W wyprawie wiedeńskiej wzięło udział wielu mieszkańców Prus Królewskich, wielu z nich nie wróciło, jak np. wojewoda pomorski Władysław Denhoff, który zginął pod Parkanami 9 października 1683 r. Razem z królem zabrali się dwaj zakonnicy, bracia Haccy, Jan Franciszek, jezuita ze Starych Szkotów jako pielęgniarz, i koadiutor oliwski Michał Antoni. Ten ostatni znajdował się na liście członków dworu królewskiego wysłanej 16 sierpnia 1683 r. do Wiednia. Michał Hacki był jednym z najbardziej zaufanych ludzi Sobieskiego i to właśnie jemu przypadł zaszczyt dostarczenia cesarzowi listu od króla z wiadomością o pogromie armii tureckiej. Trudno było oczekiwać wdzięczności od cesarza, ale można było się spodziewać przynajmniej szacunku. Tymczasem odpowiadając na list, cesarz tytułował Sobieskiego księciem Królestwa Polskiego, a podczas osobistego spotkania 17 września w obozie pod Wiedniem zlekceważył królewicza Jakuba i nie podziękował chorągwiom polskim, do których na jego własne życzenie prowadził wojewoda ruski Stanisław Jabłonowski.
Gorsze od zlekceważenia króla polskiego i jego wojska było pozostawienie ich bez prowiantu i furażu. Gdy głodni żołnierze próbowali zdobyć jedzenie w Wiedniu, komendant miasta zakazał wpuszczania ich do miasta. Król wysłał wówczas księdza Franciszka Hackiego, by wykupił z gospody wiedeńskiej znajdujących się tam rannych i chorych, nakazał wynająć dla nich statek i drogą wodną podążać za polskimi wojskami do Preszburga.
Sprawa ta wyglądała skandalicznie, bo według Sobieskiego przed wyprawą kardynał Bonvisius powiadamiał, że przygotowane jest zaopatrzenie dla stu tysięcy żołnierzy na przeciąg ośmiu dni. Gdzie się podziało, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wysłany do kwatery austriackiej kapitan króla Jana widział wodzów cesarskich za stołami pełnymi jedzenia i napitków. Więcej, wodzowie ani myśleli o dalszej kampanii. Tymczasem dla pozostawionych samym sobie wojsk polskich jedynym ratunkiem mogło być wejście na ziemie nieprzyjacielskie, bo tam przynajmniej mogliby się wyżywić. Nie ma co się gorszyć, takie były czasy, na wojnie żołnierz żywił się i bogacił.
Wszelkie czynione przez Sobieskiego próby uzyskania pomocy Austriaków nie dawały rezultatu. Król zdecydował się wtedy wysłać do Leopolda I przebywającego wówczas w Linzu swojego sekretarza z listem zawiadamiającym o przeprawie przez Dunaj i z prośbą o pomoc. Hacki odprawił wówczas mszę świętą w obecności cesarza. Wybrał się następnie do Wiednia, gdzie miał przedstawić potrzeby króla ojcu Marco d’Aviano, wysłannikowi papieskiemu. Nie zastał go, natomiast został przyjęty osobiście przez cesarza, który wysłuchał go łaskawie, ale nic nie obiecał. Dla jasności trzeba dodać, że nie tylko polskie wojsko tak zostało potraktowane. W liście do Marysieńki z 21 września pisze Sobieski: „Uszy tu bolą, słuchając z daleka, co mniejsi mówią; a nawet już i na nas narzekają, »żeście go sekurowali; niechby była ta pycha i z korzeniem do szczętu wyginęła«”.
Słaba to pewnie była dla Sobieskiego pociecha, że Europa cała wysławiała jego męstwo, a w Rzymie uroczystości z okazji wiktorii wiedeńskiej trwały miesiąc. Królowa szwedzka Krystyna napisała list z gratulacjami, gdzie m.in. znalazły się takie słowa: „W tym szczęśliwym dniu W.K. Mość okazałeś, żeś nie tylko godzien korony polskiej, ale nawet tej całego świata. Panowanie nad światem by ci się należało, gdyby niebiosa dozwoliły na powszechną monarchię”. Jej śladem poszli inni władcy. Była to pewnie jakaś rekompensata dla króla, któremu swą wyniosłość i pychę okazał najwięcej mu zawdzięczający. Historia, przynajmniej w ostatnim czasie, niejednoznacznie oceniła wyprawę wiedeńską. Nie przyniosła ona Rzeczypospolitej żadnych korzyści politycznych, zatem czy warto było ruszać pod Wiedeń?