W czasach nowożytnych francuski dwór królewski był bardzo rozwydrzony, pod dojrzałym przewodnictwem kolejnych monarchów.
Tallemant des Réaux był rekordzistą świata w konkurencji plotki, bogatym mieszczuchem nieustannie nasłuchującym odgłosów z królewskiego dworu, nawet dość odległych w czasie przeszłym dokonanym. Nie powiem, że ze średniowiecza (dobrych plotasów podówczas nie było), ale co najmniej od złotych czasów Franciszka I, monarchy wielce podatnego na plotki, zwłaszcza natury miłosnej. Przytaczam pierwszą z brzegu i pamięci. Król nawiedza jedną ze swych słynnych kochanek, która, ma się rozumieć, leży w łożu, oczywiście w apetycznym negliżyku. Niby leży, jak się należy, jednakże biegły w tych materiach (daleko bardziej niż w militarnych) król wyczuwa, że coś jest nie tak, że coś się dzieje poza jego wiedzą i wolą, to znaczy pod łóżkiem. Zwłaszcza że ostatnimi tygodniami obserwował, jak jego kochanka nieco kokietowała marszałka Brissaka, wodza dobrego, choć nie na Hiszpana. Uśmiechnął się tylko pod długim, brzydkim nosem (znamy go doskonale z portretów Cloueta), następnie wrzucił pod łóżko wielkie puzdro z cukrami, które przyniósł był ze sobą i zakrzyknął – „masz, de Brissac, każdy chce żyć”.
No, ale panowanie Franciszka I Walezjusza to jeszcze czasy renesansowe, a my winniśmy się zająć panowaniami barokowymi, czyli czasami innej odnogi Kapetyngów – to jest czasami Burbonów. Pierwszy z nich, imieniem Henryk IV, to chyba ulubiony bohater Tallemanta łasego na erotyczne odgłosy z wysoko urodzonych łóżek. Zdolny ten monarcha miał bowiem regularnego fioła na tym punkcie – po wywołanie wojny europejskiej włącznie. Prawda, że czasem wydolność mu spadła i dawny „vert galant” przekształcił się – według słów jednej z jego kochanek – w „kapitana chciałbym wiele”. Jednakże wcześniej wiele dokazywał, co mocno uwypukla się na tle jego poprzednika, Henryka III, byłego króla Polski znanego jako Henryk Walezjusz i ostatniego, który, jeśli dokazywał, to dokazywał inaczej. Inna sprawa, że towarzyszyły temu właściwe Gaskończykowi aromaty, które podczas nocy poślubnej omal nie doprowadziły jego żony Marii Medycejskiej (zwanej przez jedną jego kochanek grubą bankierzycą) do śmierci klinicznej. Cóż poziom higieny na dworze Medyceuszów we Florencji i Walezjuszów w Paryżu był chyba zupełnie inny. Nota bene, choć Maria istotnie ładna nie była (Rubens ją nieco podidealizował), to również budziła emocje, np. jednego z marszałków (nie wykluczam, że był to marszałek de MiIleraye), który powiadał, że chciałby być królewskim tapicerem, iżby mógł dla króla pokrywać…
Zostawmy jednakże koronowane głowy (zwłaszcza, że nie tylko o głowę tu chodzi i zstąpmy na trochę niższy, choć bardzo wysoki stopień hierarchii feudalnej.
No więc był sobie pewien hrabia de Guiche. Detalicznie nie wiem, czy był to ten de Guiche z „Wicehrabiego de Bragelonne” Dumasa, czy jakiś jego bliski przodek, np. papa. W każdym razie ten od Tallemanta był osobnikiem wielce rozbrykanym, nawet jak na wyśrubowane standardy królewskiego dworu. Najbardziej lubię dwie o nim opowieści. Oto pierwsza:
Leży sobie nasz hrabia z jakąś hrabiną czy inną księżną po upojnej nocy, no i z rana zaczyna strasznie a nerwowo podrygiwać, co oczywiście zwraca uwagę czujnej partnerki, która pyta – „cóż się taj wiercisz, panie?” „Zrozum pani – hrabia odpowie – że już chciałbym być na dworze i wszystko opowiedzieć”.
I druga:
Jakiejś innej damie, z którą hrabia romansował, a którą później zostawił, podarował był de Guiche rozmaite prezenty, m.in kapelusz ze wspaniałymi piórami rzadkich ptaków. I ta - jak należało się spodziewać - na najbliższy bal na dworze królewskim wystroiła się w ten kapelusz. Co też oczywiste, natychmiast wtarabaniła się na matkę de Guiche’a do której uśmiechnęła się promiennie i rzekła –„ptaszek odleciał, lecz piórka zostawił”. Pani de Guiche opowiedziała kontruśmiechem i odparowała - „ale to tylko piórka z ogona, ptaszek dalej będzie fruwał”.
Czego wszystkim, którzy przeczytają ten tekst szczerze życzę, choć niekoniecznie w tej sprawie. Podniebnych lotów!