W drugiej połowie XVIII w. Rzeczpospolita budziła skrajne odczucia wśród elit intelektualnych i politycznych Zachodu. Pisząc o niej, nie sposób było się nudzić, a reguła ta najlepiej chyba pasowała do księdza Gabriela Bonnota de Mably’ego (1709–1785). Jego sława przygasła wkrótce po jego śmierci, ale za życia cieszył się sporym uznaniem, wydając szereg traktatów, w których pisał na temat ustroju nie tylko państw europejskich, ale też nowo powstałych Stanów Zjednoczonych.
Jak większość ówczesnych pisarzy politycznych zakładał, że istnieje idealny wzór państwa i społeczeństwa, który jest zgodny z prawami naturalnymi i niezmienną naturą człowieka, a zadaniem rozumu ludzkiego jest jego poznanie. Oczywiście był przekonany, że to właśnie on poznał taki wzorzec, a obowiązkiem rządzących jest wprowadzenie go w życie. Nie było to łatwe zadanie, ponieważ Mably uznał, że polityka jest niczym więcej jak sposobem na doprowadzenie społeczeństw do zgodności z „porządkiem naturalnym”, który z kolei zgadzał się z moralnością. Innymi słowy, polityka miała służyć osiągnięciu celów moralnych czy też uczynieniu społeczeństw i jednostek „cnotliwymi” na wzór obywateli starożytnych miast-państw. Przy tak ambitnym zadaniu cała reszta to już tylko szczegóły. Mably był zwolennikiem ustroju mieszanego łączącego najlepsze elementy monarchii, arystokracji i demokracji, w którym prawa polityczne byłyby ograniczone do osób posiadających własność, co w tym wypadku oznaczało ziemię. Jako moralista był krytykiem bogactwa pochodzącego z handlu, które wspólnie ze sztukami pięknymi miało prowadzić do „zepsucia”. Ceną za prawa polityczne miał być obowiązek służby wojskowej. Mably proponował zastąpić regularną armię milicją złożoną z obywateli, której głównym zadaniem byłoby, obok troski o bezpieczeństwo zewnętrzne, rozwijanie cnót obywatelskich. W takim układzie nie było oczywiście miejsca na wojny agresywne, a ostatecznie na żadne wojny. Gdyby tylko świat chciał go słuchać!
Bliżej sprawami Rzeczypospolitej zajął się po raz pierwszy w napisanej w 1761 r. pracy De l’étude de l’histoire. Ocena nie wypadła dobrze. Mably uznał, że prawo w Polsce nie chroni słabszych grup społecznych, lecz sprzyja tyranii możnych, ludność w „barbarzyński” sposób jest podporządkowana szlachcie, władza ustawodawcza nie funkcjonuje ze względu na liberum veto, natomiast władza wykonawcza jest całkowicie nieskuteczna. Rzeczpospolita znajdowała się w przededniu wojny chłopskiej, a ze względu na anarchię wewnętrzną mogła stać się łatwym łupem potężnych sąsiadów. Poza widmem powstania chłopskiego – nic nowego w porównaniu z negatywnymi opiniami wyrażanymi choćby przez Monteskiusza czy Woltera. Jednak w przeciwieństwie do nich Mably przynajmniej częściowo zmienił zdanie. Na prośbę Michała Wielhorskiego, oficjalnego przedstawiciela Generalności Konfederacji Barskiej w Paryżu, podjął się przygotowania planu reform Rzeczypospolitej. Efektem był ukończony w sierpniu 1770 r. traktat Observations sur la réforme des lois de la Pologne. Wspólnie z Wielhorskim uznał, że jego zasięg powinien być ograniczony do grona przywódców konfederacji barskiej i dlatego nie wydano go drukiem. Traktat rozpoczął jednak polemikę z Wielhorskim i sekretarzem Generalności Konfederacji Barskiej Ignacym Bohuszem, podczas której Mably napisał kilka krótszych prac dotyczących Rzeczypospolitej. Opinie na jej temat podsumował w opublikowanej w 1781 r. rozprawie Du gouvernement et des lois de la Pologne.
Związki z konfederatami barskimi miały wyraźny wpływ na Mably’ego. Dzielił z nimi pogląd na temat uzależnienia Rzeczypospolitej od Rosji, którą uważał za śmiertelnego wroga Polski, oraz fatalnej roli odgrywanej przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zgadzał się również, że państwo polsko-litewskie jest pogrążone w anarchii. Jego plan reform w wielu punktach przypominał plany konfederatów, czemu zresztą trudno się dziwić – wiedzę na temat Rzeczypospolitej, jak sam twierdził – niedoskonałą, czerpał głównie od Wielhorskiego. Nie przeszkodziło mu to w zachwalaniu swoich pomysłów jako jedynego i zbawiennego środka dla ratowania Rzeczypospolitej.
