyka bardzo doskonałego, to bym mogła jeszcze podobno i pożyć, ale jeżeli nie będzie, to podobno i przed czasem przyjdzie do obiecany ziemie pośpieszyć”. Jan Tarło szukał dla niej lekarzy w Saksonii, gdzie leczyła się również jego siostra Magdalena Lubomirska (zm. 17 I 1728), wojewodzina krakowska. Ale i ona rychło rozstała się ze światem. Elżbieta żałowała jej w liście do męża: „nie byłam godna uprosić pana Boga zdrowia jej, co że z woli Najwyższego, łzami utulać należy”. Wojewoda szukał dla żony ratunku wśród lekarzy i cyrulików, sprowadził nawet dla Elżbiety najlepszego z medyków, Christiana Heinricha Erndtela („Ertla”), w którym ona upatrywała ostatniej nadziei, gotowa zapłacić wielokrotność stawki za jego usługi, ale i to niewiele pomogło. Teresa z Mniszchów Lubomirska, wojewodzina czernihowska, pisała 17 marca 1728 roku do swego ojca Józefa Wandalina Mniszcha: „O JMci Pani wojewodziny lubelski donoszę, że już eksperowana, bo sprowadzeni do niej doktorowie Ertel i drugi hetmański nie tuszą, aby doczekała Wielki Nocy i już ją tylko kordiałami posilają i utrzymują”. Elżbieta Tarłowa zmarła przed północą 2 kwietnia 1728 roku w Sośnicy. Jej ciało miano przewieźć do Przemyśla, gdzie w kościele karmelitów miały się odprawić egzekwie pogrzebowe.