Będzie trochę o kopułach, bo też barok to chyba najbardziej kopulasty ze wszystkich stylów. Jakkolwiek najsłynniejsza kopuła – florencki twór genialnego Filippa Brunelleschiego – jest niewątpliwie renesansowa. Ba, to symbol architektury quattrocenta. Każdy, kto kiedykolwiek patrzył na Rzym z wysoka (np. spod kopuły San Pietro) nie mógł oprzeć się wrażeniu, że oto spogląda na pole gęsto usiane kopcami kopuł. Wieka jest ich kopulacja. O Boże, przecież chciałem napisać: kumulacja! Ale tak to już jest i być musi. W ogóle jestem przekonany, że kopuła – może echo nieuświadomionego freudyzmu, bo żywo przypomina kobiecą pierś – jest jakoś nam bliska, z dziwną mocą przyciągając wielkich ludzi, np. Michała Anioła, Longhenę i niejakiego Mad Maksa, cf. „Mad Max pod Kopułą Gromu”.
Barok to styl, który może w największym stopniu organizował architektoniczną wyobraźnię Zachodu. Oczywiście również naszą, tutaj, gdzie akurat wytwory tego stylu są naprawdę dobrej próby, że nie wspomnę (he, he) o pałacu króla Jana, gdyż jest to budowla niekopulasta.
Naprzeciw weźmy np. Ruskich, którzy – choć dziwnie zdolni do literatury – jakoś nie radzili sobie z wyzwaniami architektonicznymi. Skądinąd słabo radzili sobie również w malunkach i rzeźbie, chyba że ktoś wierzy w geniusz np. Wrubla czy Rodczenki – pies z nimi tańcował. Długi, ach, długi czas produkowali Ruscy piernikowate cerkwie, żywo przypominające budowle Disneylandu. Do niebios to, choć chciało, iść nie mogło, bo jeszcze cztery metry i by się wywaliło, jakkolwiek budowane było z dużym „zapasem obciążeniowym”. Nie oznacza to oczywiście, że u nas, np. we Francji (dobrze że w końcu nie sprzedała Rosji Mistrali) nic się nigdy nie wykopyrtnęło, sama katedra w Beauvais waliła się dwa razy. No, ale zażądano od niej prawdziwie niezwykłej wysokości.
Wszem wobec wiadomo, że od niepamiętnych czasów historia sztuki stoi na stanowisku, iż wszystkie style są równowartościowe. Właściwie nie tyle stoi, co leży, gdyż osobiście uważam, choćby za starszym kolegą Bernardem Berensonem, że to nonsens. Nieco mi przykro, lecz wyznać muszę, że kremlowskie cerkwie nigdy nie budziły w mnie żadnego entuzjazmu, przywodząc na myśl działalność niedokształconego cukiernika, w której to sztuce kultura rosyjska nigdy nie celowała. Mam też do nich niechęć ze względów czysto patriotycznych, gdyż w 2. poł. XIX w. ruskie cerkiewki i ozdóbki z wielką żarłocznością rzuciły się na Warszawę. Był to projekt czysto polityczny, wyspekulowany w gabinetach moskiewskich mądrali, dlatego też głupi i z góry skazany na niepowodzenie. Szczytem wszystkiego była ogromna cerkiew ustawiona na placu Saskim, które to monstrum warszawiacy ochrzcili mianem kawiarni tureckiej, co niezbyt trafne, bo nigdy na było tureckiej kawiarni tak wielkiej i tak brzydkiej. Wyobraźmy sobie Warszawę którejś z powieści Żeromskiego, której bohaterowie przechadzają się pośród lasu kokoszników, bań, baniek i innych tam fidrygałek. Zgroza.
Lud Warszawy doskonale rozumiał fakt, że obca i brzydka tkanka narosła na ich, całkiem przecież zachodnim mieście. Przelotnie nie miał wszakże możliwości rozwalenia tego od ręki w drobiazgi. Pozostały tylko uliczne piosenki, jak np. ta odnosząca się do przerobienia kościoła oo. Pijarów na cerkiew:
Poczekajcie no kopułki,
Przyjdą jeszcze z Francji pułki
My nie chcemy waszej wiary.
Wróci nasza i pijary.
Wynika z tego, że nie każda kopuła jest OK: mianowicie ruska jest do bani.
No, ale wreszcie przyszedł czas rozliczeń: Ruscy sobie poszli i „ni z tego, ni z owego była Polska od pierwszego”. I od razu wzięła się szparko za rozwalenie kilkudziesięciu moskiewskich cerkwi w swej stolicy. Owszem, nie wszyscy byli za, przykładem Stefan Żeromski, który wpadł na (świetny skądinąd) pomysł, aby w owej „kawiarni tureckiej” urządzić muzeum polskiego czynu zbrojnego. Trochę szkoda, że tak się nie stało, bo byłoby to zjawisko z gatunku tych, co krzepią serce.
No to co, miłośnicy zabytków, rozwalilibyśmy te postrosyjskie truchła czy nie?! Ostatnio modne było pytanie, czy aby nie byłoby miło rozwalić Pałac Kultury? Otóż nie, „kawiarnię turecką” zaś – jak najbardziej. Uzasadnienie w którymś z następnych kawałków.