Urodzony w Gdańsku Jacob Breyne (il. 1) nie był lekarzem tylko kupcem. Interesował się jednak historią naturalną, przede wszystkim botaniką. W swoich badaniach poświęconych roślinom – zarówno egzotycznym, jak i rodzimym – zwracał uwagę nie tylko na kwestie związane z ich budową czy habitusem, ale także – ze względu na wykonywaną profesję – na ich walory lecznicze i, rzecz oczywista, handlowe.
Jego przyjaciel doktor Willem ten Rhijne, związany z Holenderską Kompanią Zachodnioindyjską, informował go w licznych listach z podróży m.in. o roślinach południowoafrykańskich i azjatyckich, w tym chociażby o herbacie. Dzięki opisowi, rysunkowi i zasuszonemu egzemplarzowi gałązki herbaty pozyskanej przez kolegę w Japonii, Jacob Breyne w Centurii jako pierwszy na Starym Kontynencie opublikował ilustrację ukazującą fragmenty tego egzotycznego krzewu (il. 2).
Herbata w Prusach Królewskich była pod koniec XVII wieku bez wątpienia napojem luksusowym, którym – za poruczeniem medyków – chętnie raczyli się w celach (pro)zdrowotnych najbogatsi mieszczanie. W XVIII wieku weszła z kolei na salony patrycjuszy. Natomiast mieszkańcy Rzeczypospolitej do mocy leczniczych napoju uzyskiwanego na bazie herbacianego suszu mieli stosunek co najmniej ambiwalentny. I tak, pod koniec XVIII wieku interesujący się historią naturalną i medycyną ksiądz Jan Krzysztof Kluk wprost pisał, że „gdyby Chiny wszystkie swoje trucizny przesłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją herbatą. Może to być, że w jakim przypadku jest użyteczną, ale częste zażycie owej ciepłej wody osłabia nerwy i naczynia do strawności służące, soli oraz zbytnie rozwalnia. Dzieciom i młodym osobom zawsze jest szkodliwa”.
W przypadku określania właściwości leczniczych roślin zamorskich Jacob Breyne polegał na wiedzy przekazywanej mu w trakcie szkolenia do profesji kupca, czy to w Gdańsku, czy to w Niderlandach. Niemniej opierał się również na informacjach przekazywanych mu w listach przez korespondujących z nim uczonych przyjaciół, przede wszystkim lekarzy. Bazował także, co trzeba podkreślić, na własnych, bezpośrednich obserwacjach, kiedy oglądał zamorskie towary i czerpał wiedzę z książek z własnej biblioteki.
Przykładowo, o otrzymanej za pośrednictwem przyjaciół z Zachodu korze jednego z bliżej nieokreślonych drzew z Gujany (która to kraina znajdowała się wówczas w posiadaniu Holendrów), o zapachu i smaku cytryny tudzież kolendry, gdańszczanin napisał, że ze względu na swoje właściwości olfaktoryczne może ona działać wzmacniająco na serce i głowę, jako antidotum przeciwko truciznom oraz lek na rozliczne choroby kobiece. Bezpośrednie poznanie zmysłowe było dlań fundamentalne, także w przypadku rozpoznawania właściwości terapeutycznych innych roślin zamorskich; przykładowo przy rozpoznawaniu „cnót i mocy” wschodnioindyjskiej kory wonnej, podobnej wyglądem do kory cynamonowca, gdańszczanin zauważył, że na podstawie jej smaku można założyć, iż – analogicznie do cynamonu – będzie ona użyteczna w leczeniu chorób głowy, żołądka i macicy, a także przy wzdęciach. Jacob zastanawiał się także nad możliwym medycznym zastosowaniem wonnej ziemi z południowoamerykańskiej Gujany, przypominającej mu barwą i strukturą ziemię lemnejską, a więc glinkę zabarwioną na czerwono dzięki dodatkowi tlenku żelaza.
