Stanisław Leszczyński nie miał szczęścia do polskiej korony. Otrzymał ją najpierw z woli szwedzkiego protektora Karola XII, by utracić po klęsce Szwedów pod Połtawą. Wymykając się saskim zbirom, Leszczyński w przebraniu sługi dotarł do Francji. Tam osiadł, marząc o wydaniu córki za jakiegoś możnego arystokratę. Zamiast magnata, za zięcia dostał samego króla Ludwika XV. Leszczyński miał zemdleć na wieść o zalotniku, wiedział bowiem o swym położeniu, a posagiem Marii, wedle złośliwców, był jedynie jej warkocz. Maria pokazała, że prócz warkocza ma jeszcze nader płodne łono. W przeciągu 10 lat, co rok rodziła swemu królewskiemu mężowi nowego przedstawiciela dynastii Burbonów. Z czasem mąż szerokim łukiem zaczął omijać łożnicę żony, ale nie dziwił się temu nawet ojciec królowej, który miał mawiać: „trudno o bardziej nudne królowe niż moja żona i córka”.
Teść króla Francji po śmierci Augusta II został wybrany na króla Polski. Ta sama szlachta, która go wyniosła na tron, nie zamierzała jednak nadstawiać zań głowy, podobnie jak i francuski teść. Osaczony w oblężonym przez Rosjan Gdańsku, musiał zarzucić marzenia o koronie i w przebraniu ratować swoją skórę. Na otarcie łez, Leszczyński zachował honorowy tytuł królewski oraz otrzymał w dożywocie świeżo podbitą przez Francuzów Lotaryngię i 2 miliony liwrów pensji. Leszczyński otrzymał więc własne państewko. Władcą okazał się nader zapobiegliwym i uczynił z Lotaryngii kwitnący kraj. Upiększał ją licznymi budowlami użyteczności publicznej oraz swymi pałacami. Założył Towarzystwo Naukowo-Literackie, Akademię Rycerską, teatr, ogród botaniczny, a także ufundował szereg przytułków i szpitali oraz magazynów zbożowych. Z pasją oddawał się także filozofii i przyjaźni z Helwecjuszem i Wolterem.
Ten kryształowy obraz „dobrego króla” należy jednak uzupełnić specyficznym połączeniem dewocji i zamiłowania do rozpusty. Królewska łożnica rzadko kiedy była pusta. Z równie wielką gorliwością król oddawał się praktykom religijnym. Jednak jego prawdziwą pasją i nałogiem, który w końcu skrócił mu życie, był tytoń. Już współcześni, znając jego zamiłowanie do fajczanego dymu, nazywali go „skórzaną gębą”. To właśnie fajka była przyczyną jego zgonu. 5 lutego 1766 roku podpalając fajkę rzucił na swój szlafrok iskrę z pałacowego kominka. Płonący szlafrok ugaszono, ale poparzenia były tak wielkie, że król zmarł w męczarniach po osiemnastu dniach.
Wraz ze złożeniem do grobu nie zakończyły się jego perypetie. Podczas rewolucji francuskiej jego truchło zostało zgilotynowane, a drobne szczątki przywiózł do Warszawy gen. Michał Sokolnicki. Następnie potraktowano je jako łup wojenny i zostały wywiezione do Petersburga, skąd wróciły do ojczyzny dopiero po I wojnie światowej. W 1926 roku szczątki „króla filozofa” zostały wreszcie złożone w podziemiach wawelskiej katedry.