W pełnym sławy życiu Jana Sobieskiego możemy znaleźć także momenty i czyny zdecydowanie mniej chlubne, kontrowersyjne czy zgoła naganne. Część z nich możemy złożyć na karb „błędów młodości” (do czego wrócimy), część wytłumaczyć „koniecznością dziejową” czy „racją stanu” bądź skwitować filozoficznym errare humanum est. Nic tak wszakże nie rozpala namiętności biografów króla Jana III, jak okres jego służby pod rozkazami Karola X Gustawa – osławionego najeźdźcy i łupieżcy, z którym walka przyniosła innemu wybitnemu Polakowi – Stefanowi Czarnieckiemu – zasłużone miejsce w panteonie narodowych bohaterów.
Przystępując do omawiania dziejów służby Sobieskiego u króla szwedzkiego, musimy uprzedzić, że temat ten jest szczególnie trudny – i to bynajmniej nie z powodów ocen moralnych. Trudności rodzi spora ilość mitów, narosłych wokół tego wydarzenia, które kontrastują z małą liczbą pewnych faktów. Dostępne mi w tej chwili źródła nie pozwalają na rozstrzygnięcie wielu dylematów, jednak ich uważna analiza pozwala na weryfikację przynajmniej części dotychczasowych „pewników” i postawienie mniej lub bardziej uzasadnionych hipotez.
Zacznijmy zatem od rzeczy bezspornych, które są istotne dla poznania dziejów szwedzkiej służby Jana Sobieskiego. Otóż sam Sobieski, w 1655 r. zaledwie 26-letni starosta jaworowski i pułkownik w wojsku komputowym, stał dopiero u progu swej kariery żołnierskiej i dowódczej. Zdążył już wziąć udział w walkach z Kozakami i Tatarami, uczestnicząc m.in. w bitwie beresteckiej 1651 r. i kampanii żwanieckiej 1653 r. W 1652 r. w rzezi batohowskiej, urządzonej jeńcom polskim przez Kozaków, utracił rodzonego brata Marka. Rok później pod Żwańcem w odwecie za poturbowanie posłów polskich przez Tatarów napadł na posła tatarskiego, czym niemal doprowadził do zerwania rozmów. Rozsadzała go młodzieńcza energia, ponosiła brawura. No i – co chyba najważniejsze – musiała go przygnębiać historia ciągnącej się od 1648 r. wojny z Kozakami, w której Rzeczpospolita nie mogła odnieść zwycięstwa. Kampania 1653 r. była pokazem nieudolności dowódczej samego króla Jana Kazimierza, a wojna z Moskwą od 1654 r. toczyła się od jednej klęski polsko-litewskiej do drugiej. Na dodatek w 1655 r. na Polskę spadł najazd szwedzki, znów sprowokowany niebaczną polityką naszego króla, niechcącego zrzec się roszczeń do dziedzicznej korony. Po siedmiu latach zmagań kwitnąca przed 1648 r. Rzeczpospolita znalazła się na skraju katastrofy. Winą za to obarczano – co prawda nie zawsze słusznie – Jana Kazimierza, do którego przylgnęła wówczas etykieta pechowego władcy.
Jan Sobieski znalazł się w gronie wojskowych szczególnie niechętnych królowi. Historycy nazywają ich frakcją chorążego koronnego Aleksandra Koniecpolskiego. Ów stosunkowo młody syn i dziedzic sławnego hetmana wielkiego koronnego Stanisława na próżno marzył o buławie: przegrał wyścig do niej trzykrotnie, w 1646 r. z Marcinem Kalinowskim, w 1653 r. ze Stanisławem „Rewerą” Potockim, a rok później ze Stanisławem Lanckorońskim. Dodatkowo gnębiła go utrata majątków na Ukrainie i Rusi, zajętych bądź splądrowanych przez Kozaków. Takie same zmartwienia miał książę Dymitr Wiśniowiecki, w 1655 r. także pułkownik w wojsku koronnym. Obu ich łączyły z Sobieskim również stosunki rodzinne – choć luźniejsze niż z bratem ciotecznym Jana, osławionym podkanclerzym Hieronimem Radziejowskim, Dymitr zaś przyjaźnił się z kolei z pisarzem polnym koronnym, Janem Fryderykiem Sapiehą, wielkim adherentem Karola Gustawa. Przyznać zatem musimy, że „koledzy po fachu” Jana Sobieskiego, z którymi łączyły go zażyłe stosunki, mieli w 1655 r. swoje powody, aby nie lubić Jana Kazimierza. Głównym z nich była – podkreślmy – utrata majątków na wschodzie, których odzyskania trudno się było spodziewać po Janie Kazimierzu.
