Dobrą znajomość języka polskiego „mała d’ Arquien” - z urodzenia Francuzka, nazwana podobno przez polskie dworki Marysieńką - zawdzięczała niewątpliwie pobytowi i wychowaniu na warszawskim dworze swojej matki chrzestnej, królowej Ludwiki Marii Gonzagi, żony dwóch kolejnych Wazów. Mową swej przybranej ojczyzny władała wkrótce tak swobodnie, iż – zdaniem anonimowego Francuza F. de S. – „mówiła lepiej po polsku aniżeli sami Polacy”. Jednak większych zdolności lingwistycznych nie wykazała: nigdy nie opanowała ani łaciny, ani języka włoskiego, pomimo kilkunastu lat spędzonych we wdowieństwie nad Tybrem.
Od Ludwiki Marii (też Francuzki) ta młodziutka, piękna i nadzwyczaj inteligentna panna d’ Arquien nauczyła się nie tylko tajników gry dyplomatycznej, lecz także modnej wówczas sztuki pisania listów. Całą swoją obfitą korespondencję prowadziła oczywiście po francusku, lecz jej ortografia, nawet w ojczystym języku, okazała się ogromnie chwiejna, żeby nie powiedzieć - całkowicie własna. Przez całe swe długie życie Marysieńka pisała nieortograficznie, jak dyslektyczka (nieuzasadnione dzielenie wyrazów na części), gdzieniegdzie tylko przeplatając tekst francuski wyrazami i zwrotami bądź zdaniami polskimi, których pisownia zdecydowanie przekraczała umiejętności autorki. Np. wyraźną trudność sprawiało jej np. słowo (często używane w tytulaturze) „chorąży”, przybierające ustawicznie zmieniającą się formę w postaci : korąszy, korągi, koronszi, korongi czy chorąszy. Swojskie słowa jak np. „kasza”, „buraki”, „kapusta”, „karczma”, „łaźnia” czy „ruszenie” Maria Kazimiera pisała fonetycznie po francusku (la cacha, des bouraky, kapousta, carczema, lasznia, rouchenie); podobnych przykładów można mnożyć. Borykanie się z polską pisownią bynajmniej nie umniejszyło literackich walorów tej korespondencji: żywiołowy temperament pisarski autorki nie mieścił się wyłącznie w ramach wytwornej poetyki. Marysieńka umiała i lubiła być dosadna w swych wyrażeniach („...nie będę cie miała za sinka, ale za gnoyka, szfinia ty...”- z listu do Zamoyskiego, 1658; „Współczuję Wci udrękom, ale i mnie jest bardzo niemiło, że un chłop gruby [mowa o Zamoyskim] śpi na jednej ze mną poduszce” – z listu do Sobieskiego, 1662).
Królowa pozostawiła po sobie ogromną (i chyba dokładnie niepoliczoną) spuściznę epistolarną, w dużej części nieznaną i ukrytą dotąd w zbiorach archiwalnych, przeważnie zagranicznych. Polskiemu czytelnikowi najlepiej znaną jest jej korespondencja do pierwszego męża, Jana Zamoyskiego, oraz do Jana Sobieskiego, opublikowana starannie przez Leszka Kukulskiego w 1966 r. Niestety, z jej listów do Sobieskiego przetrwały tylko okruchy – ok. 60 listów, i to przed zawarciem ich małżeństwa; a z ponad 30. letniego okresu małżeńskiego zostały zaledwie dwa, z okresu kampanii wiedeńskiej. A trzeba pamiętać, że Maria Kazimiera utrzymywała szeroką korespondencję jeszcze z własną rodziną (ciotka – hrabina de Maligny we Francji, ojciec, dzieci i wnuczęta, zięć - elektor bawarski, szwagierka - księżna Radziwiłłowa), a pod koniec życia z Elżbietą Sieniawską, swoją przyjaciółką i plenipotentką. Pisywała także do polskich magnatów, dyplomatów, zwykłych dworzan czy lekarzy; listy takie, w odróżnieniu od poprzednich, miały już charakter ściśle utylitarny.