W dobie baroku wrzały srogie wojny, przy czym wiek XVII był chyba jednym z najgorszych w dziejach.
Mam czasem dziwne wrażenie, że w blasku mecenatu i talentów literackich Jana III (choć tu lepiej mówić o Janie Sobieskim, gdyż to nie Wiedeń, lecz Chocim był jego największym arcydziełem) nieco zapominamy, iż był on też dowódcą wojskowym wysokiej klasy. Nie oznacza to, że nie przegrał żadnej bitwy, bo Parkany nr 1 są nie tylko porażką (na krawędzi klęski), ale i kompromitacją. Prawda, że Cezarowi też zdarzały się klęski, jednakże – wbrew wszelkim mitom i pozorom – ze wszystkich talentów boskiego Juliusza ten wojskowy (w sensie taktycznym i strategicznym, bo jego władza nad armią była prawdziwie magiczna) był stosunkowo najmniejszy. Ale furda Cezar: przegrał nawet Jan Karol Chodkiewicz, a to pod Moskwą, a właściwie w Moskwie, bo nasza kawaleria już wjeżdżała na drogę do Kremla. Z drugiej strony nic mi nie wiadomo, że jakieś bitwy przegrał Aleksander Wielki, choć stoczył ich wiele albo Jan Matejko, albowiem nie stoczył żadnej, ba, nawet nie poszedł do powstania. Lecz co tam o Matejce, chociaż ma on pewien związek z barokiem – jego malowanie z powodzeniem można (i nie raz to czyniłem) nazwać barokizującym akademizmem. Skądinąd, bawiąc w Rzymie miałem okoliczność widzieć obraz Matejki „Sobieski pod Wiedniem” i muszę orzec, że król Jan na takie paskudztwo nie zasłużył. Malowane to jest jakby błotem, albo i czymś gorszym, choć kolorystycznie zbliżonym.
Wiek XVII to, jak słusznie wyraził Fulvio Festi, ferraryjski dyplomata i poeta, „wiek żołnierza”. Właśnie tak i to od początku do końca, a żołnierz ten jest straszny, co się dowodnie pokazuje w wojnie trzydziestoletniej, w wojnach polsko-kozackich czy w wojnie północnej: rzeź podąża za rzezią, nie wspominając już o pieszczotliwych dragonadach. Towarzyszą temu straszne łupiestwa, bo żołnierz ów żre jak opętany. W przypadku armii liczącej powiedźmy 3 tysiące ludzi było to jakieś 15 tysięcy więcej gąb do wykarmienia (kobiety, dzieci, służący, markietanowi i markietanki),czyli trzeba było codziennie zemleć 80 tysięcy kilo mąki i zarżnąć 2 500 owiec albo ćwierć tysiąca krów czy byków. Każdy knecht musiał przy tym się napić, standardowo, jakieś cztery półlitrowe browary dziennie. Strach pomyśleć skąd oni to wszystko brali, strach też pomyśleć, jak to znosiła ludność cywilna, polska, niemiecka, ukraińska, czy irlandzka, bo pamiętajmy, że w wigilię ścięcia głowy królowi Cromwell zdecydował o inwazji Zielonej Wyspy. No i – wyznam ze wstydem – rosyjska, bo w czas Wielkiej Smuty nasi brykali sobie tam w stylu bardzo dowolnym. Pamiętacie utwór wielkiego Bułata Okudżawy „Piosenka amerykańskiego żołnierza”: „Иду себе, играю автоматом, Как просто быть солдатом, солдатом!” („Gdy każą – idę, gdy nie każą – leżę, Jak łatwo być żołnierzem, żołnierzem”). Publika doskonale wiedziała, że Okudżawa mruga okiem, że to tylko figura i metafora, bo przecież chodziło o żołnierza sowieckiego.
Z drugiej strony życie żołnierza miało swoje mroczne aspekty, a te – szerszy kontekst. Szwecja, która zdeptała pół kontynentu, ciężko zachorowała na niedobór mężczyzn, którzy położyli głowy nad Renem, Sanem, czy Dnieprem. W samych latach 1621–1632 zwycięskie operacje kosztowały Szwecję jakieś 50 tysięcy żołnierskich trupów, a później było jeszcze gorzej. W ogóle (to już z europejskiego punktu widzenia) całą wojnę trzydziestoletnią ocenia się na 600 tysięcy trupów, a hiszpańską sukcesyjną na 700 tysięcy. Te straszne liczby tłumaczą się udoskonaleniem broni palnej, nie tylko w sensie gęstości ognia (bo wynalezienie nakładanego bagnetu czyni z muszkietu skuteczną broń kłujną), ale i postępu w dziedzinie taktyki, co zawdzięczmy przede wszystkim Maurycemu Orańskiemu. Jak tu nie cenić mistrzów holenderskich! Niestety (a może na szczęście) niewiele z tych nowinek przyswoiła sobie staropolska sztuka wojenna, w której obowiązywało samokrytyczne prawidło Wołodyjowskiego – „u nas szlachta z szablami w dym chodzi i goli, a jak nie wygoli to ją wygolą”. Ale, chwila moment, coś tam jednak było, skoro Jan Kazimierz wygrywa pod Beresteczkiem w szyku holenderskim. W tej batalii bierze również udział mężny udział Jan Sobieski, ale nie wyciągnie z lekcji holenderskiego zbyt wielu wniosków. Mimo późniejszych, a ogromnych w dziejach narodu naszego, przewag Jan III nie zreformuje wojska, które degeneruje się niemal kompletnie.
Zaprawdę, o barokowych wojnach można bez przerwy, aż kusi by przypomnieć o bitwie pod Malplaquet, gdzie piechota zaszarżowała na kawalerię. W felietonie trzeba wszakże uważać, aby zbyt szeroko nie otworzyły się stawidła, bo trzeba coś zostawić na później. Tą doniosłą sentencją kończę i odkładam słuchawkę na widełki.