Zawierając w Linzu sojusz z Austrią w marcu 1684 r. ryzykował Sobieski znalezienie się w sojuszu z państwem zaangażowanym w wojnę na dwa fronty, dla którego spełni tylko rolę dywersji wobec drugorzędnego przeciwnika, który za to będzie zdolny bez trudu zaangażować ogół swoich sił przeciwko Rzeczypospolitej; w razie zaś decyzji cesarza o wycofaniu się z wojny z wspólnym tureckim przeciwnikiem, nie będzie w stanie ani odwieść go od tego, ani wyciągnąć żadnych korzyści z poniesionych już podczas kampanii 1683 r. wysiłków. Sobieski założył, że żaden z czarnych scenariuszy nie spełni się. Najwyraźniej z drugiej strony było bowiem dla króla oczywiste, iż stan spraw w Europie, wymagający od cesarstwa podziału uwagi między konflikt z Francją a wojnę z Turcją, musi wzbudzić obawy wiedeńskich polityków, co do możliwości skutecznego zaangażowania na dwóch frontach.
Rzeczywiście niedługo po wiedeńskiej bitwie, bo już w 1684 r., zaistniała dla Austrii konieczność: bądź wycofania się z wojny z Portą, bądź pacyfikacji na Zachodzie. Wedle opinii polskiego historyka Kazimierza Piwarskiego w tym okresie chwilowo miała przeważać w Wiedniu koncepcja wycofania się z wojny z Turcją i przyjścia z pomocą zagrożonym w Niderlandach Habsburgom hiszpańskim. Ten zabójczy dla Ligi projekt spotkał się z silnym przeciwdziałaniem dyplomacji papieskiej, która występując w Wiedniu przeciw tym planom, miała ustami swego nuncjusza zagrozić cesarzowi ucięciem subsydiów, gdyby zdecydował się on choćby tylko na podział sił na dwa fronty i osłabienia tym sposobem akcji na Węgrzech. Równocześnie kuria rzymska podjęła w Paryżu starania mające na celu nakłonienie Ludwika XIV do pacyfikacji[1]. Ostatecznie w Wiedniu przeważyła – zgodnie z dobrze rozpoznanym interesem własnym – opcja ustąpienia na zachodzie Ludwikowi XIV, co ten postanowił wykorzystać, godząc się na antrakt w zmaganiach ze swoimi przeciwnikami. W tej sytuacji, dzięki pośrednictwu dyplomacji holenderskiej i z pomocą wspomnianych wysiłków kurii rzymskiej, 15 sierpnia 1684 r. w Ratyzbonie doszło do zawarcia dwudziestoletniego rozejmu między Francją a obiema liniami Habsburgów.
Układ, pozostawiający Ludwikowi XIV na czas jego trwania prawo do dzierżenia reunionów, równocześnie zwolnił cesarzowi ręce do walki z Turcją. Rozejm Habsburgów z Bourbonami stanowił fundament na którym Liga mogła prowadzić efektywne działania przeciw Turcji. Tak dogodna koniunktura, którą można było konsumować poczynając od 1685 r., trwała do 1688 r., kiedy to początek drugiej wojny koalicyjnej zmusił cesarza do podziału sił i osłabienia wysiłku na wschodzie. Kilka następujących po traktacie z Linzu lat stworzyło przestrzeń dla realizacji ambitnych planów polskiego króla. Warto zwrócić uwagę, iż warunek sine qua non skuteczności Ligi, czyli pacyfikacja na zachodzie Europy, został spełniony już kilka miesięcy po jej zawarciu. Sobieski nie pomylił się więc w ocenie sytuacji, gdy założył, że sojusz antyturecki będzie miał szanse powodzenia. Król miał oczywiście ku temu przesłanki, jak choćby znane mu dążenia papiestwa, niemniej w sytuacji różnorakich ścierających się interesów politycznych, podjął duże ryzyko postawienia na wariant zawarcia ligi i pacyfikacji, co okazało się decyzją trafioną. Wytrawny i niezmiennie skłonny do ryzyka polityk zapewnił sobie wystarczający czas na realizację szeroko zakrojonych i ambitnych celów. Kilkuletni antrakt w zachodnioeuropejskich zmaganiach starczył do odniesienia sporych sukcesów w wojnie z Turcją, owocując w 1686 r., zdobyciem Budy, a w roku 1687 zwycięstwem pod Mohaczem. Były to zwycięstwa austriackie, ale również Sobieski miał gotowy plan wykorzystania sojuszu z Linzu dla własnych celów. Efektywny sojusz w ramach Ligi z Austrią, Wenecją i papiestwem, był dla osiągnięcia tych celów elementem podstawowym, ale nie jedynym, który król brał pod uwagę formułując powiedeńską politykę Rzeczypospolitej.
[1] K. Piwarski, Polska a Francja po roku 1683, Kraków 1933, s. 8.