Przyjrzyjmy się bliżej tej ilustracji (il. 1). Jest to frontyspis jednego z kilku tomów Ontledingen en Ontdekkingen Antona van Leeuwenhoeeka, pochodzącego z Delft kupca, naturalisty oraz twórcy mikroskopów. Dołączono go do woluminu wydanego w 1686 roku, a prezentowaną rycinę opracował rok wcześniej Romeyn de Hooghe, przyjaciel autora i wszechstronny artysta, zajmujący się medalierstwem, miedziorytnictwem, malarstwem, rzeźbiarstwem itd.
Pośrodku ryciny stoi wielopierśna Diana z Efezu, będąca alegorią płodnej Natury, karmicielki wszelkiego stworzenia. Z jej twarzy zsunięto już welon i bogini patrzy nam prosto w oczy. W jednej dłoni trzyma róg obfitości, z którego na kamienny cokół wysypują się żywe istoty – kwiaty, zioła, motyle, żaby, węże itd. – natomiast w drugiej – fragment swego płaszcza-welonu, odchylany nieznacznie przez dwóch mężczyzn, którzy zza niego się wychylają. Po lewej stronie Diany znalazła się strojnie ubrana kobieta; jest to personifikacja Sztuki. W prawej dłoni trzyma ilustrację, prezentującą fantastyczną istotę – mitologicznego sfinksa, pół-człowieka pół-zwierzę – natomiast w lewej – wskaźnik, którym pokazuje deskę kreślarską tudzież tablicę do szkicowania. Na desce czujne oczy współczesnego widza od razu spostrzegą kartę papieru z rozpoczętym szkicem. U podnóża kamiennego cokołu siedzą z kolei dwie wspaniale zbudowane postaci, mężczyzna i kobieta, wyobrażający Pracę, która czerpie z darów Natury. Mężczyzna, rybak, wyławia z głębin morskich ryby, małże, ślimaki oraz skorupiaki. Jest silny, aktywny i nie boi się niebezpieczeństw na morzu. Natomiast kobieta, rolnik, prowadzi osiadły tryb życia; zajmuje się (wielokroć z pomocą mężczyzny) hodowlą i uprawą; cieszy się ziemią, która rodzi. Kim zaś jest postać, która przysiadła przy kamiennym cokole, po prawej stronie? Tak, to Nauka, poznająca wytwory Natury. Nauka w prawej dłoni trzyma ołówek lub rysik, uwieczniając na położonej na kolanie podkładce z kartką to, co właśnie widzi podczas prowadzonej obserwacji. Mężczyźni za nią – jej dwaj pomocnicy, a więc uczeni – odchylają dlań płaszcz bogini (i zerkają przezeń na „stół obfitości”); ale i sama Natura jest Nauce (i poniekąd jej sługom) przychylna, choć w dawnych wiekach wielokrotnie się odgrażała, że „jestem tą, która była, jest i będzie; i żaden śmiertelnik nie podniósł [ani nie podniesie] mego welonu-płaszcza”. Nauka przygląda się uważnie motylowi, który przed chwilą wzbił się w powietrze. Być może zatem drugi szkic, położony na kamiennym cokole, na którym mnożą się sypiące z cornu copiae naturalia, przedstawia któreś stadium przeobrażenia owada – jeden z ukochanych tematów dawnych artystów i naturalistów? Nim jednak odpowiemy na to pytanie, przyjrzyjmy się temu, co Nauka trzyma w lewej dłoni i przez co ogląda żywe stworzenie. Tak, to zbudowany przez van Leewenhoeeka mikroskop, dzięki któremu zostało zrealizowane hasło wyryte na kamiennym postumencie: „ONTDECKTE / ONSIGTBAAR/ HEEDEN”, „odkryte niewidzialne” (od niderlandzkiego słowa onzichtbaarheid). Czy zatem tym, na co wskazała swym wskaźnikiem Sztuka, nie jest przypadkiem projektem mikroskopu lub wizualną reprezentacja tego, co można odkryć za jego pośrednictwem? Wszak dzięki niemu przyrodnicze fantazmaty i chimery minionych stuleci – sfinksy, syreny, harpie itd. – odeszły raz na zawsze do świata wyobraźni artystycznej i tym samym Sztuki. Mikroskop sprawił, że to, czego nie było przez wieki widać, i co kunsztownie rodziła oraz objaśniała Sztuka, której domeną są imaginacja i poezja, nabrało teraz ciała, ciężaru i formy, stając się obiektem intensywnego poznania naukowego z jego „szkiełkiem i okiem” oraz ilustracjami… naukowymi.
Ale początki były niełatwe, by nie powiedzieć bardzo trudne. Patrząc przez mikroskop na ten sam obiekt, różne osoby mogły bowiem widzieć inne rzeczy, o ile w ogóle coś dostrzegły. Doskonale wiedzą o tym współcześni studenci medycyny, biologii czy weterynarii, którzy na pierwszych zajęciach z histologii ani nie widzą, ani nie wiedzą, na co tak naprawdę patrzą – i dopiero długie tygodnie treningu „uzgadniają” oraz „obiektywizują” ich spojrzenia.
