Fuit homo missus a Deo, cui nomen erat Johannes (Pojawił się człowiek posłany przez Boga – Jan mu było na imię) – tak oto, słowami prologu do Ewangelii św. Jana witał Wiedeń naszego króla po uwolnieniu miasta ze straszliwego oblężenia. Nie tylko wiedeńczycy widzieli w nim wtedy męża zesłanego przez opatrzność – zwycięski król Polski był szansą dla mnogich i wielojęzycznych ludów. Brytyjczyk Norman Davies, najchętniej dziś czytany przez Polaków historyk ich kraju, znalazł w swym Bożym igrzysku słowa nader trafnie odmalowujące wymiar sukcesu Sobieskiego:
Nazwisko „Sobieski” należy do tych bardzo nielicznych nazwisk w historii Polski, które są znane szerszemu światu. Jego pochwałę głosili zarówno współcześni, jak historycy. Według Johna Miltona, był „pierwszym z Polaków, który pokazał, że straszliwe siły tureckie rozbić można jednym ciosem”. Jego umiejętności i talenty w dziedzinie wojennego rzemiosła wychwalał Clausewitz. W Polsce jego imię było na ustach wszystkich, w całej Europie pamiętano o nim, jako o tym, który obronił cesarstwo i świat chrześcijański przed niewiernymi. I dlatego nie jest rzeczą prostą odmalować twarz ukrytą pod maską sławy, ani – co ważniejsze – opisać problemy królestwa przyćmione blaskiem wspaniałych czynów jego władcy1.
I tak właśnie jest, bo gloria zwycięstw i „maska sławy” od zawsze ambarasują polskich historyków. Uchylić ją trzeba, ale też nikt nie chce przyćmić ostatnich błysków wojennej chwały starej Rzeczypospolitej. Bo przecież Jan Sobieski – mimo niemałych osiągnięć w innych dziedzinach – był przede wszystkim panem pól bitewnych, największym w rodzimych dziejach „mistrzem miecza”. Nawet Wilanów, jego piękna, podwarszawska rezydencja, jest w dużej mierze dzieckiem wiedeńskiej wiktorii.
Po prawdzie (a może siłą rzeczy) funkcjonują w Polsce dwie, niewspółmierne narracje o Sobieskim – jedna „złota”, heroiczna; druga nie tyle „czarna”, co „szara”, lubująca się w przedstawianiu królewskiej zwyczajności. Najwymowniejszym orędownikiem tej pierwszej był Henryk Sienkiewicz, który w Panu Wołodyjowskim wystawił Sobieskiemu monumentalny pomnik bohatera, wodza świętego hufca straceńców, którzy – mimo obojętności współziomków – własną piersią zasłaniają ojczyznę. Pamiętamy, jak w zakończeniu Pana Wołodyjowskiego Sobieski wchodzi do kolegiaty w Stanisławowie, aby oddać pośmiertny hołd ulubionemu żołnierzowi.
Oczy wszystkich zwróciły się na niego, dreszcz jakiś wstrząsnął ludźmi, a on szedł z brzękiem ostróg ku katafalkowi, wspaniały, z twarzą rzymskiego cezara, ogromny… Zastęp żelaznego rycerstwa szedł za nim – Salvator! – krzyknął w uniesieniu ksiądz.
Najbardziej wymownym zaś rzecznikiem narracji drugiej był Tadeusz Boy-Żeleński, który w uroczej Marysieńce Sobieskiej wciąż ściąga Sobieskiego z najwyższego w Polsce piedestału. Nie bez racji i korzyści, bo u nas takie książki są bardzo potrzebne: płaszcz bohatera tak starannie ukrywa jego ciało, iż mogłoby się wydawać, że polski Panteon narodowy zaludniają figury niemal bezcielesne.
Nie oznacza to wszakże, że złota legenda Sobieskiego jest fałszywa. Sprawy mają się inaczej, przy czym zawsze warto przypominać inne niż Wiedeń tytuły do jego chwały. Wyobraźmy sobie bowiem, jak wyglądałoby „babie lato” Rzeczypospolitej bez determinacji Sobieskiego w niestrudzonej obronie granic. Sobieski Boya, świetny epistolograf, wiecznie rozczarowany kochanek, człek pełen ludzkich słabości, nie powinien przysłonić kogoś, czyja wola i talenty wybawiły masy ludzi od gehenny jasyru. Jak określić wymiar uratowanych egzystencji? To bardzo „ludzki” punkt obserwacyjny dla życia i czynów Jana Sobieskiego. Dlatego też najbardziej z nich imponuje fantastyczna „wyprawa na czambuły” z roku 1671, kiedy to mózgiem i szablą Sobieskiego niemal w zarodku unicestwiono wyjątkowo dolegliwy najazd tatarski. Nikt przed nim czegoś takiego nie dokonał. Postawienie, choćby raz, skutecznej tamy przeciw wyciekowi krwi z kresów państwa – to właśnie wystawia Sobieskiemu najbardziej wiarygodny certyfikat bohatera. Nieziszczone tragedie, uratowani ludzie, happy end z kawalerią Sobieskiego wjeżdżającą w kadr w kluczowym momencie – gotowy scenariusz filmu fabularnego o kresowo-westernowej fabule. Co więcej – jak powiadał wielki niemiecki historyk Leopold von Ranke – tak to naprawdę było.
* Fragment rozdziału Europa Jana Sobieskiego: barok i Polska [w:] Krzysztof Chmielewski, Jarosław Krawczyk, Wilanowski widnokrąg. Szkice o pałacu i sztuce europejskiej, Muzeum Pałac w Wilanowie, Warszawa 2010. To zbiór szkiców o sztuce europejskiej, o tradycjach, postawach i wzorach skupiających się w pałacu wilanowskim jak w soczewce.
1. Norman Davies, Boże igrzysko, Kraków 1999, s. 440.