Niezwykle cenna była dla Breyne’a także wiedza autochtoniczna, przekazywana mu w listach otrzymywanych od kolegów przebywających poza Europą. Sam Jacob nigdy nie opuścił bowiem Starego Świata, podróżując co najwyżej do Zjednoczonych Prowincji. I tak, zgodnie z doniesieniami, jakie otrzymał od Willema ten Rhijnego, gdański kupiec napisał w swoich publikacjach, że tubylcy z Azji Południowo-Wschodniej używali destylatów jaśminowych najchętniej w celu wzmocnienie serca.
Jednocześnie Jacob Breyne chętnie informował o roślinach z Pomorza Gdańskiego (il. 3) – i ich potencjalnych zastosowaniach leczniczych. Jak bowiem napisał w jednym ze swych traktatów, niewiele wiadomo o roślinach, które rosną „pod naszym niebem”, choć te mogą być równie użyteczne dla aptekarzy, lekarzy i chorych, co rośliny zagraniczne.
I tak, kaszubskie kocanki piaskowe o złotych kwiatostanach miały, jego zdaniem, leczyć żółtaczkę. Natomiast występujący w okolicach Gdańska chrobotek (Caldonia) – rany. Chrobotek, co interesujące, wzbudził zainteresowanie kupca ze względu na wyciekający z niego czerwony, woskowaty płyn, przypominający wyglądem skrzepniętą krew żyjącej istoty: czy to człowieka, czy to zwierzęcia. Owe podobieństwo sprawiło, że Breyne szybko zadał ważkie pytanie, czy roślina ta oby nie będzie przydatna w leczeniu ran i krwotoków, bowiem – wszyscy po dziś dzień znamy główną zasadę magii sympatycznej – „podobne leczy podobne”.
Żeby upewnić się, czy jego spostrzeżenia są słuszne i czy ma rację, Jacob zapytał zatem lokalnych wójtów i karczmarzy, czy znają ów porost, a jeśli tak, to jak się go używa na wsiach podgdańskich – tym samym sięgnął zaś po wiedzę autochtoniczną, tym razem nie zamorską, ale kaszubską.
Mieszkańcy Kaszub poinformowali Breyne’a o tym, że zebrane przed jesienią chrobotki uciera się u nich w moździerzach z mocnym piwem gdańskim, dodaje do nich sproszkowaną skorzonerę i smalec, a następnie gotuje w zamkniętych i glazurowanych od wewnątrz naczyniach na rozgrzanych węglach, później zaś, po schłodzeniu, miesza tak długo metalową łyżką, aż materia stanie, uzyska konsystencję gęstej maści. Maść tę powszechnie stosowano na wsiach w przypadku złamania kończyn – u bydła i ludzi – co było zgodnie z przypuszczeniami Breyne’a – i co niebawem ów uczony kupiec opisał w jednej ze swych obserwacji.
Jeszcze inny lokalny porost, który zainteresował Jacoba, to rosnący na dębach granicznik płucnik (Lobaria pulmonaria). W Gdańsku oraz w jego okolicach stosowano go z sukcesem, jak Breyne donosił, w przypadku leczenia… żółtaczki. I tak, żona jednego z gdańskich kupców przez sześć dni na polecenie lokalnego uzdrowiciela przyjmowała enemy z garści tego porostu wygotowanego w cienkim piwie; piła także rano i wieczorem po 13 łyżek owego napoju, wskutek czego całkowicie wyzdrowiała.
W drugiej połowie XVII wieku o leczniczych właściwościach roślin z Rzeczypospolitej pisały oczywiście także działające na terenie Korony i Litwy osoby oficjalnie parające się lecznictwem. Niemniej świadectwo Jacoba Breyne’a jest interesujące między innymi dlatego, że był on kupcem, a nie lekarzem, aptekarzem czy chirurgiem.
Więcej na temat zainteresowań botanicznych J. Breyne’a zob. K. Pekacka-Falkowska, Jacob Breyne, jego przyjaciele i rośliny. Uwagi na marginesie Breyne’owskich exsiccatae z kolekcji Jamesa Petivera, „Kw. HKM” 2022, R. 70, nr 3, s. 287-331, [LINK]