Podobne problemy miał także Leeuwenhoeek, który, poznając i opisując mikroświaty, musiał współpracować z artystami, mającymi wykonywać dlań ryciny. I tak, o niełatwej kooperacji między nim a pewnym rytownikiem w 1693 roku ów kupiec pisał:
[Rycina] ABCDEFGHIKLMN jest reprezentacją [wizualną] całej pchły, przyklejonej od strony grzbietu do główki igły, i tak właśnie umieszczonej przed mikroskopem, ale najpierw uśmierconej, ponieważ wykonanie rysunku pchły, która żyje, nie byłoby możliwe. Zaiste, nie planowałem podawać dla publiczności rysunku całej pchły, ale pewien uczony mąż usilnie mnie do tego namawiał, mówiąc, że w ten sposób świat dałby się mocniej przekonać do tego, że pchły nie powstają ze zgnilizny, ale płodzą się i rodzą w zwykły sposób[1], i tak oto zgodziłem się spełnić jego prośbę. W tym oto zwierzęciu dało się widzieć wielką liczbę naczyń krwionośnych, przede wszystkim w jego brzuchu, ale ilustrator narysował tylko kilka z nich, mówiąc [mi], że nie jest w jego mocy na rysunku oddać pozostałe. Owa pchła, oglądana przez nasz mikroskop, jawiła mi się jako osiem razy większa niż tu przedstawiono, ale ilustrator stwierdził, że dla niego nie była ani trochę większa. Nigdy nie sądziłem, że w spojrzenia dwóch różnych osób mogą być tak odmienne i niejednolite, jak działo się w przypadku [o którym tu piszę]. Ale i ilustrator był krótkowidzem.
Leeuwenhoeek i jego współpracownik nie widzieli oglądanej przez mikroskop pchły w ten sam sposób. Czy wynikało to z wady wzroku ilustratora, czy z innej przyczyny, na przykład jego braku doświadczenia i nieumiejętności korzystania z mikroskopu, nie nam osądzać. Dość bowiem stwierdzić, że dwaj mężczyźni widzieli owada bardzo podobnie do Roberta Hooka, który w 1665 roku w publikacji Micrographia: or some physiological descriptions of minute bodies made by magnifying glasses with observations and Inquiries thereupon zamieścił pierwszą w dziejach ilustrację ukazującą to stworzenie oglądane przez obiektyw drobnowidza. Obie ryciny – z pracy Hooka i z pracy Leeuwenhoeeka – są niemal identyczne, różnią je tylko drobne szczegóły. Wiemy bowiem, że dawni uczeni, badacze historii naturalnej i artyści lubili odrysowywać jeden od drugiego – i często kopiowali (bądź adaptowali do swoich potrzeb) starsze przekazy ikonograficzne. Dotyczyło to przede wszystkim tego, co postrzegano jako wyjątkowe, rzadkie albo egzotyczne. Wszak dzięki nowemu narzędziu naukowemu – mikroskopowi – Hook mógł napisać: „Co się zaś tyczy pchlej urody, to mikroskop pokazuje, że [pchła] jest w całości ozdobiona [bardzo] ciekawie wypolerowaną czarną zbroją […] która jest ukształtowana niemal tak, jak pancerz jeżozwierza”. Czyż takie zestawienie podłej, pospolitej i uciążliwej istoty ze Starego Świata, znanej wszystkim jej mieszkańcom, z zamorskim zwierzęciem z Nowego Świata, które podziwiać mogli tylko niektórzy, nie jest fascynujące? Musimy jednak pamiętać, że także pchła oglądana przez mikroskop była rarytasem, bo do mikroskopu mieli dostęp wyłącznie wybrani.
Tak czy inaczej, dzięki mikroskopom (ale nie tylko nim, by być szczerym) pchły, wszy, roztocza, muchy i inne owady, także te szlachetne, na progu XVIII wieku w badaniach z zakresu historii naturalnej zaczęły powoli zajmować uprzywilejowaną wcześniej pozycję roślin. W 1720 roku Johann Leohnard Frisch opublikował pierwszą część Beschreibung von allerley Insecten in Teutsch-Land, nebst nützlichen Anmerckungen und nöthigen Abbildungen von diesem kriechenden und fliegenden inländischen Gewürme. W wydanej w 1730 roku części czwartej tej wielotomowej publikacji na jednej z rycin (il. 2) ukazano badacza używającego mikroskopu. Mężczyzna znajduje się w swoim gabinecie, gdzie mieści się także jego biblioteka oraz gdzie można spostrzec szafy-repozytoria , kryjące naturalia. Na jednym z krzeseł i na mniejszym stoliku ułożono szuflady-przegródki, które zawierają w sobie ułożone w jakimś porządku zakonserwowane insekty. Na stole-biurku leżą z kolei mikroskopy, ich elementy, szkła powiększające, a także inkaust, pióro i papier. Prowadząc obserwację uzbrojonym okiem, trzeba przecież gdzieś zapisać jej wyniki.
W 1738 roku światło dzienne ujrzała z kolei praca Friedricha Christiana Lessera Insecto-Theologia, Oder: Vernunfft- und schrifftmaessiger Versuch, wie ein Mensch durch aufmercksame Betrachtung derer sonst wenig geachteten Insecten zu lebendiger Erkaenntniss und Bewunderung der Allmacht, Weissheit, der Güte und Gerechtigkeit des grossen Gottes gelangen könne. I także na jej frontyspisie (il. 3) widać uczonego w trakcie prowadzonych przezeń badań. Mężczyzna, siedząc latem w przyjemnym chłodzie gabinetu, za pomocą mikroskopu odkrywa tajemnice owadów. Poprzez insekty udaje mu się z kolei rozpoznać maxima in minimis, wielkość natury ukrytą w każdym najmniejszym stworzeniu i detalu, a ostatecznie... poznać swego Boga.
[1] W Silva Rerum pisano już o abiotyzmie: https://www.wilanow-palac.pl/skad_bierze_sie_zycie_abiotyzm.html