Już to, iż Mably uznał, że Polskę można uratować, wskazywało na jego pozytywny stosunek. Był przekonany, że z wyjątkiem Szwajcarii i Szwecji, w których dobro ogółu stawiano nad korzyści osobiste, pozostałe państwa znajdowały się w takim stanie, że nic nie mogło im pomóc. Głównym atutem Rzeczypospolitej był lud „odważny, dumny i zazdrosny o swą wolność”. Przez „lud” rozumiał szlachtę, której poświęcenie w walce o wolność stawiał ponad poświęcenie Greków broniących ojczyzny przed Persami czy Rzymian walczących z Hannibalem. Niestety, „lud” miał także wady, a podstawowym zadaniem było ich wyeliminowanie poprzez zmiany w strukturze politycznej. Najważniejsza miała polegać na wzmocnieniu pozycji sejmu, przez który rozumiał wyłącznie izbę poselską. Służyć temu miały dwa elementy. Pierwszy, wymieniany przez większość polityków i publicystów, to likwidacja, a przynajmniej ograniczenie liberum veto oraz nieograniczenie czasu pracy sejmu. Dochodzić do tego miało usprawnienie obrad, między innymi poprzez wyznaczenie stałych terminów inauguracji czy specjalnych urzędników, którzy mieliby czuwać nad porządkiem i bezpieczeństwem posiedzeń. Drugi, niezwykły na tle poglądów obcych autorów, to pozbawienie króla i senatu wpływu na tworzenie prawa, a także oddanie sejmowi kontroli nad egzekutywą. Tej ostatniej poświęcił sporo uwagi, podkreślając, że silna władza wykonawcza jest niezbędna dla sprawnego funkcjonowania państwa, ale równocześnie stwarza ona zagrożenie dla władzy ustawodawczej i wolności poddanych. W tym zagrożeniu widział zresztą źródło problemów Polski – chcąc zabezpieczyć się przed despotyzmem, szlachta zbudowała system, który doprowadził państwo do anarchii.
Aby uniknąć obydwu rodzajów zagrożeń, przedstawił kolejne „złote” reguły. Należało wprowadzić częstą rotację przy obsadzie urzędów, co oczywiście wykluczało ich dziedziczność, urzędy nie powinny dysponować środkami, które pobudzałyby obywateli do „chciwości” i „ambicji”, wreszcie władza wykonawcza powinna być podzielona w taki sposób, aby jej poszczególne części równoważyły się. Najwyższym organem władzy wykonawczej miał być senat podzielony na kilka rad. Wybór senatorów należałby do sejmu, który sprawowałby kontrolę nad egzekutywą. Zmiany miały także dotyczyć pozycji króla. Mably opowiadał się za monarchię dziedziczną, jednak rola władcy miała ograniczać się do przewodzenia senatowi i pełnienia funkcji reprezentacyjnej. Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, Rzeczpospolita powinna ogłosić, że jest zadowolona ze swych granic i nie zamierza mieszać się do rywalizacji mocarstw. Takie państwo nie potrzebowało dużej armii, zresztą Mably radził oprzeć ją na wojsku obywatelskim, które utożsamiał z pospolitym ruszeniem. W dziedzinie finansów miał do powiedzenia tylko tyle, że należy rozwijać rolnictwo i manufaktury, a Polacy powinni wystrzegać się najgorszej z namiętności, którą była chciwość. Kwestie społeczne ograniczył do wezwań do okazania chłopom współczucia, dzięki czemu zostaliby obrońcami ojczyzny, oraz do przyznania mieszczanom prawa do nabywania ziemi i ich udziału w corocznych wyborach sędziów opisywanych przez niego sądów wojewódzkich.
Rady Mably’ego miały wiele wspólnego z jego poglądami na temat „niezmiennej natury ludzkiej” i „praw naturalnych”, ale bardzo niewiele z sytuacją Rzeczypospolitej. Jego doktrynerstwa nie zmienił nawet roczny pobyt w należącej do Wielhorskiego rezydencji Horochowa na Wołyniu. Co prawda przekonał się, że nie cała szlachta była gotowa walczyć w obronie ojczyzny – to oczywiste stwierdzenie obok kiepskiej kuchni mocno osłabiło jego miłość do Polaków, ale równocześnie utwierdziło go w dotychczasowych opiniach. Może to i dobrze, że tak wiele rad różnych myślicieli pozostaje na papierze.