Dla dodania świetności wjazdom i audiencjom obcych poselstw w Stambule, Turcy użyczali ich członkom pięknie przybranych koni ze stadniny sułtańskiej. Robili to też zawsze, gdy poseł przypłynął statkiem (jak zwykle robili przedstawiciele Wenecji czy – tradycyjnie z Turcją sprzymierzonej, więc wysoko stojącej w hierarchii przedstawicielstw dyplomatycznych nad Bosforem Francji).
Oczywiście – im liczniejsze i piękniejsze było poselstwo, tym więcej też wysyłano na jego spotkanie koni. Rafał Leszczyński, posłujący do Stambułu w roku 1699 wspomina, iż: Tam usiadłszy częstowano słodkościami, kawą, wódką i kurzeniem według zwyczaju. Potym czausz basza wstawszy wyszedł. Przyniesiono jeść potrawy po turecku nagotowane. Sam czausz basza przy stole nie był, jakoby przez honor nie chcąc z posłem siedzieć, z którym tylko wezyr jeden siada. Były po stronach namioty gdzie wszystkich częstowano. Po obiedzie zwyczajnie kafą i kurzeniem poczęstowawszy przyszedł czausz basza dając znać, że cesarza konia pode mnie przyprowadzono i kilkadziesiąt koni dla różnych. Musiałem tedy przesiąść się na owego, co miał być od cesarza. Sam koń był podobny że ze stajni jego, ale strój koni nie barzo. Tymczasem coraz to więcej przybywało Turków barzo strojnych, którzy jedni przede mną jachali, drudzy po bokach z dzirydami bardzo misternie się ujeżdżali. Gdy już do miasta zbliżałem się, zdjęli zwoje swoje zwyczajne, a wzięli wielkie, jakich do publik zażywają. Wysypały się gminy ludzi patrzących i sam cesarz w pewnym saraju na przedmieściu, gdzie mi skazano patrzył. Aż tandem [w końcu] bramą Siliwryi wjachałem do miasta, gdzie czekających już na wjazd ludzi po dachach, nie tylko kramach, wszędzie pełno zastałem. Ciągnął się wjazd circiter [około] cztery godziny nim w saraju swoim stanąłem, którego opisać i miejsce i wspaniałość osobnego by na to potrzeba diariusza.
Oczywiście – za tak „użyczone” konie, musiał poseł płacić. Nie sułtanowi rzecz jasna, tylko jego sługom – członkom korpusu stajennych sułtańskich (ahur hademderi), z mirahurem i jego zastępcą młodszym mirahurem na czele. Prawdę pisząc – źródła milczą, czy wszystkim (a liczebność tego korpusu w ramach niewolniczego gospodarstwa sułtana sięgała i trzech i czterech tysięcy chłopa…) – czy tylko tym, którzy bezpośrednio konie przyprowadzali. Wydaje się jednak, że raczej ta druga opcja jest sensowniejsza.
Przy pożegnaniu poselstwa, dość często darowano na drogę powrotną posłowie piękne i cenne konie – czasem tylko od sułtana, czasem od sułtana i wielkiego wezyra, a bywało, że wracał poseł prowadząc, w dodatku do stadka, które na bazarze kupił, cały tabun szczególnie cennych, bo ze sułtańskich wywodzących się stajni koni.
Oczywiście, również i w tym przypadku oduzdne się przyprowadzającemu konia koniuchowi należało.
Skądinąd – był to zwyczaj powszechny przez długi czas w całej Europie. Jeszcze kanclerz cesarzowej Marii Teresy Kaunitz, podobno szczególnie zadowolony z koni, które w prezencie dostał, dał prowadzącemu je oficerowi 1000 talarów oduzdnego…