Zmęczona królem, prowadzącym nieszczęśliwe wojny, była też szlachta i to zapewne zadecydowało o kapitulacji pod Ujściem w lipcu 1655 r. oraz o przyjęciu protekcji wkraczających Szwedów. Kampania letnio-jesienna przeciw Szwedom została przez wojsko polskie przegrana. 25 września Jan Kazimierz uszedł z Krakowa wraz z dywizją hetmana polnego koronnego Stanisława Lanckorońskiego. Dzień wcześniej uzgodniono, że Czarniecki ma bronić starej stolicy, hetmani mają zorganizować odsiecz, król zaś i wierni mu senatorzy udadzą się czasowo na Śląsk, by tam starać się o pomoc zagraniczną przeciw Szwedom.
Król rzeczywiście w końcu września opuścił Wiśnicz i przez Czorsztyn wyjechał na Węgry, a stamtąd na Śląsk, gdzie władał księstwem opolsko-raciborskim. Wieść o wyjeździe władcy w momencie zagrożenia (rzecz w dziejach polskich jak dotąd bez precedensu), choć było to uzgodnione wcześniej, spadła na wojsko i szlachtę jak grom z jasnego nieba. Pisano wręcz o dezercji króla. Nastroje przygnębienia i defetyzmu zaczęły szerzyć się z niezwykłą szybkością, co nawet przyznawał instygator koronny Daniel Żytkiewicz, wysłany w początkach października przez króla do wojska koronnego.
A tymczasem wojsko ponosiło kolejne klęski. Dywizja hetmana wielkiego Stanisława „Rewery” Potockiego została rozbita 29 września pod Gródkiem Jagiellońskim przez Rosjan i Kozaków, a 3 października pod Wojniczem pobity został Stanisław Lanckoroński. Pokonał go sam Karol Gustaw, który śmiałym wypadem spod obleganego przez siebie Krakowa udaremnił polskie zamiary zorganizowania odsieczy. W bitwie tej wzięli udział chorąży koronny i jego stronnicy, po raz kolejny przekonując się o skuteczności szwedzkiego oręża.
Wobec ucieczki króla i nowych klęsk nastał najwyższy czas na podjęcie zdecydowanych działań. Doświadczenie wskazywało, że kontynuacja walki nie ma sensu i Rzeczypospolitej grozi rozszarpanie przez sąsiadów. Aleksander Koniecpolski, który stał się motorem całej akcji, zaczął więc namawiać żołnierzy do przyjęcia służby szwedzkiej. Daniel Żytkiewicz – którego relacja dla króla z 15 października jest głównym źródłem do poznania tych wydarzeń – znalazł wojsko hetmana Lanckorońskiego tak już zniechęcone i pobuntowane, że od razu pojechał do dywizji hetmana wielkiego, by przynajmniej ją utrzymać w wierności dla króla. I rzeczywiście, na kole wojskowym pod Rzeszowem w dniu 5 października żołnierze opowiedzieli się za Janem Kazimierzem. Dzień później pojawili się wszak żołnierze z dywizji rozbitej pod Wojniczem i pod ich wpływem wojsko zażądało kolejnego koła. Doszło doń 7 października. Dano ultimatum królowi – w ciągu tygodnia miał zadeklarować, czy jest w ojczyźnie i w jaki sposób chce jej bronić. Inaczej wojsko postanowiło „samo o sobie radzić”.
Tu na widownię wkracza Jan Sobieski. Otóż jeszcze tego samego dnia podpisał on wraz z Aleksandrem Koniecpolskim i innymi pułkownikami – Janem Sapiehą, Dymitrem Wiśniowieckim, Krzysztofem Koryckim i braćmi Piaseczyńskimi – list do króla szwedzkiego, z którym wysłano Stanisława Wyżyckiego i Samuela Łojowskiego. Podpisani deklarowali przyjęcie służby szwedzkiej, acz pod pewnymi warunkami. Były to m.in. zachowanie praw Kościoła katolickiego i szlachty, zapłata zaległego żołdu, osobiste rządy Karola Gustawa w Polsce, a także – co nie mniej ważne – zobowiązanie się króla szwedzkiego do odzyskania i zwrócenia Rzeczypospolitej ziem utraconych na rzecz Kozaków i Moskwy.
