Jan Sobieski jak na kresowego magnata był nieźle obeznany z realiami morskiej podróży. Już w młodości odbył dwa dłuższe rejsy po morzu, a płynąc z Anglii do Dani przeżył groźnie wyglądający sztorm. Tak opisał ową burzę opiekun młodych Sobieskich: „Poczęła nam była okręt obracać i żagle wichrzyć, jednak za łaską Bożą prędko ustała. [...] Jest przypowieść: Qui nescit orare, eat ad mare [Kto nie umie pacierza, niech na morze płynie]. Aleć tam nie barzo się chciało natenczas i modlić, bo każdego jak z krzyża zdjął, miejsca sobie nie może znaleźć człek. Atoli za pomocą Boską szczęśliwie od godziny do godziny przebyliśmy morze”.
W swej bogatej kolekcji malarstwa i grafiki zebrał Sobieski kilkanaście dzieł przedstawiających prujące fale okręty. Grafika „Obraz holenderski na desce białej piórem rysowany: okręty na morzu” czy „Obraz holenderski: okręty na morzu i barki malowane przy porcie, a ludzie się z sobą żegnają” obok innych podobnych dzieł zdobiły ściany pałacu w Wilanowie. „Obraz stary z ekspresyją okrętów na morzu” czy „obraz stary z ekspresyją okrętów na morzu przy ruinie fortecy” wyeksponowane z kolei były w pomieszczeniach zamku w Żółkwi. W wypadku obu posiadłości królewskich była to jedynie część zdecydowanie większej marynistycznej kolekcji.
Trudno owe zainteresowania tematyką nautyczną tłumaczyć li tylko zamiłowaniem do pejzaży z rozległym horyzontem. Zwłaszcza na tle staropolskich fobii. Ze względu na niebezpieczeństwa, jakie niósł ze sobą każdy poważniejszy sztorm, w XVII w. podróż morska postrzegana była jako rodzaj desperacji graniczącej z samobójstwem, a jedynym wytłumaczeniem, jakie dla handlu morskiego znajdowali poeci staropolscy, była chęć zysku zaślepiająca zdrowy rozsądek („Okręt napierwej wymyśliła chciwość, / nie tak potrzeba abo dolegliwość” – pisał Sebastian Fabian Klonowic we Flisie). Żywioł morski w dobie staropolskiej postrzegany był jednoznacznie jako obcy człowiekowi. Jak czytamy w tym samym Flisie:
Lecz człowiek dobry i nie nazbyt chciwy,
Trzykroć i cztery człowiek to szczęśliwy,
Nie wie, co to jest morze rozgniewane
I rozigrane.
Tym bardziej w malarskich kolekcjach Sobieskiego przykuwają uwagę wizerunki okrętu zmagającego się z rozszalałym sztormem. W Wilanowie był na przykład obraz przedstawiający „tonące okręty na morzu wyrażone, podługowaty”, zaś w Żółkwi: „okręt w burzy, na którym królowa modli się z ludźmi przed monstrancją”. Można te dzieła potraktować na równi z innymi katastroficznymi scenami, które posiadała w wilanowskiej kolekcji para królewska, jak choćby „obrazkiem, na którym ratusz amsterdamski gorejący” czy „obrazkiem, na którym Sodoma gorająca, nad którą aniołów dwóch ogień spuszczają”. Morskie katastrofy stanowiły niejako oddzielny dział marynistycznego malarstwa. Niderlandzki poradnik dla malarzy z 1604 r. zalecał plastyczne ukazanie rozszalałego żywiołu: „Czasem trzeba malować rozszalałe fale, wzburzone przez wysłańców Eola, czarne chmury burzowe, brzydkie i bezkształtne i zygzakowatą błyskawicę [...], tak że wszystkie istoty o śmiertelnej duszy wydają się zdjęte przerażeniem wobec takiej potęgi”. Nie zapominajmy jednak, iż malarstwo holenderskie pod realistyczną sceną czy pejzażem zwykle kryło czytelne treści symboliczne. Tak też było z przedstawieniami nautycznymi.
Zgodnie z antyczną formułą navigatio vitae literatura dawna przyrównywała życie ludzkie do żeglugi po wzburzonym morzu, które w każdej chwili może nas pogrążyć i zatopić, i tylko niewielu dopłynie do bezpiecznego portu zbawienia. „Ciało nasze jest jako łódka, ale niepewna, zawżdy ciecze, wiele dziur ma do zatonienia, które się zaprawić nigdy nie mogą. Na dwa palca-śmy od śmierci. Dusza w tym ciele płynie do portu swego. Błogosławiony przewóz, gdy się łódka na samym brzegu zepsuje” – objaśniał Piotra Skarga w kazaniu O dobrym korabiu na przewóz duszny do nieba. Że tak samo były wówczas postrzegane i odczytywane przedstawienia z „okrętem na morzu, który srogi szturm i nawałności zawalają”, najlepiej świadczą wierszowane medytacje na ich temat przygotowane na zamówienie siostry Jana III, Katarzyny z Sobieskich – przez Mikołaja Mieleszkę w Nabożnych westchnieniach:
Owo wiatr z prędka okrutny powstanie
Na świata tego walnym oceanie.
Poczną obłoki piorony wydawać,
Poczną jak góry straszne wały wstawać,
Które raz okręt tak wzniosą wysoko,
Że go doścignąć ledwie może oko,
Drugi raz woda tak go w głąb pogrąży,
Że wzrok, choć bystry, ledwie za nim zdąży.
Wtym się rozbiwszy, okręt wsiada na dno,
Ja w jakim strachu, domyślić się snadno.
Nie daj, niebieski Sterniku, grzesznicy
Ginąć, racz podać rękę Twą nędznicy.
I przez Zbigniewa Morsztyna w Emblematach:
Straszliwy trzaska grom a błyskawice
Rażą okropnym widziadłem źrenice,
Gdy wód przepaści srogie oświecają,
Aż skry z wzburzonej fale wypadają.
Żagle podarte, maszty połomały
Uporne wichry, a okrutne wały
Tak stłukły okręt, że się zewsząd leje
I żadnej zgoła już niemasz nadzieje.
Krzyczę do Ciebie z tej toni, o Boże,
Twa tylko ręka wyrwać mię z niej może.
„Kto nie umie pacierza, niech na morze zmierza” – mówiło popularne łacińskie przysłowie, ale do przemyśleń nad sensem i kierunkiem naszego życia otarcie się o śmierć w czasie morskiej ekapady nie było niezbędne. By przykuć uwagę i ukierunkować myśli za temat nabożnej medytacji, wystarczał obraz z okrętem na skraju katastrofy.