Tak zwany kaftan, czyli poprawnie: hilab, to ceremonialna szata turecka, o prostym kroju, przypominającym żupan – długa do ziemi, z szerokimi rękawami. Najczęściej wykonywana z drogocennych tkanin, lamowana futrem i wyszywana złotą nicią.
Istniało wiele rodzajów kaftanów, każdy – stosowny do innej rangi w urzędniczo-wojskowej hierarchii imperium osmańskiego. Najwyższej rangi kaftany przysługiwały najwyższym dostojnikom: wielkiemu wezyrowi, rejs efendiemu, wielkiemu muftiemu Stambułu, beglerbejom (tzw. trójbuńczukowym, bo oprócz tego przysługiwał im też buńczuk z trzema końskimi ogonami) Rumelii i Anatolii. Mniej zdobne kaftany przynależały niższym szarżom aż do prostych czauszów, czyli najniższej rangi sułtańskich posłanników, używanych jako kurierzy dyplomatyczni lub prystawi obcych poselstw.
Obdarowanie kaftanem było wyrazem zadowolenia Wysokiej Porty, oznaką łaski sułtańskiej, awansu, a w przypadku obcych przedstawicieli dyplomatycznych – znakiem, że sułtan pragnie zachowania pokojowych stosunków i aprobuje przebieg i postanowienia misji dyplomatycznej.
Ponieważ stosunki polsko-tureckie przez większość historii były pokojowe, wysłannicy Rzeczypospolitej kaftany otrzymywali regularnie, a od kilku do kilkudziesięciu dodatkowych zawsze było rezerwowanych także dla członków ich orszaków. Oczywiście również w tym przypadku panowała hierarchia – najstrojniejszy kaftan otrzymywał sam Pan Wysłannik, członkowie jego orszaku – mniej godne i nieraz bywało, że się pobili na oczach Turków, który ma jaki przywdziać.
Zawsze wynikało z tego dla posłów (i innej rangi wysłanników Rzeczypospolitej) niemałe utrapienie. Z kilku przyczyn. Po pierwsze, ilekolwiek było kaftanów, zawsze było ich mniej niż chętnych i trzeba to było jakoś rozdzielić, a że Turcy mieli brzydki zwyczaj zaskakiwać swoich gości i rangą, i liczbą rozdzielanych kaftanów, trudno było podział przygotować zawczasu. Posłowie utyskiwali też, np. pan Rafał Leszczyński, przywożący do Stambułu ratyfikację traktatu karłowickiego, na „parcie na kaftany” wśród swego otoczenia: miał bowiem poseł wielki (a więc najwyższej rangi przedstawiciel) króla Augusta II szczery zamiar zignorować prezent wielkiego wezyra w proteście przeciw temu, że jego kaftan gorszy od tego, jaki posłowi cesarskiemu, z tą samą misą wysłanemu, nałożono. Cóż z tego – gdy jego dworzanie i „przyjaciele” rzucili się hurmem kaftany przywdziewać, gdy tylko Turcy je wnieśli – i tak się cały poselski protest zakończył.
Po drugie – ugruntowanym zwyczajem na całym Wschodzie było, że nawet gdy dar się otrzymuje, trzeba za ów dar oddającemu jakiś drobny datek odużnego (lub oduzdnego, gdy o konia szło) wypłacić. W XVI w., gdy w Rzeczypospolitej panował dobrobyt, a poselstwa niezbyt były liczne, członkowie orszaku posła robili zwykle zbiórkę, wpłacając za swoje kaftany równe składki, które między kapidżi baszów i sługi sułtańskie lub wezyrskie, którzy ich w kaftany odziewali, rozdzielano. Pan Leszczyński jednak musiał – za 55 kaftanów od wielkiego wezyra i 70 od sułtana – z własnej kieszeni Turkom ów drobny bakszysz płacić, który się tym sposobem w niemały dla poselskiej szkatuły wydatek zmienił. Narzekali na to już zresztą jego poprzednicy.
Turecki kaftan był mrocznym przedmiotem pożądania wszystkich, którym udało się jakieś przy osobie posła stanowisko zająć: sekretarzy, oficjalistów, „przyjaciół” (których zawsze przynajmniej kilku wybierało się nad Bosfor przy takiej okazji), a bywało, że i kapelana.
Piękny zbiór kaftanów ma muzeum pałacowe Topkapi. W Polsce chyba te egzotyczne stroje przerabiano wedle miejscowej mody (co wielu zabiegów nie wymagało) – bo jakoś się nie zachowały.