Inicjatywa grupy Koniecpolskiego skłoniła hetmana wielkiego do założenia osobnego obozu, by uchronić podległe sobie oddziały od agitacji. Koniecpolski tymczasem zdołał podporządkować sobie niemal całą dywizję Lanckorońskiego – obliczaną na 5 tys. jazdy i 200 dragonów. W jej imieniu Wyżycki i Łojowski podpisali ze Szwedami ugodę w dniu 16 października. Dziesięć dni później pod Krakowem, dokąd przywiódł swych ludzi Koniecpolski, złożono przysięgę na wierność królowi szwedzkiemu.
Co tymczasem robił Sobieski? Otóż razem z Sapiehą pozostał w obozie Potockiego, gdzie kontynuował namawianie żołnierzy do pójścia w ślady Koniecpolskiego. Zabiegi obu pułkowników – przy dość wyraźnej aprobacie wojska – przyniosły skutek. Posłowie dywizji hetmana wielkiego podpisali akt poddania się Szwedom 28 października. W dniu 13 listopada pod Sandomierzem generał Robert Douglas przyjął od hetmanów i ich wojska przysięgę wierności. Około 10 tys. żołnierzy przyjęło służbę szwedzką, na warunkach podobnych do tych, które uzgodniła dywizja Koniecpolskiego.
Jan Sobieski odegrał zatem czynną rolę w przejściu na służbę szwedzką, co Żytkiewicz, obserwujący z rozpaczą owe wypadki, przypisał – podobnie jak w przypadku Wiśniowieckiego – młodości i porywczości obu pułkowników (Koniecpolskiemu i Sapiesze dał zgoła inne motywy działania). Wiemy z pewnością, że Sobieski był na początku listopada w Krakowie, dołączywszy do żołnierzy w dywizji Koniecpolskiego. Jak wynika z ryciny zamieszczonej w dziele Samuela Pufendorfa, poświęconemu Karolowi Gustawowi, Sobieski składał przysięgę wierności razem ze swoją dywizją 26 października – musiał zatem przybyć wcześniej do Krakowa (być może z posłami wysłanymi przez dywizję Potockiego). Jeszcze w listopadzie, przybywszy do Warszawy, wraz z Koniecpolskim i Janem Sapiehą konferował z Konstantym Kotowskim, wysłanym przez Pawła Sapiehę do Szwedów w sprawie pomocy przeciw Rosjanom. Na tym niestety urywają się nasze pewne dane, dotyczące szwedzkiej służby starosty jaworowskiego.
Możemy zatem przypuszczać (choć są to przypuszczenia graniczące z pewnością), że Sobieski towarzyszył swoim żołnierzom zimą 1655/1656 r. Wiemy, że już 30 października Karol Gustaw ruszył z Krakowa do Prus, by zmusić do uległości elektora Fryderyka Wilhelma (występującego wówczas jako sojusznik Jana Kazimierza) i podbić upragnioną prowincję. W kampanii towarzyszyło mu 5 tys. jazdy polskiej z dywizji Koniecpolskiego. Zapewne był na tej wyprawie i Sobieski. Kampania okazała się zresztą marszem tryumfalnym, gdyż elektor wobec liczebnej i jakościowej przewagi wojsk Karola Gustawa nawet nie próbował oporu. Po drobnych potyczkach i łatwym zajęciu przez Szwedów Torunia i Elbląga już w końcu grudnia 1655 r. przystąpiono do traktatów. W ich efekcie 17 stycznia 1656 r. Fryderyk Wilhelm zawarł układ, na mocy którego stawał się sojusznikiem Karola Gustawa i brał w lenno Warmię.
Wobec braku poważniejszych działań wojennych również i Polacy nie mieli okazji poćwiczyć swych umiejętności jako sojusznicy szwedzcy – jakkolwiek pamiętnikarze Jemiołowski i Kochowski przypisują właśnie polskim rotom Koniecpolskiego jedyne aktywne działania przeciw Prusakom. Nie były to wszakże operacje w wielkim stylu. Karol Gustaw szybko zakończył kampanię i ruszył z jazdą i niewielką liczbą chorągwi polskich do Łowicza, a stamtąd w lutym przeciw Stefanowi Czarnieckiemu i Janowi Kazimierzowi, który na początku roku powrócił do Polski.
