„Handel zawsze był uważany za niezbędny element dla rozwoju i siły każdego z państw, i to do tego stopnia, iż żaden naród nie był tak niemądry, aby z niego zrezygnować”. W ten sposób Bernard O’Connor rozpoczął opis handlu zagranicznego Rzeczypospolitej. Podobne opinie wyrażano pod koniec XVII w. w wielu państwach europejskich. Charles Davenant, najbardziej wpływowa postać ówczesnej myśli ekonomicznej w Anglii, pisał: „Nie ma żadnych wątpliwości, że w interesie wszystkich narodów leży rozwój handlu, który zwiększa bogactwo i siłę państwa”. W połowie następnego stulecia David Hume podniósł handel do poziomu „racji stanu”.
Lecz, jak zauważył O’Connor, poglądy te znajdowały niewiele zrozumienia w Rzeczypospolitej. Szlachta nie mogła zajmować się handlem ze względu na „swój honor”, mieszczanie nie dysponowali odpowiednimi kapitałami, a najbogatsi magnaci, którzy mieli niezbędne środki, wydawali „zbyt wiele na kosztowne zachcianki i luksusy, aby prowadzić poważne interesy handlowe”. Mimo to autor zwrócił uwagę, że Rzeczpospolita sprzedaje za granicę wielkie ilości surowców i różnych produktów, wymieniając na pierwszym miejscu zboże. Rzeczpospolita była jego poważnym eksporterem, ale opinie, że żywiła cały zachód Europy, to tylko legenda. Zboże z Rzeczypospolitej wystarczało do zaspokojenia potrzeb około 1,5 proc. ludności, choć w latach głodu jego znaczenie było duże. Najważniejszymi dla państw Zachodu surowcami były produkty leśne, w tym drewno niezbędne do budowy statków. Lecz mimo ożywionego eksportu O’Connor stwierdził, że ani skarb Rzeczypospolitej nie jest pełen, ani szlachta, nie mówiąc już o chłopach czy mieszczanach, nie są bogaci.
Wskazał przy tym na kilka przyczyn. Pierwsza to nadmierna konsumpcja towarów luksusowych, takich jak odzież, jedwab, szlachetne kamienie, tkaniny dekoracyjne, owoce, przyprawy, ryby solone i wino. Rzeczywiście, potrzeby były duże – w latach 1751–1755 do Gdańska sprowadzono około 580 ton cukru oraz 107 ton kawy. To był bardzo kosztowny import – kawa oraz cukier wytwarzany z trzciny cukrowej pochodziły spoza Europy. Za jeden kamień cukru ważący ok. 10,4 kg trzeba było zapłacić w Krakowie pod koniec XVII w. 37,8 zł, co odpowiadało około 134 g srebra. Cieśla w Elblągu, który zarabiał średnio dziennie około 2,9 g srebra, musiałby pracować 46 dni, aby uzbierać taką kwotę, robotnik niewykwalifikowany – 70 dni. Nic więc dziwnego, że w luksusowej konsumpcji celowali zamożni szlachcice i mieszczanie. Zdaniem O’Connora prowadziło to do braku pieniądza w kraju, co z kolei uniemożliwiało inwestycje niezbędne do rozwoju gospodarczego. Nakładała się na to niewłaściwa polityka pieniężna polegająca na braku wartościowej monety. O’Connor szczegółowo opisał rodzaje pieniądza krążące w Rzeczypospolitej, ale poza nielicznymi monetami zagranicznymi wykonanymi ze srebra bądź złota wszystkie uznał za tak mało wartościowe, że stwierdził: „Podstawowe polskie pieniądze w dużym stopniu przyczyniają się do ubóstwa tego Królestwa”. Podstawowymi polskimi pieniędzmi były wówczas miedziane szelągi o wartości 1/3 gr. Z kolei 30 gr składało się na jeden złoty. Ale to była teoria – w związku z koniecznością sfinansowania licznych wojen pieniądze zawierały mniejszą ilość kruszcu, niż stanowiły to przepisy. Faktycznie jeden złoty był wart od 13 do 20 gr. Poza tym pieniądze, przede wszystkim szelągi, łatwo było podrabiać. W szerszej perspektywie problemy z pieniędzmi znajdowały źródło w braku polityki ekonomicznej ze strony władz, czego najbardziej widocznymi przejawami był brak jednolitego systemu celnego, co oznaczało między innymi funkcjonowanie ceł wewnętrznych oraz brak jednolitego systemu miar i wag.
Podstawową jednostką pomiaru wagi był kamień, ale określano go na różne sposoby. W Koronie kamień ważył 32 funty warszawskie, na Litwie 40 funtów litewskich. Funt dzielił się na 32 łuty wrocławskie, ale i w tym wypadku ich wartość była odmiennie określana. 5 kamieni i 160 funtów warszawskich składało się na cetnar, choć czasami było to tylko 126 funtów. W Gdańsku i Elblągu posługiwano się szyffuntami, w każdym z miast określanymi na własny sposób. Oczywiście sam funt miał różne wagi. W Gdańsku jeden funt odpowiadał 0,434 kg, w Warszawie 0,405 kg. W Gdańsku piwo sprzedawano na beczki o pojemności 270 litrów, w Krakowie na achtele o objętości w przedziale 198–205 litrów. Wszystko to w czasie, kiedy inne państwa prowadziły coraz bardziej świadomą i agresywną politykę gospodarczą, aby wspomnieć angielskie Akty Nawigacyjne czy wojny o handel między Anglią a Zjednoczonymi Prowincjami. Na przykładzie produkcji, a właściwie braku produkcji odzieży i papieru O’Connor zauważył, że: „W tej, jak i w innych dziedzinach Polacy bardzo wyraźnie zaniedbują własne interesy, godząc się na płacenie wielkich kwot za odzież i papier, które mogliby bez trudu sami wytwarzać”.
Opis handlu Rzeczypospolitej pozostawiony przez O’Connora jest interesujący z jeszcze jednego względu. Jego sposób rozumowania odpowiada temu, co historycy określają mianem rewolucji merkantylnej, która postrzegała ekonomię jako system z jasno określonymi i możliwymi do odkrycia regułami, które, różniąc się od zasad typowych dla świata polityki, pozwalały traktować ją jako odrębną całość. Rewolucja merkantylna jest obecnie widziana jako ważny etap na drodze do oświecenia, ponieważ w sferze intelektualnej stanowiła zapowiedź charakterystycznej dla tej epoki tendencji do racjonalnego opisu świata. Była w dziedzinie gospodarki odpowiednikiem nauki politycznej, czyli przekonania, że świat polityki nie tylko można poddać naukowej analizie, ale że polityka to zestaw reguł, których zastosowanie prowadzi do z góry określonych następstw. Nic nie oddaje tego stanowiska lepiej niż tytuł eseju opublikowanego w 1741 r. przez Hume’a – That politics may be reduced to a science. O’Connora cechowało myślenie o ekonomii za pomocą reguł wyrażone choćby w przekonaniu, że dla rozwoju gospodarki niezbędne są określona ilość dobrego pieniądza oraz oddzielenie kwestii ekonomicznych od moralnych. Pomstując na nadmierne wydatki na import towarów luksusowych, podkreślał jej negatywny wpływ na stan gospodarki, nie ludzkich sumień. Był tylko jeden mały problem – w ten sposób rozumował O’Connor oraz tacy autorzy jak Andrzej Maksymilian Fredro czy w połowie XVIII w, Stefan Garczyński, ale nie większość współczesnych im elit politycznych Rzeczypospolitej.