W pisanym na początku XIX wieku felietonie pod tytułem Imieniny Gerard Maurycy Witowski opisuje przyjęcie-niespodziankę urządzone przez jego znajomą właścicielkę kamienicy, panią Zedrzycką, w prezencie imieninowym dla męża. Miało ono przy okazji na celu pogodzenie solenizanta z siostrzenicą i zięciem, z którymi od pewnego czasu był skłócony. Podczas gdy główny zainteresowany był w gościach u znajomych urządzono bufet w jego opróżnionym z mebli gabinecie, w sypialni wystawiono prowizoryczny teatrzyk.
Najwięcej pracy włożono w urządzenie sali balowej. „Kiedy jedni ustawiali sofy, kanapy i krzesła, tak domowe jako i pożyczane od Państwa Łapnickich, drudzy tymczasem zawieszali żyrandole, przybijali lampy, wyklejali z papieru zielonego rozmaite girlandy, pomiędzy któremi jaśniały wszędzie połączone cyfry małżonków. W miejscu tem, gdzie miał siedzieć Pan Zedrzycki, przybite zostało do sufitu kółko, wyjęte z klatki od kanarka, po którem miała się spuście za danym znakiem, w czasie wieczerzy zawieszona na cienkim jedwabiu korona z róż na głowę solenizanta[!]”. Po powrocie pana Zedrzyckiego rodzina i goście złożyli mu życzenia, wystawiono napisaną naprędce komedię „Serce rozdzielone” i kuplety dla dzieci, a na koniec wszyscy goście odśpiewali kantatę na cześć solenizanta. Potem tańczono aż do podanej o północy wieczerzy, której zbytnia wystawność wprawiła gospodarza w przygnębienie. Spuszczono wspomnianą koronę z róż, która spadła solenizantowi na nos, i wrócono do tańca. Zabawa trwałaby zapewne do rana, gdyby nie pojawienie się lokatora z niższego piętra, który wyszedł w stroju nocnym na środek sali i zażądał ciszy, grożąc wypowiedzeniem komornego.