Oto bowiem podczas gdy Koniecpolski z Sobieskim pomagali Karolowi Gustawowi ujarzmić Prusy, na południu Polski dywizja Stanisława Potockiego zbuntowała się przeciw Szwedom. Żołnierze nie dostali żołdu, nie było mowy o wyprawie na Kozaków, a w dodatku Szwedzi dali się już poznać jako rabusie. Obaj hetmani opuścili zatem przydzielony im na kwatery Lublin i 29 grudnia 1655 r. zawiązali wraz z wojskiem antyszwedzką konfederację w Tyszowcach. Wracający do kraju Jan Kazimierz wybaczył hetmanom, ale nie ufając im, oddał dowództwo w ręce Stefana Czarnieckiego. Ten zaś w początkach lutego wtargnął w Sandomierskie, by osłonić lwowski rejon koncentracji wojska i rozszerzyć zasięg powstania.
W czasie, gdy to się działo, dywizja Koniecpolskiego z Wiśniowieckim i Sobieskim odpoczywała na leżach zimowych na Mazowszu. Jej dowódcy, dowiedziawszy się o powrocie króla, któremu zaczęli też sprzyjać żołnierze, podobnie jak obaj hetmani postanowili wrócić do posłuszeństwa Janowi Kazimierzowi. Koniecpolski już 11 lutego 1656 r. wysłał do króla deklarację wierności, tłumacząc odstępstwo wyjazdem monarchy i chęcią ratowania upadającej ojczyzny. Następnie w nocy z 23 na 24 lutego chorąży koronny ruszył wojsko na południowy wschód, dążąc do połączenia się z siłami Czarnieckiego. Co ciekawe, o swej decyzji powiadomił też Karola Gustawa, tłumacząc podobnie, iż skoro wrócił Jan Kazimierz, to trzeba służyć właśnie jemu.
Marsz dywizji Koniecpolskiego i zbliżanie się wojsk litewskich Pawła Sapiehy zniechęciły Karola Gustawa do szybkiego pościgu za pokonanym 18 lutego pod Gołębiem Czarnieckim (podkreślmy, że w bitwie tej absolutnie nie uczestniczył Sobieski, co bywa mu przypisywane). Szwedzi doszli co prawda do Zamościa, ale nie zdobywszy go, zawrócili ku Sanowi. Tamże po starciu pod Niskiem 28 marca opuściły ich ostatnie chorągwie polskie pod wodzą Jana Fryderyka Sapiehy. Sam Sobieski już w połowie marca dołączył do wojsk Czarnieckiego, a wykazując się odtąd energią i zdecydowaniem w zwalczaniu Szwedów, już 26 maja doczekał się od króla awansu na chorążego koronnego (po Koniecpolskim, awansowanym na wojewodę sandomierskiego).
Podsumowując: o pobycie Sobieskiego w służbie szwedzkiej wiemy niewiele. Odegrał on czynną rolę w przejściu do Szwedów, czego Zbigniew Wójcik nie wahał się nazwać zdradą. Naszym zdaniem – co staraliśmy się wykazać – postępowanie króla uzasadniało kroki podjęte przez wojsko, które po prostu poczuło się zwolnione z przysięgi wierności. Wójcik przypisał Sobieskiemu prosty motyw: szedł za innymi. Tu też można się nie zgodzić – Sobieski raczej wiódł innych, na co źródła wyraźnie wskazują. Nie był natomiast u Szwedów tak długo, jak to się powszechnie przyjmuje (rzekomo niemal do końca marca 1656 r.). Czy nauczył się u nich wojaczki, operowania różnymi rodzajami broni, doceniania piechoty i dragonii itd., co też się „na usprawiedliwienie” jego „zdrady” podaje? Wątpliwe. Jak słusznie zauważył Wiesław Majewski, gdy Sobieski służył Szwedom, nie prowadzili oni żadnych większych akcji zbrojnych, które mogłyby stać się szkołą walki. Jeśli już, to przyszły pogromca Turków uczył się od Szwedów, walcząc z nimi najpierw w 1655, a później od wiosny 1656 r. Pobytu Sobieskiego na służbie u Karola Gustawa nie demonizowałbym zatem, ani zbytnio jej nie ganiąc, ani nie zachwycając się rzekomymi dobrodziejstwami „praktykowania” w najlepszej armii europejskiej pod okiem jednego z największych dowódców w dziejach.